Pod górę z mozołem…..

Tak właśnie (jak wskazuje tytuł) można określić kierunek zmian naszej gospodarki, a dokładniej:  koniunktury gospodarczej. Zestaw najnowszych danych makroekonomicznych Polski potwierdza, że sytuacja ulega powolnej poprawie.

Produkcja sprzedana w ubiegłym miesiącu w relacji rok do roku, wzrosła o 4,4%. Trudno o głębszy komentarz. Odnotowany w październiku wzrost potwierdza trend z ostatnich miesięcy i wydaje się potwierdzać dalszą poprawę koniunktury. Produkcja budowlana wciąż jest mniejsza od ubiegłorocznej z analogicznego miesiąca, ale to już zaledwie minus 3,2%. Jeżeli więc zima nie okaże się ciężka, to powinniśmy być świadkami zakończenia spadku w budownictwie i w nowy rok możemy zacząć patrzeć z nadziejami na poprawę.  

Wraz z wynikami produkcji sprzedanej i budowlanej, GUS opublikował wyniki finansowe przedsiębiorstw za III kw. Przychody wzrosły realnie o ok. 4,0% (w porównaniu z III kw 2012), przy 3,7% wzroście kosztów. Wskaźnik rentowności operacyjnej na sprzedaży dla trzeciego kwartały wyniósł 5,6%, co w obecnych okolicznościach makroekonomicznych należy ocenić jako naprawdę dobry rezultat. Podobnie w przypadku rentowności brutto, która wyniosła 4,9%. Do wzrostu przychodów w III kw przyczynił się (wg moich szacunków) w ok. 70% eksport.

Wszystko to dzieje się przy braku większej presji inflacyjnej, czy cenowej w ogóle. Wskaźniki cen produkcji budowalnej i produkcji przemysłowej od kilkunastu miesięcy utrzymuję wartości ujemne (w rozumieniu rok do roku). Niska i dość stabilna jest również inflacja (0,8 w październiku). A wszystko to przy złotym, który od miesięcy jest względnie stabilny i minimalnie słabszy od wyceny fundamentalnej. Kierunek zmian i poziomy wskaźników cenowych pozwalają na dwie refleksje o nieco przeciwnym wydźwięku. Dobra wiadomość to ta, że Rada Polityki Pieniężnej nie ma obecnie i w perspektywie kilku miesięcy powodów do większego niepokoju o inflację, więc podniesienie stóp procentowych to relatywnie odległa perspektywa. Mamy do czynienia ze wzrostem gospodarczym, który nie wywołuje początkowo presji cenowej. Tym bardziej więc należy docenić odnotowywaną poprawę koniunktury, ponieważ odbywa się ona w mało komfortowych warunkach cenowych dla przedsiębiorców (zwiększanie sprzedaży przy spadających cenach). Tak dochodzimy do złej (a raczej  gorszej) wiadomości: mamy powolny wzrost gospodarczy przy słabym wsparciu popytu krajowego. A zbyt wolno rosnący popyt krajowy nie będzie niestety zachęcał do radykalnego zwiększenia nakładów inwestycyjnych. Wygląda więc na to, że w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy koniunktura gospodarcza będzie się poprawiała w powolnym tempie., czyli zgodnie z prognozami.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Bilans wymiany handlowej. W końcu nadwyżka.

Nadwyżka w wymianie handlowej (wg danych NBP) to faktycznie wydarzenia zasługujące na chwilę uwagi. Nie są tu już tylko o dane miesięczne, ale i roczne.  Tak więc deficyt zsumowany za dwanaście miesięcy, po raz pierwszy od 20 lat (dla takiego okresu prowadzę statystykę) jest dodatni. Mówiąc bardziej po polsku, mamy nadwyżkę w wymianie handlowej. W relacji do PKB to wprawdzie jedynie 0,3%, ale zawsze to nadwyżka. Cieszmy się nią, póki jest, bo nie jestem pewny trwałości tego zjawiska w średnim terminie przy założeniu, że nasze PKB będzie przyspieszać.

Poprawie w bilansie handlowym sprzyjał i sprzyja nasza waluta. Od kilku kwartałów złoty jest niedoceniony przez rynek, przez co jest słabszy od fundamentalnej wyceny o kilka procent. To wraz z niskim ryzykiem nagłego i trwałego wzmocnienia, stawia eksporterów w dość komfortowej sytuacji.

Kolejnym czynnikiem poprawy bilansu  jest ….import.  W okresie słabszej koniunktury dynamika importu, chociaż wciąż dodatnia (wg danych NBP), od kilkunastu miesięcy jest niższa o kilka pkt. procentowych od dynamiki eksportu. Musimy się jednak oswoić z myślą, że wraz długo oczekiwanym przyspieszeniem gospodarczym, zapotrzebowanie gospodarki na produkty i półprodukty importowe, będzie wzrastać.

No i na zakończenie eksport. Dynamika eksportu r/r  w poszczególnych miesiącach w tym roku utrzymywała się na poziomie zbliżonym do 5% (w euro). Nie jest to wartość wyjątkowa jak na możliwości naszej gospodarki, ale na pewno godna docenienia. Nasze przedsiębiorstwa mimo niełatwych czasów nadal poprawiają wydajność i jakość. Inwestują. Ulokowanie produkcji w okolicznościach takich  jak obecne wymaga na pewno talentu i determinacji.  

Na podstawie danych GUS, można dowiedzieć się jakie grupy towarów przyczyniły się do wzrostu eksportu. Głównym czynnikiem napędzającym eksport są produkty rolnicze i przetwory przemysłu spożywczego. To niemal 40% rocznego przyrostu eksportu przy ok 11% udziale tej grupy w eksporcie ogółem. Kolejną grupą, której udział w przyroście eksportu jest znaczny i przekracza udział w eksporcie, to chemikalia i produkty pokrewne. Do wzrostu eksportu przyczyniły się również produkty z grupy maszyny i sprzęt transportowy oraz pozostałe produkty przemysłowe.

Nie ma co ukrywać, że nie jest to wymarzona struktura przyrostu eksportu. Eksport jest napędzany głównie wyrobami rolniczymi i przetworami spożywczymi oraz produktami chemicznymi (dane wg GUS). Straciły na znaczeniu bardziej zaawansowane technicznie wyroby przemysłowe. Mimo tego, jestem przeciwnikiem narzekania na taką strukturę wzrostu eksportu. Uzyskanie przewagi konkurencyjnej na zagranicznym rynku żywnościowym również w przemyśle rolno-spożywczym wymaga ogromnych nakładów inwestycyjnych oraz lat pracy nad zwiększeniem jakości i wydajności w rolnictwie. Gdyby nie ta grupa towarów, po prostu nadwyżki w bilansie handlowym by nie było. Brak pełnej satysfakcji z przyrostu eksportu w oparciu o produkty rolno-spożywcze wynika z tego, iż ta grupa produktów podatna jest m.in. na zmiany cen surowców rolnych. Ponadto nie są to tzw. produkty solnie przetworzone.

Na silną pozycję eksportową w produktach bardziej zaawansowanych technicznie, przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Proponowałbym tu inne spojrzenie. Maszyny i sprzęt transportowy w 2007 stanowiły (wg GUS) 41% naszego eksport. Teraz (za ostanie 12 m-cy) udział tej grupy w eksporcie stanowi 37,4%. Porażka? Moim zdaniem nie. Rok 2007 to jeszcze okres prosperity na świecie i w Europie. Potem przyszły lata kruche. Spadek udziału wspomnianej grupy towarów o niecałe trzy pkt. procentowe to nie jest powód do załamywania rąk. Udział tej grupy w przyroście eksporty wyniósł 19,5%.

Jak twierdzi część ekonomistów, nasz eksport pod względem struktury produktowej daleki jest jeszcze od marzeń. Moim zdaniem musimy być cierpliwi i docenić przede wszystkim fakt, iż w niełatwych czasach wymiana handlowa się bilansuje. Jeszcze kilka-, kilkanaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia w podobnych warunkach makroekonomicznych. To dla mnie wystarczający dowód, że nasi producenci nie stanęli w miejscu i nie powiedzieli ostatniego słowa.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Deficyt finansów publicznych.

Cieszymy się z informacji o poprawiającej się powoli dynamice wzrostu gospodarczego. Mimo tego zwiększył się w ostatnich miesiącach deficyt finansów publicznych (niektóre metodologie wskazują na stabilizację deficytu). Przyczyny leżą zarówno po stronie budżetu centralnego jak i pozostałej części finansów publicznych. Obecna sytuacja dość dobrze pokazuje jak bardzo jesteśmy nieprzygotowani na sprawne przeciwdziałanie narastaniu deficytu w okresach przedłużającego się kryzysu i/lub niskiego wzrostu PKB.

Sam fakt, że wraz z pojawieniem się kryzysu, narasta deficyt finansów publicznych nie jest i nie może być zaskoczeniem. W takich okolicznościach spadają wpływy do budżetu, a większość wydatków ma tzw. charakter  sztywny. Ta „sztywność”, to ustawowe uodpornienie na skutki spowolnienia wzrostu gospodarczego. Prawie 4/5 budżetowych wydatków jest zabezpieczona przed realnym lub nominalnym spadkiem różnego typu wskaźnikami. Może to być procentowe odniesienie do nominalnego PKB lub oparcie na wskaźniku inflacji czy wzrostu płac. W części wypadków, wskaźniki waloryzacyjne różnych pozycji wydatkowych są oparte na kombinacji wskaźników makroekonomicznych. Dla władzy, wskaźniki waloryzacyjne itp. to utrapienie w przypadku głębokiego kryzysu. Dla obywateli natomiast, to zabezpieczenie waloryzacji środków otrzymywanych z budżetu i forma obrony przed przeniesieniem na nich skutków kryzysu. Oczywiście większość wskaźników waloryzacyjnych, poprzez swoją konstrukcję, jest podatna na skutki kryzysu. Wolniejsze tempo wzrostu PKB czy inflacji, przyczynia się do mniejszej waloryzacji wydatków budżetowych w kolejnym okresie (kolejnym roku). Nie ma co jednak ukrywać, że w okresach kryzysowych, obecne formy i zasady waloryzacji są bardziej korzystne dla obywateli i sektorów korzystających ze środków budżetowych niż dla rządzących.

Nie chcę całkowicie potępiać zjawiska waloryzacji, ponieważ jak wspomniałem, waloryzacja to m.in. forma obrony przed przeniesieniem na biorców środków publicznych, kosztów walki z narastającym deficytem finansów publicznych. Większość firm i gospodarstw domowych jest głównie dawcą różnego typu składek i podatków. Redukcja deficytu finansów tylko poprzez zmniejszanie wydatków, byłaby głęboką nieuczciwością w rozkładzie kosztów redukcji deficytu finansów publicznych i makroekonomicznym błędem. Stąd standardowym działaniem każdej władzy  w okresie kryzysu/spowolnienia jest podniesienie podatków i ewentualnie innych danin.

Formą walki z deficytem finansów publicznych jest odwlekanie w czasie jego redukcji i finansowanie deficytu poprzez wzrost zadłużenia. Zazwyczaj po okresach dekoniunktury nadchodzą lata wzrostu. Rosną wpływy budżetowe, więcej ludzi płaci składki emerytalne, więc deficyt finansów spada do bezpiecznych poziomów niemal samoistnie. Tylko, że ta metoda oznacza wzrost zadłużenia czasami do poziomów uważanych za niebezpieczne lub naruszenie przyjętych w danych państwie (w tym i u nas) poziomów bezpieczeństwa zapisanych w ustawach. Kolejną wadę jest przyrost kosztów zadłużenia, które pokrywane są z budżetu.

Dane z I połowy tego roku pokazują, że funkcjonowanie finansów publicznych na obecnych zasadach pozwala przetrwać tylko relatywnie krótkie kryzysy lub okresy spowolnienia. Uważam wobec tego, że dane o sytuacji finansów publicznych z I półrocza, należy potraktować jako światełko ostrzegawcze, ponieważ nawet powolna poprawa tempa wzrostu PKB nie daje gwarancji zapanowania nad wielkością deficytu finansów.

Obecny rząd zrobił sporo by skutki spowolnienia gospodarczego nie odbiły się istotnie na stanie gospodarki i kondycji gospodarstw domowych. Przynajmniej w takim stopniu w jakim to od rządu zależało. Były cięcia wydatków, wzrost podatków i wzrost zadłużenia. Kryzys zmusił też rządzących polityków do podjęcia kwestii II filara (OFE), ponieważ w obecnych okolicznościach utrzymywanie II filara w dotychczasowej postaci było nie do udźwignięcia dla finansów publicznych. Poziomem zadłużenia zaczęliśmy przekraczać progi określone w ustawie o finansach publicznych.

Rząd w zasadzie skorzystał z tych środków jakie były możliwe w obecnych okolicznościach politycznych i ustawodawczych. Nie zamierzam występować w roli obrońcy obecnej koalicji rządowej bo być może mam pewien niedosyt działań czy propozycji, ale jeszcze mniejszą mam ochotę bronić polityków opozycyjnych. Od tych ostatnich również należy oczekiwać odpowiedzialności za finanse publiczne. Rolą opozycji nie powinno być notoryczne mówienie „nie” lub dawanie niepoważnych pomysłów na zwiększenie wpływów budżetowych.

Miejsce w którym obecnie jesteśmy powinno wymusić dyskusję nad zwiększeniem elastyczności wydatków państwowych oraz ewentualnej redukcji lub nominalnej stabilizacji niektórych pozycji. Poprzez większą elastyczność rozumiem rezygnację z waloryzacyjnych formuł dla niektórych pozycji wydatków, wprowadzenie do formuł waloryzacyjnych możliwości redukcji w przypadku kryzysu lub spowolnienia oraz  przekazanie decyzji rządowi odnośnie poziomu waloryzacji. Gdybyśmy tak podeszli do chociaż 20%-30% wydatków budżetowych obecnie tzw. sztywnych, to byłby potężny sukces. Mówimy tu o kilku -, kilkunastu mld złotych oszczędności na wypadek kryzysu rocznie. Rząd w okresach kryzysowych nie byłby zmuszony do redukcji wydatków o charakterze inwestycyjnym i zachowałby większą możliwość manewru.

Nie wiem dlaczego w Polsce tak trudno się rozmawia o słuszności już ponoszonych wydatków czy zmianach w systemie emerytalnym. Wydawałoby się, że w kraju gdzie wszyscy krytykują władzę za wzrost zadłużenia państwa, nie powinno być problemu z dyskusją. Niestety za każdym razem kiedy ktoś inicjuje rozmowę o redukcji czy ograniczeniu wzrostu wydatków publicznych w takiej czy innej pozycji, natychmiast do głosu dochodzą rzesze obrońców i dyskusja się kończy równie szybko jak zaczęła. 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Otagowano | Dodaj komentarz

Komentarz do rządowych propozycji zmian w OFE z nutą złośliwości wobec krytyków.

Faktycznie najnowsze rządowe propozycje (z 10 października) zmian przepisów dot. zmian w OFE, mogą budzić kontrowersje. Odniosę się dwóch: limitu min. 75% na akcje i zakazu reklamy.

Największy sprzeciw i krytykę wywołał proponowany zapis narzucający strukturę portfela aktywów jakie pozostaną OFE do zarządzania. Wg propozycji, OFE przekazują do ZUS 51,5% aktywów. Z tego co pozostanie, min. 75% ma być utrzymywanie w akcjach. Pozostała część nie może być inwestowana w papiery rządowe, czy gwarantowane przez rząd instrumenty dłużne itp. Według zapowiedzi Ministerstwa Finansów, złożona zostanie poprawka by limit 75% przestał obowiązywać po dwóch latach, czyli w 2016 r.

Nie ma co ukrywać, że propozycja limitu min. 75% na akcje oznacza iż OFE  staną się funduszami inwestycyjnymi o bardzo ryzykownym profilu. Ktoś tego albo nie przemyślał, albo jest złośliwy. Gdyby odebrać OFE 51,5% aktywów obecnie, to portfel akcyjny stanowiłby 85% aktywów. Na koniec 2011 byłoby to 64% i 72% na koniec 2012. Biorąc pod uwagę wskazane udziały i zmienność na rynku akcji, limit 75% to niemal ubezwłasnowolnienie OFE na rynku i odebranie możliwości obrony przed poważniejszymi spadkami giełdowymi. Ciekawym rozwiązaniem mogłoby być ograniczenie limitu (jeżeli przyjmujemy, że musi być) na przykład do 50%. To dałoby szansę na redukcję akcji w portfelu w obliczu spadków i wskutek naturalnego spadku ich rynkowej wartości w skutek kryzysu (jak na przełomie 2008/2009). Jest tu jednak i druga strona medalu: jeśli nie akcje to co? Jest i będzie to rynek pozaskarbowych instrumentów. Najprawdopodobniej obecne zmiany dot. możliwości inwestycyjnych OFE, wymuszą rozwój rynku instrumentów pozaskarbowych. OFE mogą zostać zmuszone przez tzw. życie, do wspierania tego rynku. Do tej pory wystarczyło nastawienia pasywne, ponieważ jako alternatywa zawsze były papiery skarbowe.

Wracając jednak do mojego stwierdzenia „Ktoś tego albo nie przemyślał, albo jest złośliwy”, jest jeszcze trzecie „albo”. I tutaj w piersi powinny się bić (mocno i długo) dziesiątki czy setki krytyków zapowiedzi rządowych jakie poznawaliśmy jeszcze przed opublikowaniem projektu z 10 października 2013 r. Całe te rzesze krytyków biły na alarm, że reformy OFE spowodują zapaść na giełdzie. Było to powtarzane jak mantra. Z dużą przykrością powiem, że środowisko finansowe nie mając argumentów na obronę, próbowało atmosferą strachu przed giełdową zapaścią lub stagnacją bronić status quo. Wobec takiego stawiania sprawy, pomysłodawcy projektu zmian wymyślili limit akcji w portfelu już po jego redukcji. Limit robi wrażenie, jakby był tak ustawiony by chronić giełdę przed wyprzedażą akcji przez OFE w momencie zmiany. No to teraz dawni krytycy zmienili zdanie o 180 stopni i znów krytykują. Proponowałbym więc jakąś w końcu konsekwencję, bo zamiast polemiki i wymiany argumentów, mamy do czynienia z formą lobbingu. To takie bronienie swoich pozycji poprzez wyolbrzymianie zagrożeń.

Nie będą już zanadto dywagował o propozycji MFin o zniesieniu limitu po dwóch latach. Od biedy dałoby się to obronić. W obecnej sytuacji, dobrym wyjściem byłoby stopniowe obniżanie limitu z 75% do wspomnianych 50% w ciągu kilkunastu miesięcy.

Kolejnym ograniczeniem jest zakaz reklamy. Na miejscu rządu tu bym odpuścił. W chwili obecnej można przypuszczać, że zapowiadane zmiany powinny zmusić OFE do konkurowania. Oprócz rywalizacji wynikami w grubo trudniejszych warunkach niż wcześniej, przyszli emeryci dostali prawo wyboru decyzji czy chcą w ogóle z usług OFE skorzystać. Wpierw po dwóch, a potem co cztery lata.

Jednak i w tym przypadku krytykom zakazu reklamy zaleciłbym pokorę i refleksję. Pomysł zakazu reklamy nie jest przypadkowy. OFE ciężko sobie na to przez lata zapracowały. Krytycy OFE słusznie przypominali reklamy OFE, szczególnie z początków ich istnienia. Niewątpliwie dawały do zrozumienia, że emerytów czeka dostatnie życie. Oczywiście OFE mogą przyjąć linię obrony, że reklama, jako to reklama, zawsze ma w sobie sporo przesady. Na szczęście nikt z przedstawicieli OFE nie miał odwagi publicznie tak postawić sprawy.

Ale już rozmiary patologii przybierały transfery do innych OFE. Pod wpływem różnego typu doradców finansowych, działających w imieniu OFE, ludzie zmieniali OFE lepsze na gorsze. Bywały okresy kiedy połowę zmian stanowiły takie przypadki (mówimy o dziesiątkach tysięcy ludzi!). Ani OFE, ani Izba je zrzeszająca nie miały ochoty z tym walczyć.

Przedstawiciele i obrońcy OFE zamiast bronić uparcie swoich pozycji, powinni spojrzeć rzetelnie na popełnione błędy i konstruktywnie podejść do rządowych propozycji. Gdynie nie katastroficznie wizje przyszłości giełdy i rynku akcji rozsiewane w mediach przez obrońców OFE, nie byłoby dyskusji o limicie 75%.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Wycena polityczna.

Przy każdej publicznej sprzedaży akcji firmy państwowej, zawsze jakiś polityk lub partia z oburzeniem ogłasza, że akcje sprzedawane są za tanio. Tym razem za tanio sprzedawane są akcje PKP Cargo S.A.

„Prywatyzacja PKP Cargo prowadzona jest nieprawidłowo, a wycena spółki jest wyraźnie zaniżona – powiedział w środę prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński”. „Jarosław Kaczyński ocenił, że wycena przewoźnika nie odzwierciedla realnej wartości przedsiębiorstwa i nie ma nic wspólnego z zyskami jakie przynosi firma i jej majątkiem”. To cytaty  z oficjalnej strony PiS.

Z informacji znalezionej na portalu niezależna.pl, znalazłem jeszcze coś takiego: „Były minister transportu Jerzy Polaczek (PiS) oceniał, że przyjęta strategia prywatyzacji, nie „tworzy żadnych elementów prorozwojowych dla PKP Cargo”. Według niego błędem jest sprzedaż tak dobrej spółki za 1,36 mld zł, czyli za mniej niż półroczne przychody firmy z działalności podstawowej.”

Niestety zarówno z notatki na stronie partii jak i medialnych wypowiedzi jej członków  nic więcej o wycenie w zasadzie dowiedzieć się nie można. Tak jest przy każdej sprzedaży akcji państwowej spółki.

Jestem jak najbardziej za kontrolą procesu prywatyzacji podmiotów państwowych. Uważam również, że jest naturalne iż proces, cel prywatyzacji oraz cenę akcji kontrolują politycy opozycyjnych partii. Bo w końcu chodzi o duże pieniądze, zmianą struktury właścicielskiej i podmioty o niejednokrotnie strategicznym znaczeniu dla kraju, gospodarki czy branży.

Niestety za każdym razem głos opozycji nie wychodzi poza „….wycena spółki jest wyraźnie zaniżona…”. Co znaczy „wyraźnie”, tego nie wiem. 10%, 20%, 30% ?? Rzetelność „politycznej” wyceny pozostawia sporo do życzenia, jeśli się weźmie pod uwagę ceny sprzedaży i osiągane zyski przez nabywców akcji na przestrzeni lat. Bywało, że politycy krzyczeli że cena akcji na rynku pierwotnym jest za niska, a w dłuższym okresie inwestorzy ponosili straty lub osiągana stopa zwrotu była bardzo niska.

Wcale nie zamierzam ośmieszać mieszania się polityków w proces prywatyzacji i opiniowanie wyceny. Proponuje jednak by zmusić polityków do zaprezentowania rzetelnej wyceny, co skutecznie zniechęci do populizmu. Nie ma co tracić czasu na dyskusję jak taka wycena miałaby wyglądać. Wystarczy by media wymuszały zaprezentowanie wyceny wg standardu jaki prezentują domy maklerskie w Polsce.

Proponuje zajrzeć zainteresowanym na strony domów maklerskich. Domy maklerskie udostępniają całe mnóstwo wycen, więc jest się z czego uczyć i co podglądać. Sam parę lat temu analizowałem wyceny z różnych domów maklerskich by poznać i porównać zasady i prawidła sztuki. Szczerze mówiąc, jak ktoś ma wstręt do książek, to z dostępnych analiz może się nauczyć zasad wyceny.

Przed wpisem spojrzałem na jedną z takich wycen. Dokument ma ok. 20 stron. Zawiera ocenę rynku, podmiotu i jego perspektywy oraz czynniki ryzyka. Każde opracowanie zawiera opis założeń do wyceny i ich uzasadnienie. Około połowa opracowania to słupki z danymi i wyliczenia. Jest więc prognoza wyników podmiotu i wycena w oparciu o DCF i metodę porównawczą. Wynikiem jest wyliczona wartość podmiotu i cena akcji.

Taki też standard powinno się narzucić politykom. Nic nie stoi na przeszkodzie by krytyka wyceny była poparta wyliczeniami. Zapewniam, że radyklanie spadnie ochota do stwierdzeń „wycena spółki jest wyraźnie zaniżona”. Książki prezentujące metody wyceny są łatwo dostępne. Do tego jeszcze komputer z arkuszem kalkulacyjnym i sporo wolnego czasu. Nie ma co ukrywać, że zebranie materiału analitycznego lub lektura prospektu emisyjnego (600-800 stron !!!), to niezłe wyzwanie.

Pierwsze co politycy zauważą, to to że nie ma czegoś takiego jak precyzyjne wyliczenie wartości przedsiębiorstwa. Możemy mówić co najwyżej o szacowaniu wartości. Nawet doświadczeni analitycy domów maklerskich potrafią się różnić w wycenie oferty na rynku pierwotnym o co najmniej kilka procent od podanej przez organizatorów emisji  ceny emisyjnej danego podmiotu.

Każda partia może zorganizować sobie grupę własnych ekonomistów zajmujących się wyceną spośród swoich członków. Może też powołać m.in. do tego tzw.  think tank czy korzystać z usług zewnętrznej instytucji. Z pieniędzmi na przeprowadzanie wycen też nie ma problemu, ponieważ partie dostają dotacje na działalność.

 

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Kredyty w CHF. Wykreowany medialnie problem.

Zawsze będę podziwiał media i polityków, za umiejętność wykreowania sztucznego problemu. Po raz kolejny powraca temat kredytów w CHF i ich rzekomo zgubnego  wpływu na rzesze Polaków, dążących do posiadania własnego M. Dla mediów to nośny temat z gatunku „interwencyjnych”. Dla polityków zaś, próba przeniesienia węgierskich rozwiązań na polski grunt i wykazanie się troską nad społeczeństwem. Bez względu jednak na intencje, obydwie grupy zatroskanych (dziennikarze i politycy) mocno w tym przypadku przestrzeliły.

By pokazać o co chodzi, świadomie wybrałem do analizy w dalszej części tekstu, kredyt w CHF wzięty w III kw, czyli najgorszym okresie w jakim można było wziąć taki kredyt. Kurs CHF osiągnął wtedy (np. lipiec’08) najniższą wartość. W II i III kw 2008 r. to szczyt popularności kredytów w CHF. W tych dwóch kwartałach, ok. 75% kredytów było opartych na CHF.

W przeszłości temat kredytów mieszkaniowych, w tym w CHF, podejmowałem wielokrotnie. Wygląda jednak, że nigdy dosyć i warto do niego wrócić. Zacznę od krótkiej historii.

Ogromne zainteresowanie kredytami w CHF to splot kilku czynników. Kilka lat temu przeżywaliśmy niezły boom gospodarczy w Polsce. Rok 2008 (to ważna data) był końcem świetnego dla polskiej gospodarki i Polaków okresu. PKB dynamicznie na rósł, spadało bezrobocie, taniały kredyty. Nic tylko się zadłużać i kupować mieszkania. Żeby sobie wyobrazić skalę boom’u, podam że (wg AMRON) kredytów mieszkaniowych udzielono po ponad 82 tys. w II i III kw 2008 r. W II kw 2013 r. zaledwie (?) 44 tys. W przykładzie wykorzystałem dane z kwartałów, w którym udziela się najwięcej kredytów mieszkaniowych. Sektor bankowy oferował całą kredyty  na sfinansowania zakupu mieszkania, dając przy tym nawet wybór waluty. Rok 2008 (a szczególnie II i III kw) stały pod znakiem CHF’a. Skąd popularność tej waluty? W tamtym czasie złoty stale się umacniał. CHF nie był tu jakimś wyjątkiem. Skala wzmocnienia była podobna i dla innych walut. Na korzyść CHF przemawiała niska stopa procentowa w tej walucie. To żadna nowość oczywiście, ale wiedza o tym rozchodziła się powoli, aż w 2008 dwóch na trzech klientów zainteresowanych kredytem mieszkaniowym, brało go w CHF. Kredyt w CHF był wg ówczesnych wyliczeń najtańszy w obsłudze, więc trudno się dziwić że cieszył się takim zainteresowaniem. Niebagatelne znaczenie miały opinie osób które w latach wcześniejszych zadłużały się w walutach, co na ogół okazywało się trafnym wyborem.

Nieszczęście polegało na tym, że w 2008 złoty stale się wzmacniał. W III’08 r. w relacji do najważniejszych walut złoty odbiegał w od wyceny fundamentalnej o dobre kilkanaście procent i to  w okresie kiedy powoli kończył się cykl wzrostu gospodarczego. Istniało więc spore ryzyko zmiany ceny polskiej waluty. W kolejnych miesiącach wycena złotego (w tym w relacji do CHF) diametralnie się zmieniła. Na nieszczęście dla zadłużonych w CHF i  walutach w ogóle, przez świat przeszła fala kryzysu, która zmieniła wyceny walut i spojrzenie na ryzyko kursowe. Rok później zaledwie co dziesiąty nowo-udzielony kredyt mieszkaniowy oparty był na CHF.

Warto zaznaczyć, że nikt nikogo do brania kredytów w CHF nie zmuszał. Z całą pewnością były marginalne przypadki nierzetelności informacyjnej w bankach czy firmach pośredniczących. Jeżeli bank naginał zdolność finansową do obsługi rat, to niestety działo się to za akceptacją zainteresowanych kredytem. Między bajki można sobie również włożyć modne wtedy teorie, jakoby kredyt hipoteczny dostawał każdy kto przekroczył próg banku. Bzdura totalna. W przypadku banków można ewentualnie postawić pytanie czy wobec nadmiernego wzmocnienia złotego w 2008, nie powinny były aby ograniczyć udzielania kredytów walutowych. Tylko że wtedy pewnie odezwaliby się obrońcy wolności wyboru: jak ktoś chce kredyt w walucie, to jego sprawa. Po drugie należy pamiętać, że kwestia ryzyka walutowego i zmienności rat była ujęta (a przynajmniej zdrowy rozsadek nakazywał ja ująć) w zasadach wyliczania zdolności kredytowej. I chyba te zasady obliczania zdolności kredytowej nie były i nie są takie złe, skoro kredytów mieszkaniowych zagrożonych jest obecnie zaledwie 3%. Mimo powolnego pogorszenia tego wskaźnika w ostatnich latach, przedstawiona wartość jest bardzo mała. Kilka razy mniejsza niż w przypadku kredytów konsumpcyjnych. Co ciekawe w tym przypadku politycy pomóc nie chcą, a media tej grupie kredytobiorców wiele miejsca nie poświęcają.

Na potrzeby tego wpisu przygotowałem wyliczenia i porównanie kredytu w CHF i w złotych. Parametry do wyliczeń, były reprezentatywne dla warunków jakie panowały w III kw 2008. Wybrałem ten okres, ponieważ dla osób które brały kredyty w CHF był to najgorszy moment. Tak więc przy kredycie 250 tys. zł na 25 lat, pierwsza rata kredytu w CHF wyrażona w złotych wyniosła ok. 1,5 tys. (nie biorę pod uwagę prowizji).  Obecnie jest to już niemal 2 tys. Być może wartość raty nie przekroczyłaby 1,7-1,8 tys. zł. gdyby nie m.in.  świadome osłabianie CHF przez monetarne władze Szwajcarii. Cały więc zgiełk o 500 zł miesięcznie (w III kw 2011 nawet 600 zł), czyli ok. 6 tys. zł rocznie. (W całym analizowanym okresie od VII’08 do IX’13 kredyt w CHF okazał się droższy o ok 16 tys. zł od kredytu w złotych). Dużo. Tylko że nadal mieści się to w ramach zmienności rat jaką każdy biorący kredyt hipoteczny musi zaakceptować. W przypadku kredytu hipotecznego (a więc na wiele lat) nie ma żadnego sensu przyrównywanie rat bieżących do pierwszej. W tym wypadku wyjątkowo niskiej przy kredycie w CHF. W polskich realiach kredyty mieszkaniowe brały na ogół osoby w korzystnej sytuacji finansowej i na rynku pracy, stąd poniesienie kosztu dodatkowych 500 złotych nie powinno być większym problemem. I chyba nie jest, co jakość portfela kredytów mieszkaniowych potwierdza. Ja i tak nieco przesadziłem, ponieważ oparłem się na okresie w którym zaciąganie kredytów w CHF było, z dzisiejszego punktu widzenia, najbardziej niekorzystne.

Dyskusja czy pomagać osobom które wzięły kredyt w CHF nie ma żadnego sensu. Przede wszystkim dlatego, że udział kredytów zagrożonych jest bardzo mały. Tak mały, ze nie widzę powodu dla którego nagle mielibyśmy rezygnować z zasady odpowiedzialności za indywidulane decyzje. Warto zwrócić uwagę, że nikt w mediach nie przedstawił materiału analitycznego, który wskazywałby na masowe problemy ze spłatą kredytów w CHF. Nie rozumiem dlaczego pomoc miałaby się ograniczać do kredytów w CHF. Pozostali, którzy brali kredyty oparte na EUR, USD lub PLN, też w różnych okresach doświadczali i będą doświadczać zmienności rat. Ponadto przy założeniu (na co wskazują prognozy) poprawy sytuacji gospodarczej w naszej części świata, zapewniam że rata kredytów w CHF zacznie w ujęciu złotowym spadać.

Ps. wpis dotyczył problematyki kosztu obsługi kredytu w CHF; odrębną kwestią jest zmiana wartości zadłużenia w relacji do zabezpieczenia;

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Udział akcji w portfelach TFI i OFE. Ocena zmian.

Minione trzy lata były dość ciekawe na rynku akcji. Warto więc spojrzeć jak wykorzystały to OFE i TFI (a raczej kliencie TFI). Po załamaniu na giełdach na przełomie 2008/2009, kolejne dwa lata były dla posiadaczy akcji bardzo korzystne, ponieważ punktem odniesienia były bardzo niskie poziomy cen. Po fantastycznych wzrostach w 2010 i I połowie 2011, nadeszła korekta. Korekta cen akcji była na tyle głęboka, że trudno było z takiej okazji nie skorzystać. Ponadto była to korekta której można się było spodziewać. Pewnym zaskoczeniem mogła być jej skala. Byłem akurat wtedy (wakacje 2011) na urlopie i nie mogłem stracić takiej okazji, więc wieczorami po powrocie z turystycznych wypadów, wystawiałem zlecenia zakupu jednostek funduszu akcyjnego jednego z TFI. Rynek akcji długo był dość atrakcyjny i dopiero na przełomie I i II kw tego roku możemy mówić o dojściu do poziomu neutralnego z punktu widzenia wyceny. Samo określenie neutralny nie oznacza, że rynek jest nieatrakcyjny czyli, że nie warto inwestować w akcji. Po prostu dalsze inwestowanie (a dokładniej: zwiększanie udziału akcji w portfelu) jest obarczone większym ryzykiem kiepskiej stopy zwrotu. W takiej sytuacji trzeba spokojnie i na chłodno oszacować scenariusze wzrostu gospodarczego w kraju i jak w prognozowanym okresie zachowa się rynek. Na chwilę obecną rynek szacuje (i dyskontuje to), że gospodarka będzie się rozwijać zgodnie z bieżącymi prognozami gospodarczymi. Jak wykorzystały to OFE i TFI, a raczej klienci w przypadku tych ostatnich?

W przypadku OFE stworzyłem formę uproszczonego wyliczenia cash flow’ów dla części portfela lokowanego w akcjach. Oczywiście takie wyliczenia zawierają sporo uproszczonych założeń i w konkretnych miesiącach wynik może się znacznie różnić od stanu faktycznego. Niemniej w analizie działań OFE w okresie 2,3,4 miesięcznych dość dobrze prezentuje politykę OFE wobec rynku akcji. Po mocnych spadkach w okresie letnim 2011 r. , kiedy to rynek akcji naprawdę zszedł na atrakcyjne poziomy, OFE moim zdaniem podeszły do nowej sytuacji nazbyt ostrożnie. W okresie wrzesień-grudzień 2011 udział akcji w portfelu w skali całego sektora OFE była na poziomie 31%-32%. Można postawić pytanie czy aby OFE nie nazbyt długo zbyt długo (bo do I kw 2011) kontynuowały aktywną politykę powiększania portfela akcyjnego? Wydaje się jednak, że te działania mieściły się w kanonach sztuki zarządzania portfelem i prognozowania. Według moich szacunków, w II kw 2011 OFE powoli zaczynały pozbywać się akcji, co stabilizowało udział akcji w portfelu na poziomie 37%.

Do aktywnego powiększania portfela akcji OFE wróciły w zasadzie w okresie minionej zimy, a kulminacja przypadła na I kw tego roku. Zachętą były zarówno spadki na giełdzie jak i świadomość że napływające dane z gospodarki najprawdopodobniej potwierdzą prognozy na bieżący rok, a więc poprawiała się przewidywalność gospodarki. W II i III kw (bez września), widać że OFE wciąż aktywnie powiększają portfel akcji, ale widać również tendencję słabnącą. To należy ocenić jako poprawne zachowanie, kiedy – w zależności od metody wyceny rynku – jesteśmy na poziomie neutralnym z punktu widzenia wyceny rynku lub minimalnie go przekroczyliśmy.

Działania OFE za analizowany okres można określić jako poprawne i naturalne dla tego typu instytucji, ale też nie szokujące jakimiś fajerwerkami. Po prostu standardowe zarządzanie. Dziwi nieco pewna bezwładność w zarządzaniu, czyli czekanie na potwierdzenie trendów. Trudno się w takiej sytuacji dziwić, że niektórzy ekonomiści wskazują iż tzw. pasywne zarządzenie portfelem daje podobne efekty w długich okresach, a jest istotnie tańsze. By być dobrze zrozumianym: nie jest moim celem budowanie swojego wizerunku na krytyce OFE. Mamy do czynienia w skali całego sektora (nie oceniam poszczególnych OFE) z normalnym, podręcznikowym zarządzaniem w dość wygodnych warunkach (stały napływ środków) i tyle. Nie rozumiem tylko po co przedstawiciele OFE tworzą w mediach wokół siebie atmosferę wyjątkowości i zbawienia dla gospodarki i rynku kapitałowego.

W przypadku TFI ocena musi być dokonywana z innej perspektywy. Tutaj, to klienci decydują komu oddają swoje środki w zarządzanie i kiedy rezygnują czyli umarzają jednostki. Pod tym względem OFE mają o niebo lepszą sytuację, ponieważ napływ środków do zarządzania jest względnie stały i niezależny od koniunktury gospodarczej, giełdowej i kaprysów indywidulanych inwestorów.

Rynek TFI w rozumieniu zarządzanych środków bardzo ładnie się rozwija od czasu kryzysu w 2008 r. Warto podkreślić, że w grudniu 2012 r, wartość aktywów przebiła 145 mld zł, czyli rekord z  października 2007 r. Wartość zarządzanych aktywów nadal rośnie i obecnie (dane na koniec sierpnia), jest to już 172 mld zł. Do sukcesu nie przyczyniły się jednak fundusze akcyjne czy mieszane (najbardziej podobne strukturą portfela do OFE), ale przede wszystkim obligacyjne i tzw. private equity. O ile tworzenie i zarządzanie funduszami obligacyjnymi i podobnymi, nie wymaga znacznej finezji, to drugimi już tak. Tu trzeba zaangażowania i zainteresowania TFI oraz klientów (oddających aktywa w zarządzanie) by powstał fundusz zarządzający grupą specyficznych niejednokrotnie aktywów.

Rozwój rynku TFI nie  był oparty na masowym kliencie, aż do początku bieżącego roku. Liczba klientów była względnie stabilna w latach 2008-2010 (pomiędzy 2,4 do 2,6 mln osób; wg. AnalizayOnline). Od 2011 do początku tego roku liczba klientów TFI powoli spadała, by na koniec 2012 wynosić 1,9 mln. Dopiero w tym roku, liczba klientów zainteresowanych lokowaniem w fundusze szybko zaczęła rosnąć. Brak dokładnej informacji nie pozwala niestety określić, czym dokładnie było zainteresowanych ponad 100 tys. nowych klientów jacy napłynęli do TFI. Biorąc pod uwagę przyrost aktywów funduszy akcyjnych, możne przypuszczać, że mieliśmy do czynienia z rozproszeniem inwestorów indywidulanych w różnych funduszach. Fundusze akcyjne nie były jedynym celem inwestorów. To dziwne, bo wygląda na to że indywidualni inwestorzy przegapili dobry okres do zajmowania pozycji na rynku akcji.  Wartość funduszy mieszanych niemal nie drgnęła. Poza funduszami bezpiecznymi opartymi na papierach dłużnych itp., ogromną popularnością cieszyły się fundusze tzw. absolutnej stopy zwrotu. Wzrost w ciągu roku z 2,7 mld zł do 43 mld robi wrażenie. Tym bardziej, że ta grupa funduszy osiągała ….. gorsze wyniki od funduszy akcyjnych.

Trudno w przypadku TFI wskazać winnego słabego zainteresowania rynkiem akcji. Zresztą takie postawienie sprawy jest niewłaściwe, ponieważ TFI do inwestowania nikogo zmusić nie mogą. Być może TFI niezbyt śmiało promowały tą formę inwestowania od II poł. 2011 r. A może po prostu, inwestorzy wciąż mają w pamięci korekty giełdowe z 2007, 2008 i ponad dwudziestoprocentową korektę z  sierpnia i września 2011 r.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Po co był (jest) II filar, a po co nie.

Pytanie wcale nie jest głupie ani przewrotne. Kiedy przyglądam się dyskusji po ogłoszeniu propozycji rządu, to mam wrażenie że cześć przyszłych emerytów najzwyczajniej w świecie nie rozumie po co było tworzony II filar (1). Podobnie w błędzie są przedstawiciele świata finansów związanych z rynkiem kapitałowym (2). Ci drudzy kierują się jednak zupełnie innymi motywami i może nie tyle są w błędzie, co w próbują wprowadzić w błąd opinię publiczną.

(1).. OFE miały nas bronić przed politykami i skutkami kryzysu finansów publicznych? Otóż niezupełnie. Oczywiście opinia, że politycy mają skłonność do psucia systemu emerytalnego, jest prawdziwa. Z tym że politycy nie tyle zabierają, co mają skłonność do rozdawania przywilejów. Przywileje przybierają różną postać: krótszy czas pracy, przywileje branżowe, waloryzacja zapewniająca dodatnią stopę zwrotu. itd. W efekcie system emerytalny już obecnie wymaga dofinansowania z innych wpływów do publicznej kasy, przez co jest niemałym obciążeniem dla finansów publicznych.

Wbrew pozorom celem utworzenia OFE była nie tyle obrona przed zakusami polityków na nasze pieniądze, co  „wyprowadzenie” części naszych przyszłych emerytur poza system finansów publicznych, by utrudnić nam dostęp do polityków w razie rozczarowania efektami OFE. Cel więc był dokładnie odwrotny niż nam się obecnie wydaje.

OFE to kwintesencja gospodarki wolnorynkowej w odniesieniu do naszej odpowiedzialności za siebie, a w tym przypadku za zgromadzenie kapitału na tzw. jesień życia. W OFE nie ma przywilejów branżowych, nie ma wyznaczonej przepisami waloryzacji. Kapitał jaki zgromadzimy w OFE przed przejściem na emeryturę jest funkcją naszych składek i uzyskiwanej stopy zwrotu. Z punktu widzenia finansów publicznych byłoby ideałem gdybyśmy wszyscy byli w OFE, ponieważ OFE (pomijając okres ich tworzenia) są neutralne dla finansów publicznych. Jeżeli przez rok czy dwa wartość kapitału w OFE spadnie, to nie możemy kierować pretensji do polityków i domagać się waloryzacji. II filar z punktu widzenia konstrukcji jest bezlitosny. Każdy z nas dostanie z niego tyle ile uzbiera  i na ile pozwolą rynki finansowe. OFE nie chroni też przed kryzysem gospodarczym w Polsce czy załamaniem finansów publicznych. W każdym z tych przypadków odczujemy niekorzystne skutki takiej sytuacji, co już wyjaśniałem na moim blogu. Mało tego. Można sobie wyobrazić sytuację, kiedy sytuacja gospodarcza Polski będzie dobra, a rynki finansowe wskutek turbulencji geopolitycznych, zmiany nastrojów na rynkach finansowych czy surowcowych, zwariują i będziemy bezsilnie patrzeć na spadek kapitału lub przez dłuższy okres pozbawieni będziemy odpowiednika waloryzacji kapitału (m.in. wskutek).

OFE ma rzekomo co najmniej dwa atuty: własność (bo moje) i możliwość dziedziczenia. Co do własności to ogranicza się jedynie do możliwości przeniesienia środków z jednego OFE do drugiego. Nie możemy tak prostu wybrać naszego kapitału z OFE przed przejściem na emeryturę. Dziedziczenie jest oczywiście atutem Nie ma co jednak ciągnąć wątku dziedziczenia z racji: raz – dziedziczenie środków z II filaru ma być utrzymane (mowa o części przejętej przez ZUS), dwa –  biorąc pod uwagę udział II filaru w naszych emeryturach, nie będę to jakieś szokujące środki.

Po co to piszę? Bo co nieco śmieszy mnie obrona II filaru jak niepodległości przez publicystów i przyszłych emerytów. Celem powstania OFE było nie tyle „robienie nam dobrze”, co uczynienie nas odpowiedzialnymi za cześć swojej emerytury i odcięcie nas od roszczeń wobec ZUS, państwa, polityków i kogo tam jeszcze, jeżeli nie będziemy z wyników OFE zadowoleni. Patrząc na skalę społecznego oburzenia, wychodzi na to że jesteśmy bardzo liberalnym społeczeństwem które chce samo odpowiadać za swoją przyszłość, nie cierpi przywilejów emerytalnych i nie chce waloryzacji. No ciekawe, ciekawe.

(2).. Z pewnym niesmakiem i zażenowaniem czytam opinie przedstawicieli instytucji rynków kapitałowych, jakoby czekał nas niemal upadek rynku akcji i obligacji itp. po wejściu w życiu ostatnich propozycji rządu. Nie mam wątpliwości, że potężny cash flow kierowany przez OFE na rynek przyczyniał się do stabilizacji i redukcji udziału inwestorów zagranicznych. Cały ten lament wylewany w mediach przez finansistów jest tak naprawdę spowodowany utratą łatwego pieniądza jaki wpływał na rynek, ułatwiał życie oraz dawał zarobić. To nie tak – dla przykładu – że teraz trudniej będzie prywatyzować przedsiębiorstwa lub sprzedawać akcje prywatnych firm. Raz – przedsiębiorstw do prywatyzacji wiele już nie zostało, a dwa – o kapitał na akcje trzeba się będzie bardziej starać. To nie zupełnie tak, że tego kapitału nie ma. Proszę sobie przypomnieć 2007 rok, kiedy to masa ludzi (kilkaset tysięcy) gnana owczym pędem inwestowała w ryzykowne fundusze. Raczej niewielka część przedstawicieli świata finansów przestrzegała wtedy drobnych inwestorów przed ogromnym przewartościowaniem akcji na giełdzie. To się jeszcze kilka lat może odbijać przysłowiową czkawką na rynku. Ci ludzie i ich pieniądze tak prędko nie wrócą na rynek. OFE w dotychczasowej postaci miało tą zaletę dla rynku finansowego, że nikt dawców kapitału (przyszłych emerytów) o zdanie nie pyta. Zamiast teraz gardłować w obronie OFE, trzeba było naciskać przedstawicieli OFE by obniżali koszty. Teraz – tzn. wg nowego rozwiązania – kończy się łatwy pieniądz. Trzeba będzie powalczyć o zaufanie przyszłych emerytów i obniżać koszty funkcjonowania.

Gdyby poważnie brać słowa obrońców OFE w osobach przedstawicieli wszelakich instytucji rynku finansowego, to należałoby pisać podręczniki ekonomii od nowa. W części poświęconej rynkowi finansowemu, giełdzie, akcjom itp., należałoby by wpisać, że to takie instytucje/rynki, które opierają swoje działanie na ….. przymusowo pobieranych od obywateli składek. Teraz nagle się okazuje że rynek finansowy nie może poprawnie działać bez … pieniędzy przyszłych emerytów.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Stopy procentowe, waluta i giełda u progu szybszego wzrostu gospodarki, cz.2.

Od czasu kiedy kilka dni temu zamieściłem na blogu pierwszą część o stopach procentowych, zarówno rynek walutowy jak i giełda, przeszły małą korektę. To samo oczywiście dotknęło rynek stóp procentowych (obligacje), ale do tego tematu nie będę już wracał. Korekta na giełdzie, rynku walutowym i obligacji była przede wszystkim reakcją na ogłoszenie przez rząd planów przebudowy II filara. Pomysł rządu, dla osób które interesowały się tą kwestią, nie mógł być zaskoczeniem, stąd reakcja rynków to raczej próba wykorzystania informacji do zmian notowań w pożądanym kierunku.

Wycena złotego. Wycenę złotego opieram na, w uproszczeniu, zmianie cen w gospodarce i wydajności. Nowością jest przejście z wydajności dla kilkuletnich (do 10 lat) okresów na zmiany wydajności w krótszym okresie. Wcześniej zakładałem, że rynek powinien brać pod uwagę zmianę wydajności charakterystyczną dla naszej gospodarki. Wydaje się jednak, że rynek ocenia naszą gospodarkę biorąc pod uwagę krótsze okresy. Zaletą pierwszego rozwiązania jest wskazania faktycznego odchylenia wyceny od potencjału gospodarki. Wadą – przyjęcie że gospodarka taka jak nasza w średnim terminie łatwo powraca wskaźnikami wydajności do stanu średniego. Rynek nie musi tego faktu uznawać (i nie uznaje go też część ekonomistó1), ale jeżeli zasada się sprawdza, to rynek relatywnie łatwo zmienia postrzeganie gospodarki. Przejście na wycenę opartą na zmianach wydajności w krótszych okresach jest pewnym ustępstwem na rzecz rynku. Rynek ma prawo zwątpić, że Polska gospodarka w najbliższych kilku-, kilkunastu latach utrzyma trend poprawy wydajności obserwowany przez kilkanaście poprzednich lat. Wpływ modyfikacji jednego z elementów wyceny nie ma jednak nazbyt radyklanie wyceny złotego. Średnia różnica to 2,5 pkt. proc.

Wg moich wyliczeń złoty obecnie jest o ok. 11,5% słabszy od wyceny fundamentalnej. Podaje wartość wg wartości z piątku (tabela NBP), czyli po osłabienie spowodowanym ogłoszeniem pomysłów rządu ws OFE. O ile w pierwszych latach po wejściu do UE rynek miał skłonność do zawyżania (złoty był zbyt mocny) złotego, to od 2009 r. (szczególnie w ostatnich 2 – 2,5 lat)  rynek ma skłonność do niedoceniania złotego (złoty zbyt słaby, czyli kurs zbyt wysoki). Po przejściu na cena za dolara i euro niedoszacowanie złotego o 11,% oznacza że waluty te powinny kosztować odpowiednio: 3,0 i 3,9 (po zaokrągleniu do pierwszego miejsca po przecinku). Dlaczego rynek nie zmierza do tych wartości? Nie zmierza, ponieważ czeka na potwierdzenie w danych gospodarczych. Poprawa kondycji gospodarczej będzie powolna i w takim też tempie rynek będzie korygował wycenę. Obecne niedocenianie złotego jest relatywnie znaczne. W okresach największych odchyleń na plus lub minus (III kw 2008; I kw 2009; IV kw 2011 r.) odchylał wycenę złotego od 15% do 19% od wyceny fundamentalnej. Oczywiście im odchylenia od fundamentalnej wyceny było większe, tym szybciej rynek je korygował. Obserwacja zachowania rynku i dokonywanej przez niego wyceny wskazuje, że potrzebuje on 4-6 kw do sprowadzenia ceny złotego z poziomu obecnego do wyceny opartej na fundamentach gospodarczych.

Wycena gospodarki przez giełdę. O ile złoty wydaje się nie doceniać naszej gospodarki, to giełda wycenia ją dość rzetelnie z niewielką dozą rezerwy. Wyliczenia wskazują, że teoretycznie indeksy giełdowe (a dokładniej WIG) mogłyby być nawet o kilka procent wyższe. Podobne spore zaufanie do gospodarki i jej przyszłości, giełda wykazuje niemal od początku roku. Daleki jestem od wiary w idealność rynku i jego zdolność do oceny i dyskontowania zmian w gospodarce, ale w tym roku to giełda zachowuje się najrozsądniej a przy tym jest względnie „stabilna w uczuciach”. Przyczyn może być wiele. Napływające dane makroekonomiczne od początku roku pozwalały na przypuszczenie że gospodarka będzie się zachowywać zgodnie z prognozami makroekonomicznymi (czyli bardzo powoli poprawiać od II półrocza). Z całą pewnością do poprawy nastrojów na giełdzie przyczyniły się niektóre czołowe giełdy światowe oraz szukanie wyższych stóp zwrotu po radyklanych cięciach stóp procentowych. Gdyby nie te dwa ostatnie powody,  WIG byłyby prawdopodobnie o kolejne kilka procent poniżej fundamentalnej wyceny. Co to oznacza dla inwestorów? Warto inwestować w portfel akcyjny, by uzyskać kilku-, kilkunastoprocentową roczną stopę zwrotu w średnim terminie (2-3 lata). Sądzę że giełda zawdzięcza relatywnie dobre notowania w tym roku tej części inwestorów, którzy chcą mieć lepszą stopę zwrotu od możliwych do uzyskania w bakach czy z obligacji detalicznych, ale bez nadmiernego ryzyka.

link do cz.1.:

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2013/09/Stopy-procentowe-waluta-i-gielda-u-progu.html

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

OFE. Rządowe rekomendacje.

Przejrzałem internetowe informacje o decyzjach rządu w sprawie zmian w II filarze. Po lekturze zmian, pojawia się sporo pytań na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi, ale w najbliższym czasie powinny się pojawiać w mediach. Skupię się więc na tym co wiemy z mediów.

Trzy miesiące temu poznaliśmy wstępne propozycje rządu dotyczące zmian w OFE. Ocenę propozycji rządowych przedstawiałem wtedy na swojej stronie. Formalnie czas po publikacji propozycji był przeznaczony na dyskusję. Nic nie zyskaliśmy w tym czasie, ponieważ obrońcy OFE bardziej skupili się na banalnej i niekonstruktywnej krytyce propozycji. Nie popisali się również przedstawiciele sektora finansowego. W przypadku tych ostatnich była to w zasadzie obrona stanu obecnego, który dla instytucji finansowych zaangażowanych w II filar jest dość wygodny.

Jak wspominałem w mojej opinii do rządowych propozycji sprzed trzech miesięcy, każda z nich miała jakąś wadę. Wtedy też wspominałem, co nie było bynajmniej wielkim odkryciem, że w pierwotnej postaci propozycje nie przejdą. Obecną rządową propozycję, oceniam jako sensowną i przyzwoicie wyważającą idee II filara oraz interesy wszystkich stron. W dużym skrócie: cześć obligacyjna zostaje przeksięgowana na subkonto w ZUS, akcje pozostają w OFE, a my płacimy składki w wysokości 2,9% na OFE. Dodatkowo każdy z przyszłych emerytów ma prawo wybrać czy zostaje w OFE czy chce już tylko oszczędzać w ZUS. Jeszcze kilka lat temu miałem mieszane uczucia wobec tego pomysłu (możliwość wyboru). Jednak po doświadczeniach z wpływem kryzysu i budowy II filara na finanse publiczne oraz postawą samych OFE, znajduję uzasadnienie dla pomysłu dania wyboru. Konieczność zadeklarowania pozostania w OFE (tzn. dalszego przelewania na II filar części składki) uważam za pomysł nieco nieelegancki i, nie ma co ukrywać, „skrojony” po to by jak najwięcej środków zostało w ZUS. Termin 3 miesięcy formalnie należy uznać za zbyt krótki. Biorąc jednak pod uwagę termin wprowadzania zmian, czasu na przemyślenia będzie znacznie więcej. warto jednak dostrzec jedną z zalet tego rozwiązania. Powinno to zmusić OFE do większej rywalizacji między sobą i o klienta.

Nie będę już wracał do rozważań o tym gdzie lepiej trzymać pieniądze, bo to dyskusja o wiarygodności i kondycji finansowej ZUS i OFE. Przypomnę tylko, że nie widzę powodu by straszyć ludzi upadkiem ZUS. Jeżeli ZUS upadnie (będzie niewypłacalny, czy coś podobnego, jak straszy część publicystów), to zapewniam że fatalna sytuacja finansów publicznych odbije się na wycenie jednostek w OFE.  

Z punktu widzenia wielkości zgromadzonego kapitału tuż przed emeryturą, fakt czy składki waloryzuję w ZUS czy pomnażam o stopę rentowności obligacji, nie ma większego znaczenia, ze względu na podobieństwo stóp. Przeniesienie całego portfela obligacji jest krokiem dość radykalnym. Zaletą jest obniżenie długu o kilka pkt. proc. w relacji do PKB, a wadą – znaczna zmienność stóp zwrotu naszych środków w OFE. Tak naprawdę OFE to będzie z biegiem lat inwestycja dla ludzi o mocnych nerwach. Zamykamy przy tej okazji dyskusję o wycofaniu środków z giełdy. Nikt tak naprawdę nie brał tego pod uwagę i straszenie załamaniem na giełdzie było niepotrzebne w wykonaniu środowiska finansowego. Dla giełdy jedynym wyzwaniem może być przyjęcie, że od wejścia zmian w życie tempo napływu środków na rynek przejściowo spadnie. To zależy od tego jaka część Polaków zaufa tylko ZUSowi.

Rząd w propozycji zmian zobowiązał się do dalszego obniżania opłat pobieranych przez OFE. I dobrze, bo na przestrzeni lat OFE pokazały, że opłat nie obniżą bez ingerencji administracyjnej. Zaryzykuje też twierdzenie, że przymusowe obniżenie opłat będzie potrzebne tylko początkowo. Rywalizacja o klienta powinna być większa, ponieważ oprócz wyboru OFE przyszli emeryci mają decydować czy w ogóle są II filarem zainteresowani.

Na zakończenie jeszcze kwestia tzw. suwaka. Na 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego, OFE systematycznie będzie przenosiło środki do ZUS. Celem jest ochrona przed skutkami ewentualnej dekoniunktury na rynkach finansowych. Pomysł słuszny, bo ogranicza negatywne wpływ skutki wahań rynkowych na wartość portfela (w zamian waloryzacja) i przy okazji wygodny dla ZUS bo środki są w jego posiadaniu. Alternatywą były kiedyś pomysły, by środki pozostały w OFE, a te zaś systematycznie przenosiły by pieniądze na bezpieczne subfundusze (lokaty, obligacje itd.). Dla OFE byłoby to wygodne, bo zarządzania tzw. bezpiecznymi funduszami nie jest zbyt wymagające, a środki z prowizji nadal by napływały do kasy OFE. W ZUS jesteśmy narażeni na jego niewypłacalność, (a tak naprawdę na decyzje polityków o cięciu emerytur w obliczu kryzysu), ale w funduszu bezpiecznym OFE jesteśmy narażeni na wycenę rynkową papierów wartościowy państwa itp. Tak więc fundusz bezpieczny, najbardziej to bezpieczny byłby dla OFE.

Podsumowując. Pomysł rządu jest zgodny z tym, czego można było oczekiwać w obecnej sytuacji. Być może pakiet pomysłów jest trochę siermiężny, ale jest rezultatem naszych możliwości finansowych i obecnych oraz przyszłych wyzwań.

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2013/08/Idiotyczna-krytyka-systemu-emerytalnego-powinna.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2013/06/Zmiany-w-OFE-Ocena-propozycji-rzadu.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2013/05/Spor-o-II-filar-Zaskakujaca-analiza-obroncow-OFE.html

 

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Otagowano , | Dodaj komentarz