Artyści o swojej emeryturze. Na pewno ZUS winien?

Przepraszam, ale nie ujął mnie pan Wodecki swoją krytyką państwa, ZUS i systemu emerytalnego. Powodem rozczarowania Z.Wodeckiego jest emerytura, wyliczona przez ZUS na 1,4 tys zł ale i generalnie niskie emerytury w Polsce, w tym wśród artystów. 1,4 tys. zł jak by nie było, to wyraźnie poniżej średniej. Opinia Z.Wodeckiego została zauważona przez wiele mediów.

Zdaniem Z.Wodeckiego:

„….Państwo powinno dbać o swoich obywateli, jeśli płacą podatki i pracują. To, co się dzieje z naszymi emerytami, to jest Trzeci Świat. Żeby starsi ludzie nie mieli co do gęby włożyć po czterech dniach od emerytury, bo muszą zapłacić za światło? Żadne slogany wolnościowo-liberalno-demokratyczne mnie nie przekonują. Wziąłbym łańcuch i lał wszystkich, co tak gadają. Trzeba mieć trochę empatii dla starszych ludzi. Nie można ich zagazować, żeby tylko uśmiechnięci zostali…..”
„…….- Koło 1,4 tys. zł, i tak dużo, bo w radiu pracowałem. Ale już moja siostra, która pracowała w teatrze muzycznym, ma mniej. Socjal u nas słaby. Nie wiem, skąd pretensje do tego gościa, co kiedyś powiedział, że Polska to dziki kraj. To jest dziki kraj.”

Można Z.Wodeckiego na pewno szanować za działalność artystyczną. Wydaje się jednak, że ekonomia to nie jest temat w którym pan Wodecki dobrze się czuje. Przekaz dot. emerytury podany w niedawnym wywiadzie w najnowszym Dużym Formacie to mieszanina niewiedzy, rozgoryczenia i próba szukania winnych niskich emerytur artystów nie tam gdzie się powinno. Trochę mnie też już męczy obwinianie państwa i ZUSu za decyzje jakie się w życiu podejmowało i modne – wykreowane przez media – obnoszenie się z przekonaniem, że emerytury mają być godne i „skądś się brać”, a jak się nie „biorą” to winny jest ZUS. Szkoda, że tej klasy artysta, przykłada się do kreowania mitologii o ZUSie i „państwowym” systemie emerytalnym. Sądząc z wpisów pod publikacjami o rozczarowaniu Z.Wodeckiego i innych przedstawicieli świata sztuki, naprawdę wielu Polaków powiela takie poglądy.

Głos Z.Wodeckiego nie jest pierwszym przekazem rozczarowania ludzi ze świata artystycznego otrzymaną emeryturą lub odmową jej przyznania. Trzeba też uczciwie przyznać, ze Z.Wodecki dość pośrednio i ostrożnie wyraża swój żal z tytułu wysokości emerytury, w przeciwieństwie do kilku innych znanych artystów. Znany jest też przypadek muzyka, którego przed kilku laty determinacja zawiodła aż przed Sąd Najwyższy. Niestety SN brutalnie przypomniał, że udowodnić należy przekazywanie składek, a nie fakt wykonywania pracy. Do tego lata składkowe i nieskładkowe to było zaledwie 16 lat. Przy czym okres ten obejmował i tak prowadzenie gospodarstwa agroturystycznego.

Głos Z.Wodeckiego nie jest pierwszym wychodzącym ze środowiska artystycznego, wyrażającym rozczarowanie emeryturą. Robiło to w ostatnich latach kilkoro znanych artystów. Wspólna cechą wielu publicznie okazywanych pretensji był brak szczegółów, jak informacja o przekazywanych składkach czy podanie przyczyn odmowy przyznania emerytury przez ZUS, lub chociaż informacja czy dany artysta wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie swoją emeryturą z ZUS w trakcie artystycznej kariery. Najwyraźniej artyści byli świadomi przyczyn niskich emerytur, dlatego nie rozumiem publicznie wyrażanych pretensji. Pewną nonszalancję potwierdzała głębsza analiza przypadków. Artyści byli  lekkomyślni lub w pełni świadomi opłacania niskich czy wręcz symbolicznych składek. Skąd więc te publiczne żale? Nie wiem. Wygląda na to, że i wśród artystów są osoby nierozumiejące zasad funkcjonowanie systemu emerytalnego lub wierzące, że emerytura jest rezultatem wyłącznie osiągnięcia odpowiedniego wieku i zgłoszenia tego faktu do ZUS.

Najwyraźniej moda na budowanie wizerunku w mediach w oparciu o pretensje kierowane do ZUS dotarła i do środowiska artystycznego. Martwi mnie tylko fakt, że dla wielu ludzi artyści są autorytetami nie tylko w praktykowanej dziedzinie sztuki. 

Oczywiście wiem,  że zabezpieczenie emerytalne artystów ( ludzi świata sztuki generalnie) to problem. Społeczeństwo potrzebuje sztuki, ale nie chce za nią płacić. Do tego wynagrodzenia części artystów są niejednokrotnie  niskie lub nieregularne. Jestem skłonny zaakceptować jakąś formę pokrycia części emerytury przez społeczeństwo. Dla ludzi sztuki będzie to jednak trudna dyskusja, co widać za każdym razem, gdy w mediach pojawia się temat wynagrodzenia ze środków publicznych i opodatkowania artystów. Ludzie świata sztuki niezbyt chętnie godzą się na jakąkolwiek ocenę ich pracy, jej społecznej przydatności, wgląd w wynagrodzenia i ponoszone koszty.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Nowe spojrzenie na politykę społeczną czy zwykły populizm?

W krajach rozwiniętego gospodarczo świata trwa ogłaszanie końca rzekomego (neo)liberalizmu w gospodarce i jego społeczne odrzucenie. W Polsce nałożyły się na to wyniki wyborów prezydenckich i parlamentarnych, które coraz chętniej są interpretowane przez część komentatorów jako odrzucenie dawnego gospodarczego porządku. W naszym wydaniu miał to być świat politycznych elit i  klasy średniej, które rzekomo ślepo wyznawały  neoliberalizm i odwracały oczy i uszy od zgłaszanych przez społeczeństwo potrzeb. Polski spór o politykę społeczno-gospodarczą zaczyna się koncentrować  wokół programu 500 plus, który stał się punktem odniesienia dla komentatorów. Podejmowane są mniej lub bardziej udane próby uzasadnienia programu 500 plus i jego pozytywnego odbioru przez niemałą część społeczeństwa. Skoro pomysły rządu PiS zestawia się z latami rządów PO-PSL, to spójrzmy jak było i z czym mamy do czynienia obecnie i ba czym faktycznie polega różnica. Warto porównać te dwa przeciwstawiane sobie dwa okresy, by przekonać się jak było i sprawdzić czy aby na pewno mamy do czynienia z jakimś przełomem. A jak tak, to z jakim.

Po światowym kryzysie gospodarczym deficyt finansów publicznych (dalej: DFP) sięgnął w Polsce w 2010 niemal 8%. To niezwykle niebezpieczny poziom. Po pięciu latach zeszliśmy do poziomu 2,6%. Nikt już nie chce pamiętać, że polityka amortyzowania szoków gospodarczych przez akceptowanie wzrostu DFP w takim rozmiarze jest raczej lewicowa niż z arsenału bezwzględnych liberałów. To był jeden z głównych czynników, który pozwolił nam uniknąć radykalnego wzrostu bezrobocia i pozwolił nam na utrzymanie transferów społecznych oraz wzrostu PKB na bardzo przyzwoitym poziomie.

Mimo zarysowanych ograniczeń, poprzedni rząd wprowadził w życie kilka ciekawych pomysłów z zakresu polityki społecznej. Ich rozmiar dopasowany były do naszych możliwości. Relacja wydatków klasyfikowanych jako publiczne do PKB w minionych latach, nie pozwala na klasyfikowanie Polski jako kraju rządzonego przez niewrażliwych na społeczne problemy liberałów. Przypomnę też, że dla zmniejszenia DFP, rząd PO-PSL wszedł w ostry spór dot. OFE z przedstawicielami sektora finansowego i częścią makroekonomistów.  Warto ten spór przypomnieć, bo jak mantrę się powtarza jakoby dawne elity (cokolwiek to znaczy) wysługiwały się sektorowi finansowemu.

W 2015 r. wybory prezydenckie i parlamentarne wygrała partia, która głosiła że pieniądze na politykę społeczną są niemal nieograniczone. PiS  przekonywał, że wbrew twierdzeniom elit, nie trzeba nikomu odbierać by dawać innym. To się musiało społeczeństwu spodobać. PiS nie zaproponował nowej jakości w polskiej dyskusji o docelowy model społeczno-gospodarczy, tylko populizm w niespotykanym dotąd rozmiarze i determinację w jego realizacji.

Możliwości w zakresie polityki społecznej wyznacza stan finansów publicznych i gospodarki.  Możemy złościć się i tupać nogami, ale tych ograniczeń nie przeskoczymy. Dodatkowe wydatki możemy oprzeć na tym co zaoszczędzimy gdzie indziej, o dodatkowo wygenerowane wpływy do kasy państwowej lub poprzez powiększanie DFP (czyli wzrost zadłużenia).

Politycy PO i PSL nie mieli monopolu na mądrość ani rację. Jest faktem, że woleli z powodów politycznych nie wywoływać trudnych społecznie dyskusji, ale i nie posuwali się do populizmu. Doceniam, to że poprzednia koalicja miała odwagę ograniczyć przepływy do OFE czy podwyższyć wiek emerytalny, wiedząc że głosów wyborczych takimi decyzjami się nie zdobywa. Szkoda tylko, że amortyzowanie skutków światowego kryzysy gospodarczego przez akceptacje wzrostu DFP w Polsce przeszło w politycznych i gospodarczych dyskusjach niezauważone. Żeby było śmieszniej, lewicowi komentatorzy i publicyści głoszący przełom społeczno-gospodarczy zwracają uwagę iż eksperci MFW zalecają odważniejsze posługiwanie się DFP jako formą walki z kryzysem. Wygląda na to, że nawet nie wiedzą, iż zastosowaliśmy to kilka lat temu, nie czekając na sugestie ze strony MFW. Zresztą nie my jedni w UE.

Celem PiS była wygrana w wyborach i temu głównie zostały podporządkowane wyborcze obietnice. Przypomnę trzy sztandarowe hasła: program 500 plus, obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie kwoty wolnej od podatku (PIT). W pełnym rocznym wymiarze łączna wartość tych programów to przynajmniej 2,0% PKB.

Rok 2015 zakończyliśmy wartością DFP do PKB 2,6%. PiS deklaruje, że nie zamierza przekroczyć progu 3,0%. Jako finansowanie dodatkowych wydatków wskazuje się poprawę ściągalności podatków, wpływy z tytułu poprawy koniunktury itd. To nie ma prawa się spiąć, czego politycy PiS są w pełni świadomi. Dlatego też następuje powolne wycofywanie się z obietnic poprzez ich poważną modyfikację. Realizacja obniżenia wieku emerytalnego jest odsuwana w czasie i prawdopodobnie będzie opatrywana dodatkowymi warunkami (np. min. staż pracy). Mało kto zauważył, że nie ma już hasła kwoty wolnej w PIT w wersji jaką pamiętamy z medialnych przekazów wyborczych. Politycy PiS w wielu wywiadach potwierdzili, że zmiany w tym zakresie będą neutralne dla budżetu i wprowadzane powoli. Pochwalić należy pomysł o degresywnej kwocie wolnej, ale to już przecież zupełnie co innego niż wyborcza obietnica.

Program 500 plus jest finansowo przestrzelony. Jego sfinansowanie w 2016 nie będzie jeszcze problemem (17 md zł), ale później będzie już gorzej (22-23 mld zł w 2017 r.). W 2017 r. rząd będzie musiał znaleźć dodatkowe finansowanie na 10-15 mld zł, by w pełni sfinansować program 500 plus lub o analogiczną kwotę zredukować inne wydatki, by nie przekroczyć progu DFP 3% PKB. Kolejnymi wadami 500 plus jest brak korelacji z obniżeniem kwoty wolnej (PIT), obdarowywanie rodzin, które tego nie potrzebują i bezpośrednie wsparcie zamiast lepiej ukierunkowanej pomocy (świadczenia pomocy społecznej, żłobki, wsparcie niepełnosprawnych, emerytury minimalne itd.).

Największą wadą 500 plus jest utwierdzenie milionów ludzi w przekonaniu, że politycy poprzednich rządów od lat chowali przed Polakami ogromne pieniądze na politykę społeczną i że żadne tam „budżety”, „deficyty” nie będą nas już więcej krępować.

Z makroekonomicznego punktu widzenia różnice pomiędzy tym co było a tym co jest, określane są inaczej. PiS skorzystał z dorobku poprzedniego rządu i część programu 500 plus finansuje powrotem do DFP w wysokości 3 % PKB  w 2016 r. (to daje 8-10 mld zł). Obecny rząd wybrał funkcjonowanie przy 3% DFP, co jest ruchem gospodarczo dość ryzykownym. Tym bardziej, że DFP zwiększany będzie głównie z powodu realizacji obietnic wyborczych, a nie spadku wpływów budżetowych. DFP planujemy pokrywać wzrostem zadłużenia, a przecież dokładnie za to samo PiS krytykował poprzednią ekipę. Program 500 plus w 2016 r. finansowany  jest jednorazową wpłatą za LTE, deficytem budżetowym i podatkami sektorowymi. I tylko podatki sektorowe są tu nowością. Tyle samo co podatki sektorowe, dała podwyżka podstawowej stawki VAT kilka lat temu. Przypomnę, że ta podwyżka była krytykowana i wykpiwane m.in. przez polityków PiS. Z perspektywy transferu dochodów, obrony grup słabszych itd., podwyżka VAT (z korektami) była moim zdaniem lepszym i uczciwszym rozwiązaniem, niż nowe podatki sektorowe których uzasadnienie oparto na dość archaicznych argumentach  (zabieranie tzw. zagranicznym kapitalistom). W ostateczności podatki te dotknęły podobnych grup.

Gdy sprowadzi się całą dyskusję do poziomu liczb i faktów, etykietki szybko tracą na znaczeniu. Spory warto toczyć wokół tego czego faktycznie dotyczą. My się w Polsce nie tyle spieramy o politykę społeczną, co raczej o jej rozmiar determinowany źródłami jej finansowania i podejmowane ryzyko makroekonomiczne. Ani czasy PO-PSL (i wcześniejsze) nie były żadnym tam neoliberalizmem, ani działania obecnego rządu nie zasługują na miano przełomu w realizacji społecznej gospodarki rynkowej.  My nie mamy do czynienie z żadnym przełomem, tylko z determinacją w realizacji populistycznych obietnic.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Fitch pochwalił rząd, za… wstrzymywanie się od realizacji wyborczych obietnic.

Fitch utrzymał rating A minus  oraz stabilną perspektywę ratingową Polski. Zdanie ekonomistów wyrażone przed publikacją ratingu były zgodne co do utrzymania ratingu bez zmian, ale podzielone w kwestii perspektywy. Część z nich liczyła się z obniżką perspektywy. Rząd odebrał to jako potwierdzenie stanu gospodarki i działań rządu. Decyzja agencji Fitch dowodzi, że kierunek zmian w polskiej gospodarce nie budzi niepokoju międzynarodowych instytucji finansowych – miał powiedzieć PAP wicepremier, minister rozwoju Mateusz Morawiecki. W podobnym tonie są inne wypowiedzi przedstawicieli rządu lub polityków PiS. Utrzymanie perspektywy bez zmian zostało odebrane jako sukces w sporze z komentatorami i ekonomistami sceptycznie nastawionymi do działań nowego rządu.

Oczywiście najlepiej jest dokonać lektury samodzielnie oceny agencji Fitch lub przejrzeć w mediach streszczenia innych komentatorów. Od razu uderza selektywność interpretacyjna M.Morawieckiego czy Z.Kuźmiuka (wGospodarce.pl), którzy są najwyraźniej przekonani, że czytelnicy poprzestaną na lekturze ich opinii, która z faktyczną zawartością oceny Fitch Ratings wiele wspólnego nie ma.

W dużym skrócie, Fitch utrzymuje pozytywną ocenę fundamentów makroekonomicznych polskiej gospodarki. Te zaś – co warto przypomnieć – z działaniami obecnego rządu wiele wspólnego nie mają i są pochodną procesów z lat ubiegłych. Zgodnie z nową tradycją, członkowie rządu oraz politycy PiS okazali dumę z oceny gospodarki, zapominając że jeszcze w ubiegłym roku mieli o gospodarce dość niskie zdanie. Na stronie Ministerstwa Finansów jest krótka ocena ratingu Fitch’a. Niestety również selektywna. MF chwali się m.in. wysoką oceną sektora bankowego daną przez Fitch,  co jest dość zabawne, bo nie jest  to zasługa nowego rządu, a ponadto o naszym sektorze bankowych (a raczej o jego części przypadającej na kapitał zagraniczny) przedstawiciele PiS wypowiadają się z nieskrywaną antypatią.

Jednym z kliku głównych powodów dla których Fitch nie zmienił oceny jest ….wstrzymanie się obecnego rządu od wprowadzania w życie kolejnych obietnic wyborczych, których skutki byłyby fatalne dla gospodarki. Przyczyną wyjątkowych obaw Fitcha jest ulżenie frankowiczom wg pomysłu prezydenta. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że analitycy Fitch najwyraźniej  przyjmują iż rząd świadom niedorzeczności niektórych obietnic wyborczych, wycofał się z ich realizacji. Jak sądzę, to raczej forma kredytu zaufania. Bo jest faktem, że po sztandarowym programie  plus, który ‘upchnięto’ w finansach publicznych, pozostałe na razie nie są wprowadzane w życie. Kwota wolna od podatku, pomoc dla frankowiczów i obniżka wieku emerytalnego. Wg rządu (lub prezydenta), wymienione obietnice ulegają zmianom , wymagają konsultacji itd. itd. Fitch docenił brak upolitycznienia RPP, rozumianego (w mojej ocenie) jako podporządkowywanie polityki finansowej oczekiwaniom rządu lub PiS.

Wspomniane wyżej dwie oceny, to przejaw sporego zaufania ze strony Fitch’a. Rząd nie wycofał się z realizacji obietnic i premier Szydło często to powtarza. Nikt z rządu jak na razie oficjalnie nie ogłosił, że porzucony jest pomysł pomocy frankowiczom w takiej skali jak to obiecał prezydent. Obniżenie wielu emerytalnego było przez premier Szydło niedawno potwierdzone. Jedynie podniesienie kwoty wolnej od podatku będzie ograniczone.

Rozumiem, że Fitch grzecznościowo potraktował RPP. Ja proponuje zauważyć, że wybór członków RPP był dość jednostronny, co nie oznacza oczywiście że nowi członkowie nie staną na wysokości zadania w chwilach próby. Jak na razie życie nie zmusiło członków RPP do konfrontacji z gremiami politycznymi które ich wybrały.

Fitch podkreśla, że od wyborów nasza polityka gospodarcza stała się mniej przewidywalna, co jest spory prztyczkiem pod adresem rządu.

Agencja Fitch nie podziela też optymizmu rządu co do redukcji deficytu finansów publicznych i długu publicznego od 2018 r.

Zapewne przez kilka najbliższych dni członkowie rządu będą się w mediach chwalić oceną agencji Fitch. Obawiam się, że w zaciszu gabinetów tej radości już nie będzie. Ocena Fitch jest jednoznaczna i rząd powinien ją potraktować poważnie. Jeżeli tylko polski rząd przekroczy deficyt finansów publicznych (górna granica 3%) lub zdecyduje się na działania niebezpieczne dla gospodarki, to ocena i perspektywy będą pogorszone.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

W tempie 3,3%.

2016_07_12_PKB_wg_NBP

Najnowszy Raport o Inflacji przedstawiony przez NBP formalnie nie wprowadza do makroekonomicznego obrazu naszego kraju nic nowego. Główne parametry makroekonomiczne nie wychodzą poza prognozy innych instytucji opublikowane w ostatnich miesiącach. Niemniej zaleciłbym lekturę Raportu, bo jest dobrym zestawieniem, takim w pigułce, naszej sytuacji makroekonomicznej. No i oczywiście raport zawiera prognozę średnioterminową, do 2018 r. Na kilkunastu stronach Raport prezentuje najważniejsze fakty z naszej gospodarki i makroekonomicznego  otoczenia. Od PKB i inflacji, przez rynek pracy i wyniki przedsiębiorstw, po wydajność i dynamikę wynagrodzeń.

Oczywiście oczy czytelników szukają charakterystycznego wykresu z dynamiką PKB (załączony). I słusznie, bo to jedna z istotniejszych informacji, którą powinien sobie przyswoić obecny rząd. Średnie tempo wzrostu PKB na w okresie 2016-18 to 3,3%. To jest tempo przy którym możemy się bezpiecznie rozwijać i bez społecznych napięć. Przy tempie 3-procentowych nadal spada bezrobocie, są pieniądze na inwestycje i można nawet zmniejszać deficyt finansów publicznych. Przypomnę, że w kraju takim jak Polska już przy tempie 2% zaczynają się problemy. Tak więc wniosek jest tylko jeden: trzeba robić co się da by utrzymać tempo wzrostu ma poziomie ok.3%. Oczywiście na tyle na ile zależy to od nas, bo na otoczenie makroekonomiczne Polski wpływu już nie mamy.

Raport NBP potwierdza niewielki i przejściowy wpływ na gospodarkę programu 500 plus. To wynik w przedziale 0,3%-0,5%, które powinniśmy zobaczyć w rezultatach tego i przyszłego roku.

Trzeba też zauważyć, że najnowsza prognoza wzrostu PKB wg NBP jest istotnie skromniejsza w porównaniu z rządowymi prognozami z Wieloletniego Planu Finansowego Państwa na lata 2016-2019. Dla lat 2017 i 2018 NBP prognozuje 3,4%, a rząd 4,0%. O ile rząd utrzymał powolny trend rosnący dynamiki PKB, to NBP niemal przeciwnie.

W takich warunkach niezwykle istotne jest zapewnienie warunków do względnie stabilnego wzrostu w dłuższym terminie lub przynajmniej nie niszczenia tego co mamy. Wg NBP nakłady inwestycyjne będą rosły w tempie 1,2% w tym roku i po ponad 4% w dwóch kolejnych. O ile w tym roku mamy do czynienia z tzw. efektem bazy, to w dwóch kolejnych latach (wg prognozy NBP)  trudno mówić o eksplozji nakładów inwestycyjnych. Te dane szczególnie dedykuję ministrowi Morawieckiemu, który co chwilę rozwija miraże radykalnego skoku inwestycyjnego w strukturze PKB. Min. Morawiecki zdaje się funkcjonować w jakimś innym, alternatywnym, świecie.

Wg NBP w prognozowanym okresie, inflacja ledwo przekroczy dolną granicę celu inflacyjnego, czyli 1,5%. A to oznacza, że Rada Polityki Pieniężnej raczej nie będzie musiała podnosić stopy referencyjnej, czyli będziemy mieli relatywnie niską cenę pieniądza.

Nasz wzrost gospodarczy stabilizować będzie popyt wewnętrzny, m.in. dzięki naprawdę przyzwoitemu wzrostowi wynagrodzeń o niemal 5% rocznie. Nadal też rosnąć będą obroty handlowe przy zachowaniu dodatniego salda rachunku bieżącego i kapitałowego.

Rząd za wszelką cenę musi uważać by unikać działań negatywnych dla gospodarki i finansów publicznych. Mocno bym się zastanowił nad sensem wprowadzania w życie ustawy frankowej wg pomysłu prezydenta czy realizowanie kolejnych obietnic wyborczych. 500 plus już i tak jest wystarczającym wyzwaniem dla finansów publicznych. Wydawanie pieniędzy na prezenty (obietnice wyborcze) ogranicza wydatki publiczne na inwestycje. 

W takiej, jak przedstawiona w Raporcie NBP, sytuacji decydowanie się bez potrzeby (bez konieczności) na funkcjonowanie przy def. fin. publicznych 3% w relacji do PKB jest niepotrzebnym ryzykiem. To zbyt słaby wzrost by generował na tyle duże wpływy budżetowe by bez napięć społecznych redukować deficyt  w późniejszym okresie, co zadeklarował obecny rząd. Funkcjonowanie przy tak wysokim deficycie pozbawia nas możliwości manewru przy słabszym tempie PKB (1-2%), przy którym słabną budżetowe wpływy i szybko powiększa się def. fin. publicznych.

Tak naprawdę obecna ekipa rządowa odziedziczyła gospodarkę w dobrej kondycji i o bardzo zrównoważonym rozwoju. Można tylko rządowi PiS życzyć, by przynajmniej w takim stanie przekazał państwo swoim następcom w jakim je przejął w rozumieniu wskaźników makroekonomicznych.

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Program Budowy Kapitału i dalsze losy OFE wg min. Morawieckiego.

Przebrnąłem przez program Program
Budowy Kapitału min. Morawieckiego. Uff, trudna i zawiła lektura. Minister
Morawiecki włożył całego siebie w ten dokument. Jeżeli ktoś uważa, że obecny
system i możliwości oszczędzania dobrowolnego i przymusowego są skomplikowane,
to  chciałbym zobaczyć jego minę po
lekturze Programu. I to jest mój pierwszy zarzut pod adresem programu: wielość
i skomplikowanie pomysłów nie ma wiele wspólnego z ich skutecznością. W
pierwszym odruchu czytelnik wpada w podziw i euforię nad umysłem który stworzył
Program. Proponuję czytać więc powoli, wtedy emocje opadają.

Dokument wzbudził zaciekawienie,
bo od soboty wiemy, że PiS ma pomysł na zagospodarowanie oszczędności z OFE. Ponadto
realizacja hojnych obietnic wyborczych błyskawicznie „konsumuje” środki
publiczne, niewiele zostawiając na inwestycje. Program pokazuje jedną w z wielu
sprzeczność jaką rząd PiS nam zaserwował. Cześć rządu i prezydent lekką ręką
wydają pieniądze na 500 plus, obniżanie wieku emerytalnego itd., a kilku innych
ministrów szuka ich (pieniędzy na finansowanie inwestycji) w innym miejscu.

Na początek kilka uwag. Co do  zasady oszczędności mamy ile mamy i nie da
się ich sztucznie pomnożyć. Można nas zachęcić do dodatkowego oszczędzania (nie
będę się tu bawił w podział oszczędności a inwestycje), przenieść środki z
jednego miejsca w inne lub wymusić dodatkowe oszczędzanie. Poziom oszczędności jest
głównie determinowany rozwojem gospodarczym i tzw. bogactwem, stąd zachęty i
przymus dają efekty, ale z natury rzeczy ograniczone. Zwracam na to uwagę, bo
nagle w programie pojawiają się kwoty idące z dziesiątki i setki mld pln.
Czytelnik po lekturze programu odnosi wrażenie, ze o to mamy kolejnego ministra
rządu PiS, który tak po prostu wynajduje pieniądze znikąd.

Nie polecam uleganiu iluzji
nowatorstwa pomysłów zawartych w Programie. Bez względu na nazwy i konstrukcje,
większość była w Polsce przedmiotem dyskusji i sporów, a cześć rozwiązań
wprowadzano z biegiem lat w życie i mamy w tym zakresie niemałe już
doświadczenia i wiedzę.

Przede wszystkim informowanie o
OFE i Programie uważam za skandaliczne. W sobotę prezes PiS informuje że jest
jakiś pomysł, a min. Morawiecki dopiero w poniedziałek rano przed rozpoczęciem
sesji giełdowej rzuca garść niekonkretnych informacji o przyszłości OFE. Poza tym,
że 75% środków ma trafić na konta IKE, IKZE lub podobne, wątpliwości budzi
pozostałe 25% skierowane do Funduszu Rezerwy Demograficznej (!). Formalnie nie
ma mowy o nacjonalizacji, ale zabrakło mi zapewnienia, że wartość naszych kont
emerytalnych na tym nie ucierpi.

Jest faktem, że po ostatnich zmianach
za rządów PO-PSL, OFE stały się funduszami o dużym ryzyku i niepewnej
przyszłości (np. większy przelewy do ZUS z biegiem lat niż otrzymywane ze składek).
Nie zmienia to faktu, że po lekturze Programu pojawia się pytanie dlaczego
szereg pomysłów z Programu nie będzie rozwijanych w oparciu o OFE. Pytanie jest
jak najbardziej zasadne,  bo ….. Program
przewiduje powstanie innych instytucji (w tym prywatnych) w III filarze,
opartych o przymusowe składki  i
modyfikowaną gamę inwestycji. W miejsce jednych OFE z biegiem czasu po prostu wyrosną
inne, inaczej się nazywające.

W opisie OFE i uzasadnieniu
rezygnacji z tego rozwiązania, min. Morawiecki kilka razy wprowadził słuchaczy
w błąd i niejednokrotnie mijał się z prawdą. Wzorem J.Kaczyńskiego kpił z niskiej
skuteczności OFE, nie chcąc przyznać, że fatalna koniunktura na GPW to m.in.
efekt działań i wypowiedzi polityków PiS z ostatnich kilkunastu miesięcy.

Dość zabawnie brzmi uzasadnienie
Programu w jego części dotyczącej emerytur. Otóż gamę rozwiązań wprowadza się by
… poprawić sytuację przyszłych emerytów m.in. z powodu pogarszającej się
struktury demograficznej. Z jednej więc strony mamy prezydenta którzy powiększa
problemy (obniżenie wieku emerytalnego) przy akceptacji premier Szydło, a z
drugiej – ministra który chce walczyć ze skutkami realizacji wyborczej
obietnicy. To idiotyczne.

Program  w zakresie struktury zachęt, programów, zasad
oszczędzania i zaangażowanych w to instytucji jest bardzo przekombinowany. Zamiast
skupić się na modyfikacji obecnych rozwiązań i ich uzupełnieniu, min.
Morawiecki ma najwyraźniej ambicję budowania czegoś zupełnie od nowa i
otaczania tego aurą przełomu. Na to nakłada się wiara w niezwykłą skuteczność jego
pomysłów. Szkoda tylko, że słabo opisano przedmiot i politykę inwestycyjną
nowych instytucji i ‘wygaszanych’ OFE. To jeden z istotnych mankamentów
Programu.

Program wprowadza przymusowe
oszczędzanie. Będziemy mogli dysponować częścią składki do ZUS (jak przy OFE)oraz
pracodawca będzie opłacał dodatkową składkę, co w mniejszej lub większej części
będzie mu rekompensowane na kilka sposobów.  W niektórych przypadkach będziemy mieli prawo
rezygnacji z dodatkowej składki (mówiły o tym przekazy medialne), przy czym będzie
to wymagało deklaracji z naszej strony.

Program ma kilka ciekawych
punktów, co nie znaczy że do tej pory nie znanych. Jest pomysł zachęt do
długoterminowego oszczędzania (powyżej roku) czy korzystanie ze zgromadzonych
środków przed osiągnięciem wieku emerytalnego, gdy z różnych powodów  możemy mieć problemy z pracą i środkami do
życia. Moim zdaniem to powinien być jeden z głównych kierunków zmian, szkoda
tylko że Program jest w tym zakresie dość skromny. Przypomnę że już obecnie
niektóre rozwiązania dostępne na rynku na to pozwalają. Na pewno trzeba
pochwalić program za nacisk na oszczędzanie na okres po zakończeniu aktywności zawodowej
i zmuszanie do tego jak największej części społeczeństwa.

Podsumowanie.

Pogram nie jest jakimś przełomem,
bo nie może być. Niepotrzebnie będziemy tracić czas i energię na przebudowę systemu
emerytalnego i oszczędzania długoterminowego, głównie z powodów ambicjonalnych.
Wystarczyło mądrze modyfikować obecne rozwiązania i wypełniać zdiagnozowane luki
(oszczędzanie długoterminowe). Pozostało dużo niepewności co do losów OFE i
zgromadzonych w nich pieniędzy. Nie jest jasne co to znaczy inwestowanie w
gospodarkę i jej rozwój oraz na jakich zasadach będzie to dokonywane. Czy to
tylko chwyt pod publikę czy ukryty pomysł na zwiększenie udziału decydentów z
sektora publicznego (czyli nadania politycznego), którzy będą wskazywać w co
inwestować. Niestety sobotnie słowa J.Kaczyńkiego i dzisiejsze M.Morawieckiego
nie uspokoją rynku finansowego. Przeciwnie, do czasu podania szczegółowych
rozwiązań ws OFE, rynek dostał kolejny bodziec by tkwić w marazmie i
niepewności przynajmniej kolejne kilka miesięcy do czasy gdy mamy poznać szczegóły.
Kto jak kto, ale min. Morawiecki powinien wiedzieć że niepewność zniechęca do
inwestowania.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Kongres PiS. Kolejny lider partyjny z kompleksem Balcerowicza.

W minioną sobotę odbył się kongres PiS. Mieliśmy okazję wysłuchać przemówienia lidera tej partii PiS Jarosława Kaczyńskiego, który poruszył również tematy gospodarcze i z zakresu polityki gospodarczej. I głównie na nich chciałbym się skupić. Poniżej krótkie do nich odniesienie i mniej więcej w kolejności w jakiej się pojawiały. Istną perełką w części gospodarczej przemówienia był pomysł wykorzystania środków z OFE. Krótko odniosę się do niego na samym końcu.

Wiek emerytalny. J.Kaczyński  z dumą przypomniał, że już w 2012 r. PiS wypracował jednoznaczne stanowisko PiS w sprawie wieku emerytalnego, czyli opowiedział się przeciwko jego podwyższaniu. Niestety nie dowiedzieliśmy się dlaczego poprzednia koalicja wiek podwyższyła. Prezes PiS nie powiedział nic o wpływie na def.fin.publicznych powrotu do poprzedniego wieku. Tymczasem tak prezydent jak i rząd przyznają w prognozach, że dodatkowy deficyt z tego powodu może sięgnąć 8 mld pln i będzie w kolejnych latach narastał. Krótko mówiąc, lider PiS nawet się nie zająknął o wadach i zagrożeniach obniżenia wieku. Wyborcy PiS w ciągu kilku lat poznają je na własnej skórze .

Redystrybucja po nowemu. Redystrybucja to jedno z niewielu haseł, które można zakwalifikować pod pojęcie polityki gospodarczej jaką chce nam zaoferować PiS.  J.Kaczyński nie był tu nazbyt precyzyjny, ale niewątpliwie użył tego hasło m.in. w kontekście programu 500 plus itd. i zmniejszenia dystansu między tzw. Polską A i B.

O redystrybucji uczciwie mówi się w tedy gdy wskazuje się jej strony. Czyli komu zabieramy i do kogo to trafia oraz dlaczego. Podobnie ja w kampaniach wyborczych tak i teraz, politycy PiS unikają wskazania od kogo bierzemy. Podobnie zrobił prezes PiS. Generalnie obietnice PiS i prezydenta (wiek emerytalny, 500 plus i kwota wolna od podatku) są formą redystrybucji, ale jak na razie głównie przesuniętej w czasie, w tym tzw. międzypokoleniowej. Z podatków PiS wprowadza w życie tylko podatki tzw. branżowe, z czego będzie 5-6 mld. Pełnoroczny koszt programu 500 plus to 22-23 mld pln. Z obniżeniem wieku podchodzimy pod 30 mld pln. dodatkowo wygenerowanego deficytu, pokrytego tylko w 1/6 nowymi podatkami. W tym roku pomagają jeszcze jednorazowe wpłaty za LTE. A co w kolejnych? W przyszłości dług ktoś będzie musiał spłacać , a deficyt ktoś będzie musiał pokrywać podatkami. I będą to przeciętni Polacy, w tym wyborcy PiS. Jeszcze sobie tego nieuśwaidamiają, bo prezes PiS wolał tego publicznie nie mówić. Tak naprawdę mamy do czynienia z dość populistyczną formą redystrybucji. Jest ona niebezpieczna makroekonomicznie (skutki dla finansów publicznych) i mocno populistyczna w zakresie celów i skali.

Wparcie dla słabszych ekonomicznie regionów to obietnica polityczna stara jak świat i mało realna. Reorientacja naszej gospodarki po PRL-u i doganianie państw rozwiniętych musiało skutkować stagnacją lub degradacją części obszarów. Możemy próbować z tym walczyć, ale to ma sens tylko do pewnego stopnia i sądzę że to się dzieje. Znając poczynania i plany obecnego rządu nie mam wrażenia by PiS mógł ten proces istotnie zmienić.

Poprawa ściągalności podatków. Tak naprawdę głównie na tym opiera się realizacja wyborczych obietnic PiS, dlatego nie dziwi, że J.Kaczyński zwrócił na to uwagę. Co do zasady z oszustwami podatkowymi należy walczyć. Tu pełna zgoda. Dla PiS dodatkowe miliardy są o tyle istotne, że bez nich nie ma mowy o realizacji obietnic wyborczych. Wg planów rządu przedstawionych w Wieloletnim Planie Finansowym na lata 2016-2019, dodatkowe wpływy, nawet w optymistycznej wersji, nie pokryją wydatków związanych z obietnicami wyborczymi.

Ostateczne odrzucenie Balcerowicza w gospodarce. Niestety nie wiem co to znaczy, bo i sam prezes PiS nie raczył powiedzieć co się za tym kryje. Szkoda, bo to jedno z trzech odniesień J.Kaczyńskiego do polityki gospodarczej w szerszym kontekście na wczorajszym Kongresie. Generalnie tzw. kompleks Balcerowicza zaczyna już być męczący w polskiej polityce i publicystyce. Odbieram go jako ogromną ekonomiczną bezradność tych którzy się z nim obnoszą. J.Kaczyński nigdy nie odważył się na merytoryczną polemikę z Balcerowiczem, bo przegrałby ją z kresem. Pozostaje dziecinne obrzucanie Balcerowicza inwektywami – jak wczoraj – „szkodnik Balcerowicz”.  To poziom piaskownicy.

Przypomnę, że L.Balcerowicz odegrał istotną rolę na początku naszych przemian. Ministrem finansów (i wicepremierem) był ostatnio w …2000 r. Potem był jeszcze szefem NBP, ale ta funkcja nie ma nic wspólnego z prowadzeniem polityki gospodarczej. Krótko mówiąc, L.Balcerowicz nie ma z  gospodarką już nic wspólnego od kilkunastu lat. Przez część dekady lat 90-tych miał już tylko co najwyżej pośredni. Byłoby lepiej by lider rządzącej partii to zauważył. Rzekome powielanie polityki gospodarczej wg wskazówek Balcerowicza, to jeden z największych mitów naszej najnowszej historii gospodarczej.

Już czas na Nowy Porządek Gospodarczy. Ten Porządek to tzw. Plan Morawieckiego i wszystko to co PiS wprowadza w zakresie redystrybucji. Morawiecki został wskazany jako główna postać tego co Nowy Porządek pomaga określić i będzie go realizował. Plan Morawieckiego to zestaw gospodarczych haseł o patriotyczno-misyjnym zabarwieniu. Proponuje przeczytać ten plan i podobne kilku poprzednich rządów.  Są do siebie podobne i za każdym razem ogłaszane z wielką pompą. Niestety i w przypadku Nowego Porządku, prezes PiS nie podał nam nawet zarysów tego jaka będzie ta nowa polityka gospodarcza. Ekonomiści muszą odczytywać politykę gospodarczą rządu z jego działań, tego co głosi i tego co chce przed opinią publiczną ukryć. Ciekawostką natomiast jest tu osoba ministra Morawieckiego, który jest przez polityków PiS i jej lidera przedstawiany jako twarz gospodarczego rozwoju i technologicznego postępu. O ministrze nieco więcej w kolejnym punkcie.

Jedno kompetentne Centrum Gospodarcze. Owszem, jedno centrum dowodzenia z kompetentnym przywództwem to klucz do sukcesu. Tymczasem w PiS mamy do czynienia z czymś zupełnie odwrotnym. Centrów jest jakby kilka. Prezydent z uporem tworzy kolejne wersje pomysłów i ustaw realizujących jego obietnice wyborcze, które są podrzucone sejmowi i rządowi do realizacji. Czołowi gospodarczy ministrowie rządu PiS (Szałamacha i Morawiecki) często unikają jednoznacznego wypowiadania się ws realizacji wyborczych obietnic PiS lub podają inne wersje. Minister Morawiecki jest odrębnym bytem działającym na innych zasadach. Niemniej są to zasady i granice wyznaczone przez polityków PiS. Plany i wizje gospodarcze M.Morawieckiego są miejscami ewidentnie sprzeczne z pomysłami polityków PiS. M.Morawiecki ma przypisaną rolę gospodarczego wizjonera i najwyraźniej świetnie się w niej czuje. Dostał też pod opiekę ministerstwo, które pasuje do roli jaką przyjął i jednocześnie nie ma bezpośredniego wpływu na bieżące działania gospodarcze rządu.

Chwilami mam wrażenie, że najwięcej wie minister Henryk Kowalczyk (minister bez teki przy Radzie Ministrów). Warto śledzić jego wypowiedzi bo najwyraźniej działa na styku polityków PiS i ministrów tzw. gospodarczych i być może bierze udział w podejmowaniu decyzji. W zakresie działań ekonomicznych rządu, w tym realizacji obietnic wyborczych, jest on wyraźnie lepiej poinformowany niż ministrowie Szałamacha i Morawiecki oraz sama pani premier.

No i na koniec faktyczne centrum, czyli J.Kaczyński i jego najbliższe polityczne otoczenie. To tam zapadają strategiczne decyzje, w tym i w zakresie gospodarczym.

OFE zaciągnięte do finansowania rozwoju i innowacyjności polskiej gospodarki. Tą informację prezes PiS zostawił na sam koniec. Do tej pory szef PiS nie wchodził w meandry systemy emerytalnego i poszukiwania kapitału do finansowania polskiej gospodarki. Najwyraźniej zrozpaczeni politycy PiS uświadomili prezesowi, że nie ma szans na realizację wszystkich obietnic i trzeba część oszczędności skierować przymusowo tam gdzie chcą politycy PiS. O niewielkiej wiedzy ekonomicznej prezesa PiS (lub o jego cynizmie) świadczy wypowiedź ws słabych wyników OFE z ostatnich miesięcy. Chodzi o wycenę jednostek, które spadły w wyniku spadków akcji na polskiej giełdzie. Niestety do spadków w ostatnich kilkunastu miesiącach istotnie przyczynili się politycy PiS. Prezes PiS chyba nie zrozumiał, jak okrutnie sobie zakpił z przyszłych emerytów. Jakby tego było mało, potwierdził to co pojawiało się już w mediach, że jest pomysł wykorzystania środków z OFE do finansowania firm innowacyjnych itd. Idea piękna, ale tego typu projekty obarczone są potężnym ryzykiem, o czym polscy inwestorzy mieli okazję się już przekonać.

Ten pomysł wymaga wyjaśnień dla opinii publicznej i samego prezesa PiS, bo ten ostatni chyba nie do końca rozumie o co chodzi. Niestety jest to też przykład na niespójność i sprzeczność polityki rządu. Z jednej strony tracimy możliwość manewru finansowego na realizację wyborczych obietnic by jednocześnie szukać kapitału na rozwój firm. To niestety też efekt działania kilku centrów decyzyjnych szukających na siłę kapitału na sfinansowanie własnych pomysłów.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Podszczypywanie bogatych. Pomysł PiS na większe wpływy do ZUS.

Z bogatymi tak to już jest, że ich nie lubimy póki sami się nimi nie staniemy. W społeczeństwie dość powszechnie jest przyjęte, że tzw. bogaci powinni być bardziej obciążeni daninami niż reszta społeczeństwa. I tą popularną teorię chcą wykorzystać politycy PiS, szukając pieniędzy na wypełnienie obietnic złożonych w trakcie parlamentarnych i prezydenckich wyborów.

Jednym z wielu rozważanych pomysłów na zmiany w systemie emerytalnym jest zwiększenie składek od tzw. bogatych. Obecnie obowiązuje zasada, że pobór składek jest wstrzymywany w momencie przekroczenia 30-krotności średniego wynagrodzenia. W 2015 była to wartość prawie 119 tys. pln, co daje ok. 10 tys. pln miesięcznie. To wyraźnie ponad dwie średnie krajowe miesięcznie.  Osób ubezpieczonych w ZUS, które mają wynagrodzenia powyżej wskazanego progu  jest w Polsce prawie 332 tys. Gdyby ci ubezpieczeni płacili składki od całości wynagrodzenia (a nie tylko do wysokości progu), to szacunki mówią  nawet o 6,2 mld pln dodatkowych rocznych wpływów do ZUS. Biorąc pod uwagę, ze FUS (głównie z powodu emerytur) odnotuje w najbliższych latach  deficyt w przedziale 50-60  mld pln, to już mamy wyjaśnienie skąd to zainteresowanie składkami tzw. bogatych.  

Składki i emerytury tzw. bogatych to tylko jeden z elementów szerszej dyskusji w partii rządzącej na temat docelowego systemu emerytalnego. Politycy i ministrowie PiS coraz śmielej mówią o poważnej modyfikacji obecnego systemu emerytalnego. Brany jest pod uwagę nawet powrót do systemu poprzedniego (sprzed 1998) lub stworzenie jakiejś formuły mieszanej. Pozostawię na razie polityków PiS  w spokoju, bo ich obecne teorie i pomysły w zakresie systemu emerytalnego są silnie podporządkowane przypodobaniu się społeczeństwu i szukaniu za wszelką cenę środków na finansowanie wyborczych obietnic. Wspomniane 6,2 mld pln, pozwoliłoby „odblokować” analogiczną część deficytu finansów publicznych na inne cele.

Ale wracajmy do składek tzw. bogatych. Rozważane są dwa warianty. Pierwszy: w oparciu o obecne rozwiązania, pobrane składki byłyby zwracane w postaci emerytury po przejściu na nią. Drugi: tzw. bogaci otrzymywaliby emeryturę mniejszą niż wynikałoby to ze składek, lub system emerytalny jako całość powróciłby do rozwiązań znanych z czasów systemu świadczenia zdefiniowanego. To ostatnie rozwiązanie to nic innego jak powrót do rozwiązani sprzed 1999 r. czyli że nasze emerytura byłaby pochodną pewnego algorytmu a nie bezpośrednio uzbieranego kapitału.

W przypadku tzw. bogatych pojawia się też zarzut, że obecnie obciążenia emerytalne są degresywne, co przyczynia się do degresywności tzw. klina podatkowego w szerokim tego określenia znaczeniu. W mediach bywa to przedstawiane jak jakiś ukryty przywilej dla dobrze zarabiających.

Spróbujmy rozprawić się z pewnymi mitami zanim ktoś coś popsuje i narobi głupstw. Sympatie i antypatie wobec tzw. bogatych odłóżmy na bok.

Otóż warunek 30-krotności nie jest żadnym przywilejem. W obecnym systemie emerytalnym każdy dostaje taką emeryturę na jaką sobie uzbiera. Tzw. bogaci dostaną emeryturę opartą na kapitale jaki sobie uzbierali. I nic więcej ZUS im nie da. Przyjęta zasada 30-krotnosci jest co ciekawe m.in. wynikiem doświadczeń poprzedniego systemu emerytalnego oraz efektem prostej kalkulacji. Po prostu przy obecnych rozwiązaniach nie opłaca się znoszenie progu, bo osoby o wysokich dochodach na ogół dłużej też żyją. Dłuższy od średniego czas życia powoduje, że ZUS będzie musiał więcej na te osoby wydać niż uzbierał. ZUS byłby więc ostatecznie, za przeproszeniem, na minusie. Jeżeli więc politycy PiS zniosą lub podwyższą wspomniany próg, to podłożą pod ZUS malutką bombę z bardzo opóźnionym zapłonem. Inaczej mówiąc, to nie tzw. bogaci są przyczyną deficytu FUS.

Drugi z wymienionych wyżej wariantów jest często łączony z teoriami iż bogaci powinny relatywnie bardziej wspierać system finansów publicznych oraz ich klin podatkowy nie powinien być degresywny. Stąd już krok do wniosku, że bogaci nie powinny być objęci systemem składki definiowanej, czyli że ich emerytura nie będzie pochodną uzbieranych składek a efektem algorytmu. W tym przypadku składka ZUS, jak podatki, staje się elementem redystrybucji dochodu narodowego na grupy o mniejszych dochodach.  

Moim zdaniem ogromną zaletą systemu składki zdefiniowanej jest jego czytelność. Nie stoi on też w żadnej sprzeczności z redystrybucją dochodu w społeczeństwie, bo nie taka jest jego rola. System jest w głównej idei uczciwy i warty obrony. Konieczność uzbierania kapitału jest jednym z wielu bodźców byśmy odpowiedzialnie podchodzili do naszego życia zawodowego,  poszukiwania pracy i dokonywanych wyborów. Emerytura jest pochodną naszych dochodów, co likwiduje część zarzutów pod adresem poprzedniego systemu. Obecny system jak na dłoni pokazuje, gdzie jest problem oraz kto, dlaczego i  jakiego wsparcia państwa (podatników) wymaga. I chyba dlatego część polityków nie go darzy sympatią.

Obecny system emerytalny nie stoi na przeszkodzie jego dotowaniu, bo też jego celem nie była likwidacja deficytu ZUS a powstrzymanie jego narastaniu w relacji do PKB. Wsparciu powinny podlegać osoby które mimo wysiłków nie potrafiły wypracować odpowiedniej emerytury i to ta grupa powinna być przedmiotem naszej największej troski w kolejnych latach.

Do redystrybucji dochodu nie jest system emerytalny, a system podatkowy. Nie ma więc sensu upodabniać ich do siebie. Jeżeli też komuś nie odpowiada degresywność obciążeń tzw. bogatych, to niech jako narzędzie progresji klina podatkowego wykorzystuje skalę podatkową, ulgi podatkowe itd.

Temat modyfikacji systemu emerytalnego zapewne niedługo wróci, będzie więc można wrócić do oceny wad i zalet systemów, nie tylko w kontekście grupy lepiej uposażonych Polaków. Niemniej na pewno deficyt systemu emerytalnego nie wynika z rzekomo preferencyjnego potraktowania tzw. bogatych. Szukanie pieniędzy w oparciu o budowanie antagonizmów społecznych, jest kiepskim pomysłem.

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Eksperci przedstawili propozycje dla prezydenta ws pomocy dla frankowiczów.

Chyba jak wszyscy, mam niedosyt po zapoznaniu się z propozycjami grona ekspertów dotyczącymi rozwiązania problemu frankowiczów.  Jedyna co mamy do dyspozycji to skromną informację na stronie prezydenta i udostępniony na niej zarys wniosków i propozycji autorstwa zespołu ekspertów (http://www.prezydent.pl/kancelaria/dzialalnosc-kancelarii/art,26,zespol-niezaleznych-ekspertow-proponuje-rozwiazania-ws-kredytow-frankowych.html) . Do tego dochodzą wypowiedzi członków grupy ekspertów na 51-minutowej konferencji. Niestety konferencja była prowadzona na wysokim poziomie ogólności i zadawane na koniec pytania przez dziennikarzy też na ogół zbywane były ogólnikami. Rzecznik prezydenta nie był zainteresowany jej przedłużaniem. W tym wszystkim najbardziej wartościowy jest wspomniany dokument. Tenże dokument to zaledwie 2,5 strony rozstrzelonym drukiem z punktowym wymienieniem ocen i wniosków czy też propozycji. Lektura dokumentu rozbudza apetyt na detale (i to bynajmniej nie te najdrobniejsze) i ostateczne sugestie dla prezydenta, ale apetyt ten pozostaje niezaspokojony. Mamy więc to co mamy i co możemy wyczytać między wierszami. I kto wie czy to ostatnie nie jest aby najciekawsze.

Grupa ekspertów na prośbę prezydenta podjęła się zaproponowania….. no właśnie czego? Chodzi o rozwiązanie problemu frankowiczów i ryzyk z niego wynikających. Tylko, że prezydent upiera się przy praktycznie całkowitym zredukowaniu kosztów poszkodowanych frankowiczów do poziomu kredytów złotowych, a eksperci odnosili się raczej do zagrożenia jakie te kredyty mogą wywoływać  dla gospodarstw domowych, sektora bankowego i gospodarki ogółem. Formalnie też eksperci twierdzili na konferencji, że opierali się na koncepcji prezydenta. Tak naprawdę to dwa różne warianty i sytuacje, które dzieli nawet i kilkadziesiąt mld zł w rozumieniu skutków dla sektora bankowego.

Eksperci przyznali, że ich praca to bodaj sześć spotkań po kilka godzin i wymiana emaili. Moim zdaniem to niezbyt dużo, bo raptem tydzień roboczy w sumie. Krótki czas pracy rzutował na jakość wniosków i w konsekwencji raczej niewielką przydatność wyników prac ekspertów. Pytanie czego (i czy w ogóle) oczekiwał prezydent po takiej swego rodzaju burzy mózgów niż rzeczowej analizie w tak krótkim czasie pracy.

Nie dowiedziałem się jakiej grupy i na jakich zasadach pomoc ma dotyczyć. Z dokumentu wiadomo, że trzeba szukać kompromisu między interesami banków i kredytobiorców, co zdaje się przeczyć styczniowej koncepcji prezydenta.

Eksperci zaproponowali kilka form pomocy dla frankowiczów, nazywając je sprawiedliwymi. Tylko, że propozycja styczniowa prezydenta to ideał dla frankowiczów, i każda inna nie może oferty prezydenckiej przebić. Czy ma to oznaczać, że eksperci są za przynajmniej częściową rezygnacją z prezydenta z hojnych obietnic z 2015 r. i stycznia 2016 r.?  W dokumencie jest mowa o – przy jednej z metod – braniu pod uwagę sytuacji finansowej kredytobiorców.

Eksperci sugerują wielowariantowość, tak by kredytobiorca miał w czym wybrać. Dokument z propozycjami ma przygotować bank. Tylko że to oznacza, że kredytobiorca dostanie przynajmniej kilkunastostronicową (oj żeby tylko) lekturę z wyjaśnieniami, założeniami i tabelami. Jeżeli kredyt indeksowany był za trudny, to co dopiero taki dokument.

Na pytanie dziennikarzy o podanie szacunków kosztów dla głównych wariantów, eksperci odpowiadać nie chcieli, co jest moim zdaniem niezrozumiałe. Tylko raz generalnie padł zakres 30-40 mld zł bez odniesienia o który wariant chodzi. Eksperci zasłaniali się multikryterialnością, która rzekomo czyniła szacunki nazbyt niedokładnymi. Takie tłumaczenie jest dość dziwne i stawia prezydenta i jego środowisko w niezręcznej sytuacji. W końcu jeszcze nie tak dawno politycy PiS i z otoczenia prezydenta kpili z szacunków KNF i NBP.

Po przedłużających się wywodach i nazbyt ogólnych tłumaczeniach, dziennikarze próbowali wymusić szczegóły. Odpowiedź na pytanie o wariant najkorzystniejszy dla frankowiczów została zbyta przez ekspertów wielością kryteriów jakie mają być brane pod uwagę.

Oczywiście paść musiało pytanie o skutki dla banków i rozliczanie strat. Konkrety trzeba było wymuszać pytaniami, bo w trakcie ponad 30-minutowego wprowadzenia, eksperci najwyraźniej nie chcieli się wgłębiać w temat. A tak naprawdę to chcieli go uniknąć. I tu doznałem szoku, bo jeden z profesorów bez krępacji twierdził, że przyjęta zasada rozliczenia (o niej dalej) jest w zasadzie neutralna dla wyceny banków, a być może nawet podniesie ich wartość.

Już w dokumencie jest wymieniona sekurytyzacja jako pomysł na pozbycie się złych frankowych aktywów. Niemniej na konferencji eksperci ewidentnie nie mieli ochoty tematu rozwijać. Skończyło się próbą wyjaśnienia co to w ogóle sekurytyzacja jest i jak się nazywa po angielsku. Próby wydobycia czegoś więcej o sekurytyzacji i jej skutkach w kontekście celu pracy ekspertów, przerwał rzecznik prezydenta (zarządził koniec konferencji) a eksperci nie protestowali.

Zarówno dokument,  a już szczególnie przekaz na konferencji, były bardzo ogólne. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę poświęcony czas i liczbę spotkań. Odniosłem wrażenie, że prezydent nie będzie z pracy ekspertów zadowolony, bo chyba próbują prezydentowi delikatnie uświadomić, że jego obietnica wyborcza jest nierealizowalna w takim kształcie jak to zrobił w styczniu 2016 r. Szkoda tylko, że eksperci unikali takiego wniosku. Ciekaw jestem na ile szczegółowy jest raport dla prezydenta. Zresztą czy to raport czy propozycja ustawy, to też nie jest pewne. Na konferencji użyto obydwu terminów, tak jakby sami eksperci nie byli zgodni co do tego co przygotowali.

Obok dużego niedosytu po konferencji, poznane fakty dotyczące działania zespołu ekspertów każą stawiać pytanie czy prezydent Duda poważnie ten zespół potraktuje i wyniki jego prac. Zespół powołano dość późno i nie dano mu zbyt dużo czasu na pracę. Eksperci całkiem świadomie podali bardzo ogólny przekaz. Ich to chroni przed oceną i ewentualną krytyką, a prezydentowi daje dużą elastyczność co do wykorzystania wyników prac ekspertów.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Propozycja ZBP dla frankowiczów

ZBP ma koniec maja przedstawił swoją propozycję dla frankowiczów. Propozycja wywołała sporo kontrowersji. Dość często określano ją jako zbyt skromną. Z informacji jakie można w mediach zdobyć o propozycji ZBP to głównie skromna prezentacja z wynikami wyliczeń plus komentarze dziennikarzy ekonomicznych, którym udało się poznać nieco więcej szczegółów.  Ale nie narzekam, bo dzięki tym informacjom udało mi się „wyjść na dane” zaprezentowane w prezentacji NBP.

Propozycja ZBP skierowana jest do osób, którym obsługa kredytu pochłania min. 70% dochodów. Dodatkowo program byłby ograniczony do lokali i domów stanowiących miejsce zamieszkania. W przypadku mieszkań brane byłyby pod uwagę lokale o powierzchni maks. 75 m kw , a domów jednorodzinnych – maks. 150 m kw. Tak więc ZBP koncentruje się na osobach w trudnej sytuacji materialnej z powodu wysokości raty lub słabych dochodów. Dochody byłyby określane na podstawie PIT z roku wcześniejszego.

W prezentacji ZBP oparł się na przykładzie kredytu frankowego udzielonego w I kw 2008 r. Kredyt frankowy 135,0 tys. w CHF co dawało prawie 301,0 tys. pln. Kredyt udzielony na 30 lat. Taki przykład plasuje się nieco powyżej średnich wartości (w rozumieniu terminu i kwoty) dla kredytów walutowych zaciąganych w czasie boomu na kredyty walutowe (głównie frankowe). W maju 2016 potencjalny frankowicz pojawia się w banku i deklaruje zainteresowanie programem ZBP. Kryteria lokalowe spełnia, a rata 1,6 pln o kilkadziesiąt złotych przekracza 70% dochodów frankowicza. Na dzień zgłoszenia, frankowicz ma do spłaty kapitał, który w pln wynosi 400,0 tys. Dla porównania dodam, że kredytobiorca „złotowy” (kredyt w złotych, oparty na WIBORze i zaciągnięty w I kw 2008 r.) miałby do spłaty niemal 260 tys. pln. Bank zamienia  kapitał pozostały do spłaty, formalnie wyrażony w CHF na pln. Do tego LIBOR zamieniany jest na WIBOR, ale za to wysokość marży z kredytu frankowego pozostaje bez zmian. Do tego termin spłaty będzie wydłużony o maks. 20% czasu pozostałego do spłaty, ale nie więcej niż 5 lat. Nasz potencjalny frankowicz z przykładu ZBP, miał w chwili zgłoszenia się do banku (maj 2016) formalnie spłacać kredyt jeszcze przez niemal 22 lata. Wydłużenie czasu o wspomniane 20%, powoduje dodanie kolejnych ponad 4 lat spłaty. Po transformacji kredytu na „złotowy”, nasz kredytobiorca ma kredyt na nieco ponad 26 lat, formalnie 400 tys. pln do spłaty, ratę ok. 1,8 tys. pln i stopę procentową WIBOR + dawna marża z kredytu frankowego. Czyli kwota wyrażona w pln ta sama co była, stopa procentowa większa o ok. 1 pkt. proc., rata rośnie z 1,6 tys. pln na 1,8 tys. pln. Gdzie tu korzyść, skoro już rata „starego” kredytu wynosiła 1,6 tys. pln i przekraczała 70% dochodów kredytobiorcy? Ano taka, że w tym momencie pojawia się z pomocą bank. Bank bierze na siebie spłatę kwoty powyżej wartości 70% dochodu kredytobiorcy. ZBP określił kwotę dochodu przykładowego kredytobiorcy na 2,25 tys. pln, z czego 70% to 1,58 tys. pln. Bank redukuje klientowi ratę, w wartości przekraczającej 1,58 tys. pln. Czyli zamiast 1,8 tys. pln, nasz kredytobiorca płaci tylko 1,58 tys. pln, a resztę bank umarza. I tak w kolejnych latach o ile zajdą do tego warunki. Przy założeniu niezmiennych parametrów do końca terminu spłaty, bank umarza łącznie ponad 78 tys. pln, czy 13% spłat jakie formalnie kredytobiorca miałby płacić po przewalutowaniu.

Wg szacunków ZBP warunki pomocy spełnia 25-30 tys. frankowiczów, czyli maks. 5% z ogółu obsługiwanych kredytów frankowych. Wartość pomocy jest szacowana na 1,6 mld pln do 2,7 mld pln.

Faktycznie, warunki programu zaproponowanego przez ZBP ograniczają pomoc do wąskiej grupy zainteresowanych. A sama wartość pomocy jest dość skromna, tym bardziej, że rozłożona na lata.

Porównywanie pomysłu ZBP z obietnicą prezydenta nie ma sensu, ponieważ prezydent postanowił uszczęśliwić wszystkich frankowiczów i to do poziomu kosztów kredytów złotowych opartych na stawce WIBOR.

Ja nadal jestem gorącym zwolennikiem przedstawienia opinii publicznej historii kredytów frankowych w Polsce, to co takiego te kredyty, sytuacji gosp. domowych które je zaciągnęły, faktycznej skali obciążeń spłatą i publicznej dyskusji nad skalą odpowiedzialności za własne decyzje. Jestem przekonany, że znaczna część opinii publicznej będzie zaskoczona.

Zaletą propozycji ZBP jest jej konstrukcja. Propozycje pochodzące z sektora bankowego zawierają elementy o charakterze warunkowym i wskazują poziomy lub zdarzenie, które wywołują uruchomienie pomocy, jej skalę i czas jej udzielenia. Kolejną zaletą takiego podejścia jest uniknięcie w dużym stopniu jednorazowego odpisania strat. Moim zdaniem kompromisem byłaby pomoc o wartości łącznej dwa razy większej od zaproponowanej przez ZBP. Można by wtedy pomóc gosp. domowych w najtrudniejszej sytuacji. Niestety wymęczeniu jakiegoś rozsądnego kompromisu nie pomógł rząd ani prezydent. Wręcz przeciwnie. Prezydent w kampanii wyborczej obiecał nierealny i bardzo populistyczny pomysł, a rząd za priorytet uznał ściągnięcie kilku mld zł podatku z sektora finansowego. Do tego dochodzi ratowanie oszczędności klientów upadających SKOKów. To jak sądzę tłumaczy w znacznym stopniu, dlaczego skala proponowanej przez ZBP pomocy jest postrzegana jako relatywnie skromna.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Ocena Moodys. Minister Szałamacha chyba niczego nie zrozumiał.

2016_05_15_moodys_wykres(ilustracja: Gazeta Prawna z dnia 09-05-2016 „Rating, który zaboli także przedsiębiorców”)

Ocena Agencji Moodys już za nami. Dla nas o tyle może szczęśliwa, że obyło się bez obniżenia ratingu. Jest jednak obniżenie perspektyw i rzeczowa analiza stanu obecnego i zagrożeń. Oceny działań rządu i charakterystyka zagrożeń są trafne i zgodne z oczekiwaniami. Nie będę ich już powtarzał, bo kwestie pomocy frankowiczom (skutki dla systemy bankowego), obniżenia wieku emerytalnego, deficytu finansów publicznych, zagrożeń dla systemu prawnego itd., wałkujemy w mediach codziennie.

To co w tym wszystkim budzi śmiech na przemian z przerażeniem, to powolne pogorszenie wizerunku i wiarygodności ekonomicznej na własne życzenie. W chwili zmiany rządu w ubiegłym roku i osoby piastującej urząd prezydenta, Polska miała wystawiane dobre oceny. Sytuacja makroekonomiczna była (i jeszcze jest) dobra. W końcu w ubiegłym roku łapaliśmy oddech po kilku latach obniżania deficytu finansów publicznych jaki nam wystrzelił po kryzysie 2008/2009. Nowy rząd, wraz z prezydentem, zaczął wprowadzać w życie obietnice wyborcze, które naszą wiarygodność ekonomiczną obniżają w szybkim tempie. Niepojęte w tym wszystkim jest to, że obniżamy naszą wiarygodność tak po prostu na własne życzenie. Agencje ratingowe nie mogą, nawet gdyby chciały, udawać że nie widzą iż realizowane obietnice przez rząd PiS i zapowiadana realizacje  kolejnych, są dla polskiej gospodarki i naszej stabilności finansowej niebezpieczne. Niedawno omawiany w mediach Wieloletni Plan Finansowy to już po prostu prowokacja pod adresem agencji ratingowych (chodzi dane dot. planowanego spadku deficytu finansów publicznych).

Przy okazji publikacji raportu przez agencję Moodys, część polityków i opinii publicznej próbowała podważać wiarygodność tego typu instytucji. Na załączonej ilustracji (pochodzi z  Gazety Prawnej z 9 maja 2016) widać jak wyglądały oceny Polski na przestrzeni lat. Nie zamierzam tu agitować na rzecz agencji ratingowych, ale wyrażane tu i ówdzie wątpliwości wobec agencji trochę mnie śmieszą. Wracając do Polski i spoglądając na załączony wykres mógłbym powiedzieć: z faktami się nie polemizuje. Każdy kto zna zmiany jakie zachodziły w naszej gospodarce i z czym się zmagała musi przyznać, że agencje ratingowe miały dość przychylne oceny dla Polski. Kiedy od 2009 narastał nam def.fin.publicznych, agencje nie pogarszały od razu ocen, tylko patrzyły co robi rząd. Ówczesny rząd wybrał dość optymalną ścieżkę redukcji deficytu, nie bojąc się przy tym podejmować decyzji społecznie niepopularnych (OFE i podniesienie stawki VAT). Tegoroczne decyzje dot. Polski wydane przez Standard&Poors i Moodys zostały podjęte nie z powodu rzekomych kaprysów wydumanej międzynarodowej finansjery, a na skutek wprowadzania w życie niebezpiecznych dla finansów publicznych działań i deklarowania podejmowania kolejnych.

Już zwykłym prowokowaniem agencji ratingowych są reakcje członków rządu. Reakcja ministerstwa finansów i Pawła Szałamachy są zachętą by traktować nas jak kraj większego niż kiedyś ryzyka. Min. Szałamacha zamiast szybko wyjaśnić o co chodzi, jednoznacznie odnieść się do zarzutów i zapewnić że realizacja obietnic wyborczych odbędzie się tylko w stopniu takim jakim pozwolą dodatkowe wpływy do kasy państwa, brnął w jakieś dziwne tłumaczenia i odpowiedzi, które nie były odpowiedziami. Mnie najbardziej rozbawiło twierdzenie, że wpływy do kasy państwowej będą zwiększane wraz z wydatkami. Do tej pory myślałem, że powinno być odwrotnie.

W kwestii TK P.Szałamacha powiedział tylko, że za to (tzn. konflikt) jego ministerstwo nie odpowiada. Reakcja ministerstwa i jego szefa tylko pogorszyły nasz wizerunek. Wyszło na to, że człowiek odpowiedzialny za finanse państwa udaje, że nie rozumie zarzutów, bije się z faktami i pośrednio przyznaje że nie ma wpływu na działania rządu w sferze finansowej i wcale mu to nie przeszkadza.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz