Rynek finansowy w październiku

Wydarzenia na światowym rynku finansowym oraz ogłaszane niemal codziennie informacje o wynikach finansowych czołowych międzynarodowych instytucji czy danych makroekonomicznych USA wcale nie dały jednoznacznych wskazówek, co dalej. Zresztą, kto powiedział że tak musi być. Na tym polega urok ekonomii i rynków finansowych, że trudno precyzyjnie wskazać co będzie za 6 czy za 24 miesiące.

Jeżeli mierzyć nastrój na rykach finansowych zmianami indeksów giełdowych w USA, to po prostu jest dobrze. Wprawdzie od połowy października indeksy te mocno wyhamowały, ale trudno powiedzieć precyzyjnie co było powodem, obawy o perspektywy spółek giełdowych i doniesienia o korektach wyników czy sam fakt iż bito kolejne rekordy i świadomość że wzrosty nie trwają wiecznie. Od poprzedniej decyzji o obniżeniu stóp w USA, czołowe indeksy giełdowe wzrosły w ciągu miesiąca o ok. 6%. Uspokajało się również na rynku depozytów. Gdzieś od początku drugiej dekady października wysokie względem stopy referencyjnej stawki depozytów zaczęły spadać, by na koniec miesiąca naturalnie odzwierciedlać nastroje na rynku. Tzn. krzywa rentowności znowu zaczęła pełnić swoją rolę. Wcześniej, przez niemal dwa miesiące , szczególnie po „krótkich” depozytach widać było że na rynku brakowało pieniądza dla zaspokojenia celów płynnościowych. Bądź mówiąc inaczej, niektórym w ogóle lub mniej chętnie pożyczano pieniądze. Rynek zresztą częściowo antycypował kolejną obniżkę stóp w USA, czyli wczorajszą decyzję FED. Być może pewnym znakiem nastrojów na giełdach jest dzisiejsze (dzień po obniżce stóp) zachowanie indeksów giełdowych w USA. W pewnym uproszczeniu, poza Azją główne indeksy spadały i to dość mocno bo nawet o ponad 2%. „The reports we saw today are generally consistent with a slowing economy,” jak powiedział jeden z analityków po kolejnej porcji danych makroekonomicznych. Niestety dobrymi nastrojami na giełdzie nie da się odczarować konsekwencji spadku popytu na rynku mieszkaniowym. Sądzę że giełdowi gracze po lepszych od oczekiwań wynikach tempa wzrostu gospodarczego (3,9%) i dzisiejszych danych, nadal mają wielkie pomieszanie w głowach i większą role w ich decyzjach będzie pełnić analiza techniczna. Nie tak łatwo chyba zgasić optymizm rynków finansowych.

FED w oświadczeniu po posiedzeniu umieścił zdanie: “After this action, the upside risks to inflation roughly balance the downside risks to growth”. To zdanie, wyłuskane przez agencje informacyjne, dość trafnie oddaje bieżący dylemat szukających kompromisu decydentów: inflacja czy wzrost gospodarczy. Przypomniano również, że oczekiwane jest obniżenie tempa wzrostu gospodarczego w na bliższym czasie, ponieważ konsekwencje zmian housing market dopiero zaczynają się przenosić na gospodarkę. W podobnym tonie wspominał o tym komunikat ECB z 4 października. ECB przyznał wręcz, że a chwilę obecną wciąż brak pełnych i wiarygodnych opracowań przedstawiających pełne konsekwencje zmian w sytuacji gospodarczej USA i konsekwencji tego dla rynków finansowych. Niemniej zarówno w komunikacie po spotkaniu Governing Council jak i komunikacie FED, na pewno nie ma informacji iż dzieje się w gospodarkach tych obszarów (USA i UE) cos bardzo złego. Jean-Claude Trichet w swoim komunikacie wyraźnie mówił o dość korzystnej sytuacji makroekonomicznej w UE i przypominał że rozwój gospodarczy w innych rejonach świata powinien częściowo niwelować oczekiwane spowolnienie w USA. Zresztą 1,9% wzrostu PKB w 2008 dla USA, jak np. prognozował  bodaj MFW, to znowu nie takie nieszczęście, kiedy weźmie się pod uwagę pierwsze reakcje rynków finansowych w okresie wakacji.

Na krajowej giełdzie umiarkowany optymizm mieszał się z objawami ostrożności. Od dołka osiągniętego w czasie korekty w sierpniu, do chwili obecnej nasz WIG wzrósł o ok. 11% czyli porównywalnie z czołowymi rynkami światowymi. Pewna ostrożność widać również i po tym, że WIG nie bił rekordu z początki lipca, mimo iż był już niedaleko, oraz zmniejszyło się zainteresowanie mniejszymi spółkami. Na koniec października indeks WIG był o blisko 7% mniejszy od rekordowej wartości z 6 lipca. Próbę bicia rekordu podjął skutecznie WIG20. Jednak tutaj przewaga sięgała (wartość z 29 X) zaledwie 0,5% i wynik nie został utrzymany w kolejnych dwóch dniach. W samym październiku WIG wzrósł o 4,6%, co pewnie przyczyniło się do wzrostu zainteresowania funduszami akcyjnymi przez Polaków. Wcale by mnie to nie dziwiło, biorąc pod uwagę że komentarzach analityków giełdowych prognozy dla giełdy były często dość korzystne, chociaż nie obiecywano stóp zwrotu jak na początku roku.

Kiedy patrzyłam na wykres stóp depozytów międzybankowych i obligacji w połowie minionego miesiąca, to przymierzałem się już niemal do sprawdzenia czy gdzieś nie popełniłem błędu przy aktualizacji arkusza, gdyż dla kilku terminów linia była prościutka niemal jak spod linijki. Tymczasem po publikacji danych o inflacji i pozostałych danych makroekonomicznych, rynek wyraźnie zmienił nastawienie. Pojęcie „wyraźnie” może się wydawać przesadzone (patrz. Tabela) ale sam fakt zmiany i jej kierunków wskazywał na kreowanie się nowego spojrzenia na naszą sytuację makroekonomiczną. Stopy obligacji po osiągnięciu maksimum pod koniec II dekady miesiąca, zaczęły spadać, by częściowo to odrobić w ostatnich dniach minionego miesiąca. Tymczasem stopy z zakresu od 1 do 12 miesięcy powolutku nieprzerwanie rosły. W przypadku obligacji rynek dokonał niewielkiej korekty przewidywań na 2008 r., sprowadzając je do oczekiwania stopy NBP na ok. 5,5% w połowie tegoż roku. Po sporym wzmocnieniu złotego widać też było iż nasze obligacje ciszyły się nie tylko krajowym zainteresowaniem. Na krótszych stopach, po kolejnych danych makroekonomicznych, rynek wyraźnie przygotowuje się do wzrostu stóp przez RPP o 25 pkt. i przekroczenia 5,5% za rok. W obydwu przypadkach reakcja obejmuje pewną nadwyżkę. Być może niektórzy wolę się przygotować na gorszy wariant. Tymczasem zimnym prysznicem musiały być wyniki głosowania RPP w sierpniu (poprzedni wpis) i komunikat po ostatnim spotkaniu RPP. Prezes NBP jest wyraźnym gołębiem a treść komunikatu wskazuje, że kolejna podwyżka stopy w tym roku stoi chyba pod poważnym znakiem zapytania. Część członków RPP jest przekonana że dotychczasowe podwyżki już przyniosły skutek, co jest dla mnie zaskakujące bo konsekwencje zmiany stóp nie następują tak szybko. Po drugie niektórzy członkowie zdają się przyjmować za potwierdzenie swych racji wyniki najnowszej prognozy analityków NBP. W porównaniu z poprzednią, po kilka dziesiątych obniżono prognozowane zakresy scenariuszy wzrostu inflacji i PKB. Warto wczytać się w treść komunikatu, ponieważ już od kilku tygodni niektórzy członkowie RPP i inne środowiska (Rada Naukowa i GUS) starają się nas przekonać o niskim ryzyku inflacyjnym w najbliższym terminie.

Jako ciekawostkę na wstępie załączyłem rozkład decyzji o zmianie stóp  w ostatnich kilku latach przez RPP. Rozkład nie obejmuje tego roku, ale terminy zmian z tego roku potwierdzają że miłośnicy obstawania dokładnych terminów zmian stóp powinni przyjrzeć się kiedy dochodziło do nich w poprzednich latach. Zresztą nie musze zachęcać, bo wielu z nich to robi i to w postaci poważnych opracowań analitycznych. Podniesie to na pewno prawdopodobieństwo trafienia. Przedstawiam to również i z tego powodu, że H.Wasilewska-Trenkner przyznała iż RPP niechętnie zmienia stopy w grudniu. Terminy zmian są częściowo uzależnione od terminów publikacji najważniejszych informacji makroekonomicznych i prognoz analityków NBP.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Ciekawe głosowania prezesa NBP

Podane wyniki głosowań członków Rady Polityki Pieniężnej za sierpień wywołały zaciekawienie wymieszane z poruszeniem. Na sierpniowym posiedzeniu RPP, gremium to postanowiło o podniesieniu stóp z 4,5% do 4,75%. Sam ten fakt był oczekiwany, ale pewnym zaskoczeniem był rozkład głosów. Decyzje przyjęto stosunkiem głosów 9 do 1. Ten 1 to prezes NBP. Rzeczpospolita z czwartku udostępniła miejsce na komentarz Januszowi Jankowiakowi (główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu), który na prezesie NBP nie zostawił suchej nitki. Spory komentarz, przykładowo, prezesowi poświęciła również piątkowa Gazeta Wyborcza.

Janusz Jankowiak uderzył najostrzej, co już zapowiadał tytuł „Prezes NBP przegrywa i to bez klasy”. Nie odmawiam Januszowi Jankowiakowi jakości warsztatu, ale ocena jest chyba jednak posunięta za daleko, mimo że moja ocena głosowań, skalą zdziwienia i rozczarowania nie odbiega od Jego oceny.

J.Jankowiak sierpniowe głosowanie ocenia jako przegraną. Dla podkreślenia wyjątkowości faktu zwraca uwagę, że nie miało to miejsca do tej pory ani w Polsce ani na świecie. W tym ostatnim przypadku pozostaje mi wierzyć, że to sprawdził. Ale nawet jeżeli tak jest, to musimy ten faktu automatycznie oceniać jako negatywny? W Polsce miały miejsce głosowania kiedy za decyzją (mniejsza o to „za” czy „przeciw”) było nawet i 10 członków lub 9. Faktycznie nie zdarzyło się by prezes NBP a jednocześnie przewodniczący RPP odstawał swoją decyzją od 9 pozostałych członków. Ale czy samotność w głosowaniu ma być z logicznego punktu widzenia czymś dziwnym? Prezes NBP ma prawo do samodzielnych poglądów i jak każdy członek RPP, swoją postawę w głosowaniu powinien wypracować samodzielnie. Nie odmawiajmy mu tego, nawet jeżeli kryje się pod tym pewna aluzja, o czym dalej w tekście. Mnie wynik głosowania tak bardzo nie poruszył, chociaż zdziwił. Początek urzędowania S.Skrzypka przypadł na okres kiedy rozważano o ile podnieść stopy i ewentualnie kiedy to zrobić. Trzeba przypomnieć dla porządku rzeczy, że jeszcze  przed kilku miesiącami kilku członków RPP kwestionowało konieczność podniesienia stóp, lub – dokładniej – czekało na właściwy do tego moment, koniecznie nie chcąc tego zrobić za wcześnie. Przypomnę, że spór o konieczność podniesienia stóp trwa przynajmniej od roku. Rok temu L.Balcerowicz wraz z D.Filarem, M.Nogą oraz H.Wasilewską-Trenkner rozpoczęli starania o podniesienie stopy. Niestety nikt z pozostałych członków RPP aż do marca nie zasilił tej grupy. W marcu do grupy dołączyli: A.Sławiński i A.Wojtyna, ale brak już było L.Balcerowicza (zakończył urzędowanie w styczniu). W marcowym głosowaniu był remis, ponieważ nowy prezes był przeciwko podniesieniu. Jednak z biegiem miesięcy, wraz z napływem kolejnych danych makroekonomicznych, grono gołębi topniało trwale lub przejściowo i na chwilę obecną jesteśmy po trzech podwyżkach i stopie na poziomie 4,75%. Tymczasem prezes NBP konsekwentnie był przeciw. Wolno mu ? Wolno. I teraz pojawia się kluczowe pytanie: czy prezes NBP posiadł jakąś inną wiedzę i jest obdarzony ekonomicznym wizjonerstwem? Obawiam się że prezes NBP źle rozumie samodzielność i oryginalność w zdobywaniu wiedzy makroekonomicznej oraz jej przedstawianiu. Jeżeli więc miała to być demonstracja „jestem samodzielny i niezależny w decyzji oraz nie ulegam presji otoczenia” to mu się w pewnym sensie udało. Ale tylko w pewnym, bo powstaje pytanie skąd prezes czerpie wiedzę o sytuacji makroekonomicznej, kto i co mu doradza. Dotychczasowe głosowania prezesa NBP mogą sugerować, że ma dość słaba orientację w problematyce makroekonomicznej, czego się obawiano po ujawnieniu jego kandydatury. W okresie wakacyjnym ustąpiły  już najtwardsze gołębie w RPP. Teraz w ptasim rankingu S.Skrzypek jest niekwestionowanym gołębim liderem.

J.Jankowiak posunął się do oceny, że RPP wobec powyższego nie ma przewodniczącego. To oczywiście przesada, S.Skrzypek jest nim z urzędu. Powinno się chyba inaczej postawić pytanie: czy jest dobrym merytorycznie moderatorem dyskusji czy też pełni tą rolę czysto techniczną.

Zgodzę się z J.Jankowiakiem w kwestii oceny głosowań przez rynek. O ile kiedyś głosowania przewodniczącego były istotne z powodów merytorycznych i piastowanej funkcji prezesa krajowego banku centralnego oraz przeważającego głosu w przypadku remisu, to obecnie prezes NBP sam się zmarginalizował. Jego dodatkowy atut w przypadku remisu może powodować skrzywienie decyzji, czyli w naszym przypadku trwałe wsparcie gołębi. Za takie można uważać praktycznie decyzję marcową. Podobna sytuacja może się pojawiać w najbliższych miesiącach. Z wypowiedzi części członków NBP i Rady Naukowej NBP wynika, że pojawia się coraz więcej wątpliwości co do konieczności dalszych podwyżek. Tzn. oni tak to postrzegają. J.Jankowiak ostrzega przed zwiększonymi kosztami prowadzonej polityki pieniężnej z powodu zaistniałej sytuacji. Taka sytuacja, w obecnych warunkach, moim zdaniem może nastąpić w przypadku narastającej konieczności dalszych podwyżek i opóźniania decyzji RPP. Rynek może antycypować podwyżki, uznając że RPP z opóźnieniem i skokowo to potwierdzi. Nie jestem zwolennikiem tłumaczenia zachowań rynku grą „pod decyzje RPP”, bo rynek w ocenie sytuacji makroekonomicznej powinien być w jak największym stopniu samodzielny, ale taki związek istnieje i trzeba to przyjąć do wiadomości. Po informacji i głosowaniu rynek jeszcze bardziej będzie się przysłuchiwał wypowiedziom grupy członków RPP, których trudno mi jednoznacznie zakwalifikować do jastrzębi lub gołębi. Mam na myśli J.Czekaja, A.Sławińskiego, A. Wojtynę.

Przypomnę przy okazji swoje stanowisko. Uważam, że L.Balcerowicz słusznie starał się o podniesienie stóp już jesienią ubiegłego roku W obecnej sytuacji usatysfakcjonowałaby mnie jeszcze jedna decyzja „za”, czyli podniesienie do 5,0%. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę jak ważny jest dobór członków RPP, a w tym przypadku również prezesów NBP. W ciągu minionych 12 miesięcy w RPP zasiadało dwóch prezesów (drugi oczywiście piastuje swoją funkcję nadal) o zupełnie odmiennej ocenie makroekonomicznej rzeczywistości. Jeden chciał podnosić stopy rok temu, drugi był temu przeciwny przynajmniej do sierpnia. No… ,żeby być dokładnym to można przyjąć że prezes NBP zaakceptował (dostrzegł ich zasadność) dwie pierwsze podwyżki ale z opóźnieniem.

A swoją drogą głosowania obecnego prezesa NBP powinny powiększyć grono zwolenników istnienia RPP. Pisze o tym, bo tuż przed wyborami przedstawiciel najwyższych władz PiS Marek Kuchciński stwierdził że PiS rozważa zniesienie RPP, ale nie podał kto to ciało miałby zastąpić. Nie upieram się przykładowo przy liczbie członków RPP, ale głosowania obecnego prezesa NBP powinny utwierdzić wątpiących, że nie powinniśmy wracać do czasów kiedy decyzje o polityce pieniężnej i stopach będzie podejmowała jedna osoba.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Produkcja przemysłowa i budownictwo we wrześniu

Wyniki produkcji sprzedanej i produkcji budowlano-montażowej przypomniały, że tempo wzrostu gospodarczego ulegnie niewielkiemu osłabieniu. W ujęciu rocznym produkcja sprzedana wzrosła o 5,2%. Pomijając dwa-trzy przypadki sprzed kilku miesięcy czy ponad roku, z tak słabym wzrostem mieliśmy do czynienia dwa lata temu. Korzystam z takiego porównania ponieważ obecny słaby wzrost jest przypomnieniem, że tempo zmian produkcji sprzedanej w ujęciu rocznym właśnie kończy swoją – nazwijmy to roboczo – falę wzrostową. Takie fale trwają ok. 3 trzy lata każda i najczęściej znamionują przyśpieszenie gospodarcze. Taka fala wcale nie musi trwać trzy lata czy okres zbliżony. To że ostatnie kilka tyle mniej więcej trwało, wcale nie oznacza że jest to jakiś magiczny określony przez siły nadprzyrodzone okres. Przy ożywieniu gospodarczym zazwyczaj szybciej reaguje przemysł, a dopiero później sektory usługowe. Okres ok. trzyletni należy raczej traktować jako czas kiedy gospodarka nasyca się wstępnie dobrami trwałymi, a trzy lata to czas reakcji zarówno przemysłu jak i otoczenia makroekonomicznego. W ciągu ostatniego cyklu gospodarczego jest to już drugi taki cykl produkcji przemysłowej. Pierwszy zaczął się w połowie 2002 r. i zakończył na początku 2005 r. W 2005 r. gospodarka nieco zmniejszyła tempo rozwoju, czy tez mówiąc dokładniej – pojawił się efekt bazy z I poł 2005 r. Teoretycznie cykl produkcji przemysłowej może zawierać się w różnych ramach czasowych, m.in. z uwagi na eksport czy ogromny popyt krajowy. Nie będę na razie rozwijał tego tematu, ponieważ zasługuje on na osobne potraktowanie. Niemniej sam fakt kończenia cyklu, czyli spadek tempa produkcji do zera lub nawet do wartości ujemnych nie jest nieszczęściem i nie oznacza (nie musi), zakończenia dobrej koniunktury gospodarczej. Pewnie lepiej będzie jak przestanę, bo moją intencją nie jest wystraszenie czytelnika. Spadku dynamiki produkcji sprzedanej oczekiwano i tak samo oczekuje się spadku dynamiki do zera czy też. Do zera dynamika produkcji zbliży się na  początku przyszłego roku (mowa o średniej kwartalnej). Potem dynamika zacznie powoli znowu przyspieszać w raczej dość powolnym tempie, powiedzmy jak w 2002 r.. Chyba że nasza i europejska gospodarka nie obniżą zanadto tempa wzrostu gospodarczego.

We wrześniu z analizowanych 25 działów przemysłu, tylko 12 wykazywało dynamikę wzrostu powyżej 6%. Rok temu, jesienią, było to niemal 20. Dynamikę nieco powyżej 20% utrzymują dwa działy przemysłu – produkcji maszyn i urządzeń oraz produkcji sprzętu i urządzeń radiowych i telewizyjnych. Oby tak dalej.  Dobrze sobie radzi dział przetwórstwa spożywczego. W tym wypadku, jakby na przekór, jesteśmy świadkami przyśpieszenia. Dynamika rocznej produkcji od trzech miesięcy zawiera się przedziale od 8% do 10%. To wynik kilku czynników. Głównie rosnący popyt na przetwory spożywcze (popyt gospodarstw domowych), ale i częściowo konsekwencja wzrostów cen żywności. Produkcja sprzedana ogółem przemysłu wzrosła o 5,2%. Biorąc różnicę w dniach roboczych we wrześniu tego roku i roku poprzedniego, dynamika zbliża się do 10%. W gruncie rzeczy więc, wynik wrześniowy oceniam jako dobry, tym bardziej że poza 2-3 wyjątkami (niska roczna dynamika we wrześniu), wysokie tempo sprzedaży odnotowują działy obejmujące producentów maszyn, pojazdów mechanicznych i elektroniki. Wspomniane spadki dynamiki do 2% – 4% oceniam raczej jako przejściowe i sezonowe (może efekt dużych kontraktów), biorąc rezultaty z poprzednich miesięcy.

Być może pewne poruszenie wymieszane ze zdziwieniem wywołały wyniki budownictwa. Informacja o tym że produkcja budowlano-montażowa praktycznie nie wzrosła (dokładnie wzrost realny roczny o 0,2%) nie oznacza stagnacji. Przypominam że roczna zmiana cen dla tego działu to 8,8%, co oznacza że wzrost cen „zjadł” wzrost produkcji. Budownictwo weszło w okres, kiedy wskaźniki dynamiki mogą zmylić czytelnika. Właśnie we wrześniu ubiegłego roku produkcja budowlano-montażowa zaczęła wchodzić na wysokie obroty i z tego powodu przez najbliższe miesiące (od 4 do 6 m-cy) dynamika rocznych zmian będzie w najlepszym przypadku na poziomie kilku procent (do 5%), a z większym prawdopodobieństwem przyjmie wartości ujemne. To zwykły efekt bazy. Po prostu dynamiczny jesienny (2006) skok produkcji oraz wyjątkowo ciepła zima zawyżają odniesienie. Przed budownictwem jeszcze dobre kilka dobrych kwartałów wzrostów zanim powinniśmy się coraz poważniej zastanawiać czy jego rozmiary są adekwatne do krajowych potrzeb. Poruszałem ten temat niecały rok temu. Jak na razie budownictwo zbliża się dopiero do wartości swojego przeciętnego udziału w gospodarce.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Proszę pamiętać o deficycie obrotów bieżących

Wynik deficytu obrotów bieżących w sierpniu był wprawdzie lepszy od trzech wcześniejszych miesięcy, ale kiedy spojrzeć na to sezonowo, to trudno rezultat uznać za sygnał spowolnienia narastania deficytu obrotów bieżących. Obok standardowego omówienia najnowszych wyników, chciałbym również zwrócić uwagę na problem narastania deficytu, bo powoli trzeba moim zdaniem przywrócić ten temat do świadomości czytelnikom i warto by gracze na rynku finansowym przypomnieli sobie jakie ryzyko niesie ze sobą deficyt.

Wynik sierpniowy deficytu to -637 mln eur. Po trzech miesiącach poprzedzających sierpień kiedy to średni deficyt sięgał ok. -1400 mln eur, najnowsze dane mogłyby dawać niewielką otuchę. Tak dobry wynik w sierpniu zawdzięczamy wyjątkowo niskiemu deficytowi handlowemu. Zaledwie -289 mln eur. Tak niskie wyniki o tej porze nie powinny być teoretycznie zaskoczeniem. W 2006 deficyt wyniósł -516 mln eur, a w czterech wcześniejszych latach wynik sierpniowy zawierał się w przedziale od -311 mln euro do -260 mln eur. Niemniej od przełomu lat 2005/2006 deficyt handlowy zaczął się pogarszać, co pociągnęło za sobą pogorszenie salda obrotów bieżących. Przeważająca dość długo dynamika eksportu  nad dynamiką importu zaczęła ulegać. Nie było to zaskoczeniem z kilku powodów. Złoty do euro tracił powoli atrakcyjność dla eksporterów. W tym roku złoty złamał kolejną barierę – dynamika realnego wzrostu zaczęła być silniejsza od wzrostu wydajności liczonej do PKB. Jednak moim zdaniem nie był to główny argument, bo eksport wykazał znaczną odporność na te zmiany. Należy pamiętać, że dynamika wzrostu eksportu była w ostatnich trzech latach średnio na poziomie ok.20% (w euro). Wprawdzie początkowo pomogło nam osłabienie złotego i wejście do UE, ale im dalej tym rezultat ten należy przypisać znacznej konkurencyjności polskich towarów na olbrzymim rynku UE. Dynamizowaniu eksportu sprzyjała oczywiście dobra koniunktura na świecie. Żeby być jednak dokładnym, muszę początki sukcesu eksportowego cofnąć do przełomu 2000/2004 r. Wtedy też mogła nam początkowo pomóc nasza osłabiona waluta, ale jej znaczne wzmocnienie w 2001 nie zatrzymało rozwijającego się powoli eksportu. Pomogło to nam bardzo szybko (2 lata) radykalnie zmniejszyć ogromny deficyt obrotów bieżących z ok. 7% w I poł. 2000 r. do ok. 3%. Być może to ten właśnie okres należy wskazać jako  świadectwo wzrostu konkurencyjności polskiej gospodarki. Od początku dekady do chwili obecnej udział eksportu w relacji do PKB wzrósł niemal dwukrotnie. Jednak dopiero po wejściu do UE udało się nam utrzymać z pewnymi wahaniami wspomniane wyżej tempo eksportu. Pod względem udziału eksportu do PKB zbliżyliśmy się do wielu krajów UE. Odnieśliśmy wiec spory sukces. Unijny rynek nie jest z gumy a opłacalność stała w czasie. Do  tego utrwalający się w Polsce wzrost gospodarczy i popyt inwestycyjny, zaopatrzeniowy i konsumpcyjny musiały w końcu pogorszyć dotychczasowe trendy. Od ponad półtora roku dynamika importu przekracza dynamikę eksportu. Deficyt obrotów bieżących który jeszcze pod koniec 2005 był poniżej 2% do PKB, zaczął rosnąć. Dla makroekonomistów nie jest to niespodzianka. Wręcz przeciwnie, praktycznie wszystkie prognozy makroekonomiczne wskazywały na pogorszenie deficytu. Pogorszenie następuje w tempie ok. 1% rocznie, czyli na koniec 2006 mieliśmy już nieco ponad 3%, a po niemal trzech kwartałach tego roku już niemal 4%. Prognoza budżetowa wg parametrów podanych w połowie roku na ten rok zakłada deficyt na poziomie nico poniżej 4%, a w 2008 deficyt bliski 5%. Obecnie można powiedzieć, że mamy do czynienia z lekkim niedoszacowaniem zjawiska. Jednak o precyzję raczej trudno w tym przypadku.

Ale wrócę do sierpnia tego roku. Przyzwoity wynik zawdzięczamy słabszemu importowi o 400-500 mln euro. Niestety trudno uzyskać precyzyjne dane wg produktów, więc trudno pokusić się o dokładne wyjaśnienie zmiany. Może to konsekwencja osłabnięcia tempa PKB,  oraz importu materiałów budowlanych. Może. Nie należy jednak wierzyć, że to trwałe zjawisko. Tak więc deficyt będzie się nam dalej powoli pogarszał. Jeszcze tylko dla porządku dodam, że dynamika eksportu wróciła przejściowo do 15%, a import utrzymuje względnie stałe tempo (średnia kwartalna) 17%-18%.

Teraz pytanie najważniejsze: a co dalej z nami? Przypomnę tylko, że nasz rekord ostatnich kilkunastu lat, to 9% deficytu handlowego do PKB i 7,4% deficytu obrotów bieżących w I poł. 2000 r. Do śmiechu nam w Polsce wtedy nie było, bo zaczęto porównywać przy jakim poziomie w innych krajach zaczynały się kryzysu walutowe, albo co najmniej długie okresy słabnięcia waluty. W Polsce mało kto podaje prognozy na długie okresy (ryzyko nietrafienia), ale właśnie dlatego przytoczę prognozę Janusza Jankowiaka (główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu). J.Jankowiak zakłada 5,9% deficytu obrotów bieżących w 2009 i 7% w 2010 r. Ta prognoza to częściowo pochodna przyjęcia przez autora założenia nierównowagi gospodarczej (wpis z dnia 2 IX na stronie //januszjankowiak.bblog.pl ) i spowolnienia gospodarczego. Obecnie mam spore wątpliwości czy będzie aż tak źle (7%). Przypuszczam że w średnim terminie (2-3 lata) CA nie powinien przekroczyć 6%. Wierzę w siłę dostosowawczą polskiej gospodarki i co najmniej przeciętną mądrość decydentów (np. RPP). Lekturę prognozy J.Jankowiaka polecam z racji przyjętej argumentacji. Nie lekceważyłbym jej. Początkowa myślałem czy przedstawić warianty CA do PKB, i założenia, ale byłoby to połączenia prognoz  i wróżbiarstwa, przy ostatecznym „zamuleniu” czytelnika. Wiele zależy od naszego tempa rozwoju i jego czynników, od napływu inwestycji zagranicznych, zmian wydajności, rynku walutowego itd. Warto zaznaczyć że wyjątkowe deficyty z początku dekady nie spowodowały osłabienia złotego, m.in. wskutek ostrej reakcji NBP. Obecnie wiec Polsce tym bardziej oczywiście nie grożą poważniejsze perturbacje walutowe, ale na miejscu dealerów na rynku walutowym, baczniej bym się przyglądał deficytowi obrotów bieżących, bo będzie to argument „za” osłabieniem waluty.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Polska nie będzie Irlandią, uzupełnienie do części I

Z pierwszej części  tekstu wiadomy już jaki jest rozkład osiąganch przez różne gospodarki stóp wzrostu i – z grubsza – przyczyny. Polska do tej pory jedynie przejściowo utrzymywała tempo PKB w granicach 6%-7%, a do tego za pierwszym razem straciliśmy równowagę gospodarczą, a teraz mamy tego pierwsze symptomy. Zaliczaliśmy też na przestrzeni lat problemy z inflacją, deficytem budżetowym i obrotów bieżących, które – co warto dodać – nie odeszły raz na zawsze. Deficyt obrótów bieżących już od kilku miesięcy o sobie przypomina. Mówiąc krócej, polska gospodarka ma problemy z  trwałym utrzymaniem wzrostu we wspomnianych granicach. Sądzę że nasze rozmiary, moment w którym dołączyliśmy do wolnorynkowego świata oraz dość sprawne i szybkie przyjęcie wolnorynkowych reguł (np. wymienialność waluty i ustalanie jej kursu na zasadzie wolnego rynku), globalizacja gospodarcza, konkurencja o kapitał innych krajów Europy i innych części świata, uniemożliwiają nam po prostu wejście na tak wysokie obroty. Warto zaznaczyć że kraje nadbałtyckie są już na etapie przegrzania gospodarki lub wkrótce go osiągną, co potwierdza że utrzymywanie tak wysokiego tempa PKB rodzi pewne niebezpieczeństwa i jest długoterminowo trudne do utrzymania. Jak wspomniałem, mamy tego pewne symptomy i na własnym podwórku. Ja jednak zwróciłbym uwagę na to, że na tle rezultatów gospodarki irlandzkiej w ostatnich czterech latach (prosze spojrzeć na wyjres w I części artykułu) czy krajów nadbałtyckich, nasze średnie tempo PKB (5%) i reszta wskaźników makroekonomiczncych wystawiają Polsce naprawde dobrą ocenę. Po co ten cały wywód? Po to, by zaprzestać stawiania oczekiwań których prawdopodobienstwo realizacji nie przekracza, powiedzmy, 30%. Moim zdaniem, jeżeli w najbliższych kilku latach utrzymamy dynamikę PKB w paśmie od 5% do 7%, to będę to uważał za duże osiągnięcie.

Czy możliwy jest szybszy wzrost (tzn. pod 10% jak Irlandia przejściowo w połowie lat 90-tych)? Owszem, teoretycznie tak, ale wymagałby zgrania wielu czynników makroekonomicznych (bezpieczne tempo popytu gosp. domowych, koniunktura światowa, wyjątkowy napływ inwestycji zagranicznych, dopasowane do potrzeb rozwijającego się kraju finanse publiczne, kurs walutowy, stopy procentowe i szereg innych), które razem wzięte sprzyjałyby wysokiemu tempu PKB i zapobiegały zagrożeniom makroekonomicznym. Wtedy kto wie, może udałoby się rozwijać w tempie podobnym jak Irlandia, ale jej przykład wskazuje że tempa pod 10% nie da się utrzymać w dłuższej perspektywie, a już na pewno nie wbrew koniunkturze na wiecie, bo i od tej Irlandia jest mocno uzależniona. Nasze doświadczenia i innych krajów wskazują, że jest to mało prawdopodobne.

Już na zakończenie o coraz częstszych w naszych mediach utyskiwaniach na prognozowane obniżone tempo PKB na przyszły rok. (5,5%). Przeczytałem kolejne takie informacje na stronie internetowej Gazety Wyborczej i w przedwczorajszym wydaniu Gazety Prawnej. Podawane jest to w tonie „z żalem i zdziwieniem informujemy, że….”. Otóż większość prognoz koniunktury dla świata i Europy zakłada lekkie obniżenie tempa wzrostu, więc jest to też przenoszone na nas. Ja od 2006 r. zwracam uwagę, że utrzymanie tak wysokiej dynamiki gospodarki (sprzedaż detaliczna, produkcja itd.) w dłuższym terminie jest mało prawdopodobne i w związku z tym te prognozy powinny były być oczekiwane i nie widzę w tym niczego dziwnego i zdrożnego że tempo wzrostu najprawdopodobniej w niewielkim stopniu się obniży.  

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Polska nie będzie Irlandią

Obserwując debaty polityczne dotyczące gospodarki i ostatnie komentarze dotyczące prognoz gospodarczych dla Polski, obserwatorowi powinno nasunąć się pytanie „a w ogóle, to o ile może rocznie rosnąć polska gospodarka?”. Obawiam się, że Polacy czytając najnowsze informacje o czekającym nas niewielkim spadku tempa PKB i propagowane przez PO pomysły kopiowania rozwiązań gospodarczych Irlandii, by „zrobić Irlandię w Polsce” mogą dojść do wniosku, że zasługujemy, czy też wręcz się nam należy, znacznie szybsze tempo wzrostu PKB.

W polskiej publicystyce ekonomicznej próbuje się podtrzymać wrażenie, że polska ma potencjał do znacznie szybszego trwałego wzrostu PKB. Autorzy takich publikacji, w tym ekonomiści, nie chcą podać nawet w zarysie warunków jakie musiałyby być spełnione przez Polskę by utrzymać wysoką dynamikę wzrostu PKB. Tradycyjnie kończy się tu na banalnym stwierdzeniu typu: gdyby politycy chcieli to rozwijalibyśmy się szybciej. Jeżeli tak, to ja dodałbym jeszcze „gdyby tez chcieli Polacy”, bo to oni wybierają polityków. Ale nie o to faktycznie tu chodzi, bo gdyby prosta i sprawdzalna recepta na sukces istniała, to już dawno byłaby w Polsce wprowadzona.

Zacznę wiec od poszukania odpowiedzi na pytanie: czego oczekują ci którzy sądzą że stać nas na więcej. W II poł. tego roku roczne kroczące tempo PKB zbliżyło się do 7%. Na koniec 2006 PKB wzrósł o 6,1%. Czyli wzrost w przedziale 6%-7% zdaje się nie satysfakcjonować  części komentatorów i polityków. Znając skalę deklarowanego niezadowolenia oraz propagowany przez PO przykład Irlandii, można domniemywać że krytycy i wizjonerzy uważają tempo 8%-10% PKB za możliwe do osiągnięcia. Warto również zaznaczyć że rozważając na jakie tempo PKB stać Polskę, mam na myśli długotrwałe utrzymanie takiego tempa bez powodowania poważniejszego naruszenia równowagi gospodarczej.

Skoro mniej więcej wiadomo o co chodzi krytykom, warto ocenić nasz dotychczasowe tempo wzrostu, ale tym razem opierając się już na faktach. Sądzę że przyjęcie do analizy ostatnich 10 lat będzie uczciwe. W naszym przypadku okres ten obejmuje koniec okresu dobrej koniunktury z poł. lat 90-tych, obecną koniunkturę i chudsze lata pomiędzy. Zmiany tempa PKB w Polsce w analizowanym okresie były często zgodne w kierunkiem zmian w gospodarce UE, czy światowej. Tak więc średni wzrost PKB z tego okresu dla Polski to 4,4%, dla USA 3,0%, Strefy euro 2,2%, Szwajcarii 1,9%, Wielkiej Brytanii 2,8%. Przykład ten przypomina, że rozwinięte gospodarki wolnorynkowe rzadko kiedy osiągają trwale wyższe obroty, a gospodarki krajów rozwijających się (jak Polska) w miarę łatwo osiągają większy wzrost, startując z grubo niższego poziomu. Oczywiście byli lepsi od nas. Wyraźnie lepiej od nas rozwijały się gospodarki małych państw bałtyckich. Średnia to od 6,6% do 8,0%. DO tego dochodzi Irlandia ze średnim tempem w omawianym okresie 6,9%. Jednak analiza przypadków jakie kraje osiągają wyraźnie ponadprzeciętne tempo wzrostu wskazuje na jego częste przyczyny. Są to albo gospodarki małe z dużym dystansem do odrobienia (małe państwa bałtyckie), państwa których sukces jest pochodną globalizacji, przyczyn historycznych i świetnego wpasowania się w globalne procesy w konkretnym miejscu i czasie (Irlandia) oraz kraje które mają niskie koszty pracy i lekceważą wszelkie normy prowadzenia działalności gospodarczej szanowane w gospodarkach rozwiniętych (np. ochrona środowiska, Chiny), czy też kraje które w rywalizacji z gospodarkami wolnorynkowymi nie przestrzegają wolnorynkowych zasad (pomoc państwa, brak wolnorynkowego kursu walutowego, np. Chiny czy Korea Południowa).

Nieco więcej miejsca poświecę  Irlandii. Między innymi i z tego względu, że PO w obecnych wyborach zaczyna swój program gospodarczy wspierać przykładem tego kraju i obiecywać Irlandie w Polsce. Widać było jednak ze lider PO w rzeczywistości chyba nie orientował się w przyczynach ekonomicznego skoku tego kraju i sytuacji obecnej. I tylko czekałem fachowcy od PR której partii brutalnie to wykorzystają.  Akurat wykorzystał to A.Kwaśniewski, a skala zlekceważenie tematu czy wręcz niewiedzy D.Tuska mocno mnie zaskoczyła. Sukces Irlandii to ogromna reorientacja polityczna i ekonomiczna z kraju zapyziałego i niechętnego zagranicznemu kapitałowi jeszcze w latach 60-tych, do najdynamiczniejszej gospodarki Europy. Tak naprawdę droga Irlandii do takiej jaka znana jest dzisiaj zaczęła się jeszcze w latach 50-tych, a więc nie była wbrew głoszonym hasłom taka łatwa i szybka. Wtedy dopiero zapadały pierwsze decyzje o wstępowaniu do międzynarodowych organizacji gospodarczych. Start z niskiego poziomu plus racjonalne decyzje polityczne i ekonomiczne w czasach rozwoju handlu międzynarodowego i poszukiwania przez kapitał zagraniczny miejsca do inwestowania, przyczyniły się do niebywałego rozpędu gospodarki od lat 80-tych. W tym momencie można tylko westchnąć i pomarzyć co by było gdyby Polska i Europe Środkowo-Wschodnia przeszły na gospodarkę wolnorynkową i związały się gospodarczo z Europą Zachodnią ze 20 lat wcześniej. A wracając do Irlandii, to dzięki inwestycjom zagranicznym i otwarciu gospodarczemu. W ostatnich latach udział eksportu do PKB przekroczył 90%, co jest ewenementem w skali światowej i jest odpowiedzią na pytanie o przyczyny sukcesu. W efekcie w połowie lat 90-tych, w okresie dobrej koniunktury, gospodarka Irlandii pędziła w tempie zbliżonym do 10% PKB. Niestety taki sukces nie trwa wiecznie. Globalizacja gospodarcza, powolna utrata walorów przewagi (np. wzrost płac), coraz wieksze zapotrzebowanie na tania importowana siłę roboczą (kilkadziesiąt tysięcy osób rocznie) z biegiem lat utrudniały osiąganie wysokich wzrostów. W ostatnich czterech latach dynamika PKB Irlandii to ok. 5%, z tendencją do spadku. Wg Eurostatu wydajność w Irlandii była w ostatnich czasach o ok. 1/3 większa od średniej w UE, ale dystans już się nie powiększał. My tymczasem zbliżyliśmy się do średniej o kilkanaście procent. Porównywanie Polski do Irlandii nie na sensu, bo z oczywistych względów nie powtórzymy jej drogi rozwoju. Zachęcam jednak do studiowanie tego przypadku, bo ja z konieczności zastosowałem tzw. telegraficzny skrót. Informacje dość łatwo można znaleźć w internecie.

W najbliższych dniach zamieszczę dokończenie artukułu

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Gospodarka społeczna? Ale co to ma być i czy politycy mają tego konkretną wizję?

PiS w swoim programach wyborczych i mediach przypomina o gospodarce społecznej. Chciałbym na chwilę zatrzymać się przy tym pojęciu, ponieważ dobra koniunktura gospodarcza spowodowała zwiększone wpływy budżetowe w skali przekraczającej wcześniejsze oczekiwania. W okresie długich kilku lat poprzedzających rozpoczęcie obecnej koniunktury gospodarczej każda partia która chciała uchodzić za prospołeczną w rozumieniu ulżenia lub wspomagania finansowego przeciętnego Polaka, musiała skończyć na mówieniu, ponieważ sytuacja budżetowa nie pozwalała na dawania poważniejszych prezentów. Dopiero PiS utrafił okresem rządzenia w niezwykle korzystną (jak na wcześniejsze lata) sytuację ekonomiczną i jak mało kto mógł szerokim gestem rozdawać pieniądze, co też częściowo czynił. Tekst wcale nie będzie poświęcony krytyce PiSu dla niej samej. Po prostu PiS jest pierwszą od lat partia która mogła pokazać jaki ma pomysł na gospodarkę społeczną i model gospodarki rynkowej (a słowa „..rynkowej..” unika jak ognia) oraz pokazać go w praktyce. Artykuł jest komentarzem ekonomicznym a nie politycznym do bieżących wydarzeń. Staram się trzymać swoją stronę internetową z dala od polityki. Założeniem moim jest m.in. komentowanie wydarzeń ze świata polityki i mediów głównie wtedy, kiedy polem ich zainteresowań staje się gospodarka.

Celem artykułu jest zwrócenie uwagi na ciekawy okres ekonomiczny jaki aktualnie przechodzimy, a który zarówno politycy jak i ekonomiści powinni sobie gruntownie przemyśleć. Wyjątkowo wysokie wpływy podatkowe w ostatnich 2-3 latach wyraźnie poprawiły naszą sytuację budżetową. Za w znacznym stopniu trwałe uważam: wzrost zatrudnienia i poprawę bazy podatkowej.  Skala wpływów podatkowych jest na tyle duża, że warto w Polsce poważniej podyskutować co kto rozumie pod pojęciem państwo solidarne i ewentualnie w jakiej skali jest ono potrzebne. A może to właściwy czas by przysłuchać się propozycjom liberalnych ekonomistów i polityków i postawić tamę zwiększaniu przepływów budżetowych kierowanych decyzjami polityków. Bo może zamiast budżetowych transferów skuteczniejsze społecznie i efektywniejsze ekonomicznie jest obniżanie podatków? Podyskutować warto i po to by podejmować rozsądniejsze decyzje o tym czy obniżamy podatki czy też transferujemy pieniądze od jednej grupy społecznej czy zawodowej do drugiej. Moja refleksja z pozoru wydaje się banalna. Przecież z dyskusji pozornie nic nie wynika. A ja powiem, że niekoniecznie. Dyskusje o skali podatków i o potrzebie dostrzegania oczekiwań przedsiębiorców, nawet jeżeli ich poziom bywa chwilami dość słaby (z winy wszystkich stron), spowodowały wprowadzenie kwestii wysokości podatków i ułatwień dla przedsiębiorców do standardu dyskusji o państwie.

Czy pod określeniem gospodarka społeczna kryje się zestaw haseł, czy też konkretna wizja ekonomiczna. Minione dwa lata były dobrym testem na wiedzę i ekonomiczne poglądy rządzących polityków. Sądzę że praktycznie każda partia która ma w programie solidarność ekonomiczną i socjalne hasła nie zdałaby najlepiej egzaminu jak – w mojej opinii – nie zdał i PiS. Warto więc w dużym skrócie prześledzić jak wpisuje się takie hasła do programów i jak je realizuje w praktyce. Jak w praktyce realizuje się hasło solidarności społecznej. PiS pełni w moim artykule jedynie studium przypadku. Zaznaczam od razu, że nie optuje tu za postawą liberalną czy socjalną. Większy udział finansów publicznych w PKB nie musi być niczym złym (oczywiście do pewnego poziomu), jeżeli jest przeprowadzany rozsądnie. Jeżeli jednak wzrost wydatków skupiony jest na pozycjach o charakterze wydatków socjalnych, to moja akceptacja radykalnie spada.

W programie z 2005 PiS umieścił hasło solidarności społecznej i zapewnił, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. W części gospodarczej padło pytanie czy podtrzymać ówczesne reguły gospodarcze i tendencje (akcja dzieje się w 2005 r.) co groziłoby rzekomym kryzysem i zapaścią gospodarczą, czy też wybrać drogę sprawiedliwości i rozwoju. Zaznaczam, że to nie moje słowa tylko zaczerpnięte z programu PiS z 2005 r. Zapobiegawczo w programie nie wspomniano jakie to tendencje były. I chyba nie były takie złe, skoro profitami z nich tak bardzo PiS chce się obecnie chwalić. Na 8 stronie wspomniano, że jest wzrost gospodarczy, ale oceniono go jako niepewny i zbyt wolny. Po zdefiniowaniu fatalnych skutków transformacji autorzy programu przeszli do przedstawienia pomysłu jak dojść do gospodarki społecznej. Przede wszystkim społeczny dialog, czyli to co we wszystkich programach. Dalej – to proszę pamiętać – zastrzeżeniem że ekonomiczne ograniczenia mogą powodować konieczność rozłożenia w czasie realizowania gospodarki społecznej, czyli takiej gdzie owoce wzrostu gospodarczego mają konsumować wszyscy. Proponowano ulgę w CIT w wysokości 1 tys. za zatrudnienie nowego pracownika, bo inaczej nie powstaną nowe miejsca pracy (z perspektywy czasu autorzy programy zauważyli chyba że z makroekonomią są trochę na bakier). Dla przedsiębiorców płacących PIT obiecano obniżkę podatku do 18%, a dla wszystkich amortyzację przyspieszoną w rewolucyjnym rozumieniu – jednorazowe odliczenie w kosztach nawet maszyn bez względu na wartość, czyli zniesieniu progu 3,5 tys. pln. Ulga w PIT na dzieci miała być dla rodzin o dochodzie do 500 złotych na osobę (!) i uzależniona od liczby dzieci. PIT miał być sprowadzony do dwóch stawek 18% i 32%, a po czterech latach stawka najwyższa miała być zredukowana do 28%. Zniesieniu miał ulec podatek od zysków kapitałowych. Zwracam na to uwagę, bo PiS chciał iść w stronę obniżenia i „spłaszczenia” stawek, na czym akurat bogatsi podatnicy bardziej by zyskali. Podatek od zysków kapitałowych, który jest w rzeczywistości uzupełnieniem obciążenia bogatszych obywateli miał być zniesiony (zaznaczono że ma i tak niewielkie znaczenie). W części poświeconej budżetowi zadeklarowano trzyletni horyzont budżetowania, co miało prowadzić do lepszego planowania. Redukcja kosztów administracji miała dać 3 mld pln jednorazowych wpływów i 5 mld oszczędności co roku (to ogromna kwota). Przedsiębiorcom obiecano szybsza pracę sądów i możliwość założenia firmy w 3 dni (jakby to był największy problem). Generalnie kilkakrotnie przypominanym hasłem gospodarczym był rozwój przez zatrudnienie.

W przypadku służy zdrowia również odniesiono się do solidarności społecznej. Zadeklarowano dojście wydatków na służbę zdrowia do 6% PKB pod warunkiem realizacji programu PiS. Niestety nie podano terminu czasowego realizacji tej obietnicy. Co ciekawe w programie z 2005 r. PiS nie deklarował podniesienia wynagrodzeń w służbie zdrowia, a już na pewno nie w skali takiej jak tego dokonał i dokona pod presją strajków.

Emerytom obiecano waloryzację dostosowaną do zmian inflacji oraz mechanizm (nie określono jaki) pozwalający na korzystniejszą waloryzację w przypadku wzrostu gospodarczego.

Przypomniałem głównie postulaty związane z gospodarką społeczną a których realizację (a raczej jej brak) mogliśmy obserwować w ciągu dwóch lat.

O rządzie Jarosława Kaczyńskiego (a wcześniej K.Marcinkiewicza) na pewno można powiedzieć, że wprowadził w życie gospodarkę społeczną, ale zasady jej realizacji budzą sporo rozczarowań i wątpliwości. Gospodarkę społeczną w takim rozumieniu, że spora część z nas skorzystała ze wzrostu gospodarczego i coś otrzymała lub otrzyma od państwa. Jednak porównanie deklaracji z ich realizacją, rodzi pytanie czy aby partie propagujące gospodarkę społeczną wiedzą o co im chodzi. Moim zdaniem jedna z takich partii, mowa o PiS, zaczęła realizować politykę społeczną dość chaotycznie i z wizją wypracowywaną „w biegu”. Sytuacja budżetowa pozwalała niemal od razu przystąpić do realizacji programowych postulatów podatku PIT i od zysków kapitałowych. Tymczasem odniosłem wrażenie, że podstawowa myśl gospodarki społecznej polegała na czekaniu i upewnieniu się że zebrana pula środków pieniężnych jest na tyle duże ze nie zabraknie na rozdawanie, przy założeniu że nikomu się nie zabierze. Powstał taki paradoks: im większe wpływy tym mniejsza racjonalność w ich przeznaczaniu. Premier poprawił los emerytów, ale mógł powalczyć z niektórymi przywilejami. Tego unikał. W sporze ze służbą zdrowia i opozycją polityczną, rząd stracił zimną krew którą miał przez krótki okres sporu z pielęgniarkami. Przyznam, że  radykalizm lekarzy w formach strajku i oczekiwaniach finansowych mógł być zaskoczeniem, Ale sam strajk już nie. Widząc poprawę wpływów do budżetu, rząd powinien przedstawić w mediach wizję podziału profitów, co mogło wzbudzić szacunek i osłabić co radykalniejsze grupy i partie polityczne. Brak tej wizji/planów, niestety dość skrzętnie wykorzystała politycznie opozycja. Dalsze strajki i kampania wyborcza zmusiła rząd do złożenia deklaracji osiągnięcia 6% nakładów na służbę zdrowia do PKB. Doraźnie zadeklarowano przeniesienie środków z Funduszu Pracy. To zabawne bo w programie z 2005 nakłady na walkę z bezrobociem i w ogóle rozwój ekonomiczny poprzez zatrudnienie, były jednym z istotniejszych haseł.

Zmiana obciążeń gospodarstw domowych, również przebiegła chaotycznie. Wszyscy mający dzieci, bez względu na dochody, mają ulgę w stopniu grubo większym od deklaracji, natomiast obniżka stawek została przesunięta w czasie (to samo z podatkiem od zysków). Przy okazji okazało się że zapomniano o przedsiębiorcach i rolnikach. Podstawowym prezentem dla przedsiębiorców była obniżka stawki rentowej, która w programie z 2005 wcale nie była tak akcentowana.

W efekcie tych dość nieprzemyślanych decyzji (mam na myśli racjonalność ekonomiczną) zmniejszyliśmy sobie pole manewru. Przyznaje to minister finansów Zyta Gilowska. I mimo iż widzi potrzebę obniżki podstawowej stawki VAT (22%), dotychczasowe decyzje to uniemożliwiają lub poważnie ograniczają aż do 2009 r. Zaskakującą postawę Z.Gilowskiej w ostatnich tygodniach już opisywałem.

Moim zdaniem rząd PiSu miał niepowtarzalną okazję zaprezentować głębszą myśl ekonomiczną związaną z gospodarka społeczną (gdyby ją faktycznie miał) i zapoczątkować ciekawą debatę ekonomiczną nad modelem gospodarczym dla Polski. Byłoby i pole do debat politycznych pomiędzy politykami liberalnymi i propagującymi gospodarkę społeczną. Jak wyżej wspomniałem, jesteśmy na etapie kiedy warto podyskutować jak spożytkować owoce wzrostu gospodarczego lub po prostu zmniejszyć podatki. Wg moich szacunków i zależnie od przyjętej kwoty nadspodziewanych wpływów i oszczędności budżetowych, zamiast przelewać pieniądze przez budżet, wystarczyło obniżyć podatki o od 1% do 2%. Niestety politycy PiS w debacie ekonomicznej czuli się jakby niezręcznie i zdecydowanie chętniej funkcjonowali w sztucznych sporach politycznych. Ekonomiści też w większości nie sprostali zadaniu, uważając dyskusję o podziale dochodu i poprawie sytuacji poszkodowanych grup społecznych za ekonomiczny nietakt.

A wracając do tytułowego pytania, jeżeli nie dość jasno wyraziłem się powyżej, sądzę iż znaczna część polityków z partii o programach "społecznie wrażliwych" w rzeczywistości nie posiada sprezyzowanej wizji gospodarki społecznej.

  

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Ocena poglądów ekonomicznych prezentowanych przez partie; inicjatywa BCC

Zgodnie z obietnicą, jako uzupełnienie wcześniejszego tekstu o programach wyborczych, krótko omówię ciekawą inicjatywę Business Centre Club (BCC). Przypomnę, że BCC zaprosiło przedstawicieli największych partii i wraz z dyskusją o gospodarce przeprowadziło krótki test, w którym odpowiedzi były punktowane. Niestety nie pojawili się przedstawiciele PiS. Im wyższa suma punktów tym partia bardziej sprzyjała gospodarce i przedsiębiorcom. Maksymalnie można było zdobyć 30 punktów za odpowiedzi na 10 pytań.

Pierwsze pytanie dotyczyło wprowadzenia Euro (do 2012, czy po 2012). Pytanie o datę wprowadzenia euro zaczyna w ocenianiu podglądów ekonomistów pełnić taką rolę jak pytanie o aborcję w badaniu światopoglądu polityka. Moim zdaniem data przyjęcia euro to trudna dyskusja o bilansie korzyści i strat ze zmiany waluty. Dla jasności dodam, że jestem zwolennikiem zmiany waluty, ale przeciwnikiem robienia tego na wyścigi. Wg BCC trzeba to zrobić jak najszybciej. PO, LiD i PSL zadeklarowały wariant do 2012. Znając poglądy PSL jestem mile zaskoczony, ale obawiam się że może to być pusta deklaracja złożona przed środowiskiem przedsiębiorców. W przypadku LiD to dość poważna deklaracja, tym bardziej że nie znalazłem tego w ich programie wyborczym. Niemniej przyznam, że w tej partii nie przypominam sobie dogmatycznego „nie” w tej kwestii. W przypadku PO taka deklaracja jest dość oczywista. Niemniej po ostatnich głosowaniach minionego Sejmu, kiedy praktycznie wszystkie partie uchwalały co się dało i deklarowały cokolwiek by pozyskać sympatie pracowników służby zdrowia, mam wątpliwości co do szczerości deklaracji. Te „prezenty” to kilka miliardów złotych, które można było przeznaczyć na redukcję deficytu i zadłużenia, czyli dwóch z kilku warunków jakie musimy spełnić by wejść do strefy euro. Tak więc deklaracji o zmianie waluty do 2012 chyba nie należy przyjmować zbyt dosłownie, a bardziej jako w ogóle akceptacje tego faktu. A jaka była odpowiedź PiS?. Biorąc pod uwagę dotychczasowe wypowiedzi, to termin 2012 praktycznie nie wchodzi w rachubę.

Drugie pytanie dotyczyło stawki/stawek PIT. Najdalej poszła PO i podając podatek liniowy na poziomie 15%. Za to dostali najwyższą liczbę punktów za jedną odpowiedź, czyli 3 pkt. LiD obiecał zejście do stawek 15% i 28% ( 2 pkt.), a PSL do 18%. i 32% (1 pkt.). LPR i Samoobrona optowały za wariantem 15%, 28% więc też dostały po dwa punkty. Wprowadzanie w życie podatku liniowego jest raczej mało realne. Dwie kolejne partie nie robią większego ustępstwa biorąc pod uwagę stawki efektywne przy obecnej skali. Co najwyżej kryje się wiec za tym uproszczenie podatków, czyli osiągnięcie tych poziomów poprzez likwidację ulg. Tymczasem partie o skłonnościach lewicowych niezbyt chętnie rezygnują z systemów ulg. Trzeba jednak przyznać, że wobec poważnego deficytu budżetowego SLD zaczęło ograniczać ulgi w PIT przed kilku laty. Działo się to więc bardziej pod presją strachu o finanse państwa niż w wyniku chęci radykalnego obniżenia podatków. Osobno traktuje LPR i Samoobronę, ponieważ znając ich skłonności do udziały państwa w życiu obywateli (mowie o wsparciu finansowym), ich deklaracje wynikają raczej z tego że kto nie zadeklaruje obecnie obniżenia PIT ten wypada z gry. Mówiąc inaczej deklarowanie obniżenia podatków należy obecnie do dobrego tonu.

Omawianie pytania o CIT (propozycje odpowiedzi: 10%, 15%, 19%) chyba nie ma sensu, Podatek ten daje najmniejsze wpływy (w porównaniu z PIT, VAT i akcyzą), tak więc w tym przypadku deklarowanie czegokolwiek nie jest aktem odwagi. Z drugiej strony nie sądzę by tak bardzo wszystkim się spieszyło. W naszej strukturze podatków CIT pełni stosunkowo małą rolę, i chyba dlatego politycy do „popisywania” się przed przedsiębiorcami akurat wybierają ten podatek zamiast VAT czy akcyzę. Po drugie ciekawy jestem czy tak chętnie zrezygnują z obniżenia wpływów z podatku który odnotowywał w ostatnim czasie (od 2005) największą dynamikę wpływów do budżetu.

Czwarte pytanie odnosi się do płacy minimalnej (jako % średniego wynagrodzenia). Przypomnę że rząd zgodził się na podniesienie z poziomu 35% do 40% w przyszłym roku. Pytanie dawało wybór 40%, 50%, powyżej 50%. Uważam, że w obecnych warunkach (spadek bezrobocia i dynamicznym wzrost wynagrodzeń) płaca minimalna jako relacja do średniego wynagrodzenia powinna była, przynajmniej tymczasowo, pozostać bez zmian. Oprócz Samoobrony, wszyscy zaakceptowali poziom 40%, Ciekawe co by było, gdyby dawano do wyborów również 35%. Przed tematem dalszego podnoszenia chyba nie uciekniemy, ale rząd nie musiał się zgadzać na podwyższenie już obecnie i nie byłoby problemu wytłumaczenia tego partnerom społecznym.

Przy pytaniu o konieczność reformy KRUSu ujawniła się ciekawa różnica, wskazujące na rozważane obecnie dwie drogi reformy. Co również ciekawe, wszystkie partie są za zmianami. Tylko LiD jest za likwidacja KRUS. Pozostali chcą pozostawienia KRUS i jedynie podwyższenia składki najbogatszym rolnikom. To spory postęp. Uporczywe podtrzymywanie tego tematu w medialnej dyskusji i oczywistość większego obciążenia bogatszych gospodarzy, dają jednak rezultaty. Różnice ujawnią się dopiero na etapie kiedy przyjdzie do dyskusji o typowanie gospodarstw. W rzeczywistości, tak zgodne odpowiedzi to chyba skutek stanięcia oko w oko przed ludźmi którzy w racji prowadzenia przedsiębiorstw muszą patrzeć na życie ekonomiczne realnie.

Wszyscy chcą zmniejszać liczbę koncesji i zezwoleń. Do wyboru było: bez zmian 0 pkt., ograniczać stopniowo 1 pkt. i likwidować jak najszybciej do niezbędnego poziomu (tzn. typów działalności) wymaganego przez UE. I tu uwaga: wszyscy wybrali najostrzejszy wariant. Biorąc pod uwagę dotychczasowe efekty, trudno większość tych odpowiedzi traktować poważnie.

W kwestii samozatrudnienia niemal wszyscy wsparli potraktowanie tej formy jako pełnoprawnej formy zatrudnienia. Jedynie LPR uznał obecne regulacje prawne za wystarczające. Trudno mi tu o komentarz, bo pytanie jest zbyt ogólne. Temat wydaje się oczywisty do czasu kiedy nie przejdzie się do kwestii regulacji prawnych. Ten problem było już widać przy precyzowaniu tzw. samozatrudnionych, którzy i tak pracowali dla tego samego zakładu, co przybierało niestety czasami formy patologii.

Wszyscy byli za przyspieszeniem lub nawet zakończeniem prywatyzacji. Nawet Samoobrona i LPR. Szczególnie w tych dwóch ostatnich przypadkach trudno traktować deklaracje poważnie, jeżeli pamiętać o wypowiedziach zgoła przeciwnych liderów tych partii. Nastawienie polityków obecnego LiDu i PSL też bywało niejednorodne przez co tempo prywatyzacji i zasady bywały zmienne.

 W pytaniu o formę budowy autostrad dawano do wyboru budowę przez państwo albo system koncesyjny. I wygrał koncesyjny mimo że jest to jeden z filarów niegodziwości III Rzeczpospolitej, a w pozostałych partiach (np. LiD, dawniej SLD) z biegiem czasu wzniecał sporo kontrowersji w wyniku pierwszych doświadczeń.

Najwięcej (po 28) punktów w sondażu otrzymały PO i LiD. PO zostało nagrodzone za stawianie sobie odważnych, nawet jeżeli chwilami nierealnych do zrealizowania w Polsce, celów. LiD natomiast za skłonność do stabilizacji w kontynuowaniu dotychczasowej drogi przemian i odważną propozycję zmian dot. ubezpieczeń rolniczych. Zbyt ogólne lub nieprecyzyjne pytania spowodowały, że LiD uzyskało tyle samo punktów co PO. W rzeczywistości, jeżeli dobrze zrozumiałem intencje BCC zawarte w pytaniach, LiD powinien otrzymać kilka punktów mniej. Pozostałe trzy partie uzyskały po 21 pkt. Przynajmniej Samoobrona i LPR powinny otrzymać nie więcej niż połowę czyli max 15 pkt. W kilku wypowiedziach odpowiedzi miały na celu jedynie zdobycie zaufania przedsiębiorców. A gdzie usytuowałby się PiS? Moim zdaniem w przedziale 19-23 pkt.

Generalnie idea BCC jest ciekawa i warta rozwinięcia oraz uszczegółowienia. Warto również rozpatrzyć przyznawanie punktów przez osoby reprezentujące środowiska przedsiębiorców(mam na myśli przyznawanie równolegle punktów za te same pytania), by wskazać na które pytania przedstawiciele partii niezbyt rzetelnie odpowiadają.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Co nam obiecują politycy

Okres wyborów zmusza partie polityczne do określenia i spisania propozycji, które mają do zaoferowania obywatelom, w tym propozycji gospodarczych. Mamy tam wszystko. Od ogólnego zarysu moralnego dla 37 mln Polaków, po bardziej szczegółowe rozwiązania dla poszczególnych sektorów gospodarki. No, może szczegółów nie ma tam za dużo. Ale w tym akurat przypadku winni bardziej są obywatele, którzy na ogół szczegółów albo nie chcę bo nie mają ochoty czytać, albo  zdecydowanie bardziej odpowiada im (nam) cukierkowato-przyjemna wizja gospodarki na najbliższe lata.  Większość polityków, czy – ujmując węziej – parlamentarzystów, ma już własne dokonania zawodowe w sektorze prywatnym lub publicznym. Część piastowała wysokie funkcje w ministerstwach lub brała udział w pracach komisji parlamentarnych. Szkoda że tych ostatnich nie pokazują media a komentarz prawno-ekonomiczny ogranicza się tylko do tzw. fachowej prasy. Zabrzmi to więc może zaskakująco, ale większość polityków ma dość znaczne doświadczenie i wiedzę, niestety przed kamerą lub elektoratem zaczynają się zachowywać nieracjonalnie. Największe polskie partie miały już okazję rządzić i dość dobrze zdają sobie sprawę z ekonomicznych problemów. Dość dobrze są też znane obywatelom. Tak więc większość z nas nie miałaby problemów z prawidłowym ułożeniem partii wg klasyfikacji 1) od liberalnej po socjalną i 2) od propagującej wolność gospodarczą i odpowiedzialność za samego siebie po wciskanie państwa w każdą sferę życia.

Na stronach internetowych dość trudno znaleźć szczegółowe propozycje rozwiązań gospodarczych. Zamieszczane programy przedstawiają coś co bym nazwał podstawową koncepcją gospodarczą przeplataną elementami ideologicznymi. Rozkład problemów jest wypadkową tego z czego partie chciałyby być znane, odniesień do bieżących problemów ekonomiczno-społecznych (tych prawdziwych i wymyślonych), ale i kwestie gdzie partie skłonne są zaryzykować, czyli propagować propozycje nie cieszące się powszechnym uznaniem. Zdecydowana większą wiedzę o poglądach gospodarczych poszczególnych partii daje śledzenie dyskusji w mediach przy okazji pojawiających się propozycji czy problemów ekonomicznych. Zestawienie i porównanie programów partii byłoby dość trudne ze względu na to, iż każda z nich ustosunkowuje się w programach do różnych kwestii gospodarczych i w różnym stopniu. Przykładowo – jedni mówią jedynie ogólnie że podatki mają być prorodzinne, inni podają konkretne stawki i omawiają likwidacje lub powstanie głównych ulg. Skorzystam więc w swoim tekście z zestawienia propozycji programowych opublikowanego przez  „Rzeczpospolita” (tekst z 28 września, opracowany na podstawie odpowiedzi nadesłanych do redakcji) i wyników przedwyborczego testu przeprowadzonego przez Business Centre Club (1 października. Niestety w drugim przypadku nie pojawił się przedstawiciel PiSu.

Zacznę od pytań przedstawionych przez „Rzeczpospolitą”. Na pytanie o uchwaloną niedawno „podwójną” ulgę na dzieci, wszyscy odpowiedzieli że pozostanie be zmian. Ten właśnie temat mocno mnie rozczarował w ostatnim czasie. Tak naprawdę żadna z dużych partii (PO,PiS, LiD) nie myślała pierwotnie o uldze aż tak dużej. Większość propozycji ulżenia Polakom szło w innym kierunku (np. stawki). Polityczne harce w Sejmie skończyły się koniecznością szukania 2-3 mld pln w przyszłym budżecie. Początkowo nie ukrywała rozczarowania pomysłem posłów min. Gilowska, ale na pytanie czy zaproponuje Prezydentowi odmowę podpisania ustawy, niestety nie powiedziała „tak, zaproponuję”. Jeszcze niecały miesiąc temu liczyła, że Senat odrzuci ulgę w takiej postaci. W ostatnich dniach już zupełnie zmieniła nastawienie do ulgi i uważa że uchwalonych ulg się nie odbiera bo to nieładnie. Ale nieładnie, to jest zmieniać poglądy.

Wszyscy chcą zmniejszać bariery dla rozwoju przedsiębiorczości. Na ogół na wymagany do tego czas pada odpowiedź „kilka miesięcy”, ale PO i Samoobrona podały odpowiednio: „kilka tygodni” i „natychmiast”. Wszystkie terminy są nierealne, ale dwa ostatnie już zupełnie. W lekturze programów uderzyła mnie jedna rzecz. Częste mówienie w mediach o przedsiębiorczości zaowocowało podjęciem tematu przez każdą partie w programach gospodarczych. Zaczęło to już przybierać formę karykaturalną, jak obietnice dla rolników czy innych grup zawodowych. Niemniej sam fakt podejmowania tematu przedsiębiorczość – nawet jeśli trochę nieszczerze – uważam za duży postęp.

Niestety w kwestii przywilejów społecznych (przywileje branżowe, emerytalne) niemal wszystkim zabrakło odwagi. Oprócz PO nikt nie chce ruszać przywilejów branżowych. Przynajmniej oficjalnie, bo nie raz niektóre partie już z tym problemem się stykały i wobec trudnej sytuacji budżetowej próbowano racjonalizować system (np. SLD kilka lat temu, ale ostatecznie zabrakło odwagi przed wyborami).  W przypadku KRUS, duże partie widzą konieczność zmian, chociaż po dotychczasowych efektach trudno w to uwierzyć. Mniejsze partie (Samoobrona, PSL, Liga Prawicy Rzeczpospolitej) mają już mniej chęci albo w ogóle. Partie dość ostrożnie wypowiadają się o otwarciu rynku pracy dla obcokrajowców. W tym temacie na pełne otwarcie nie zdecyduje się nikt. Nie ukrywam zresztą, że i ja mam pewne wątpliwości co do całkowitego otwarcia rynku pracy i to bynajmniej nie z przyczyn patriotycznych. To w polskiej polityce nowy temat, przedstawiony przez przedsiębiorców zaskoczonych skalą koniecznych wzrostów wynagrodzeń i emigracji siły roboczej. Niemniej politycy muszą go odważnie podjąć, nawet jeżeli czasami będzie to wymagało powiedzenia kilku przykrych słów przedsiębiorcom. W ostatnim przypadku mam na myśli przypadki, kiedy opłacalność produkcji  opiera się na wyjątkowo nisko opłacanej sile roboczej. Tu proponowałbym albo rezygnację z działalności, jeżeli nie ma możliwości redukcji innych kosztów albo inwestycje. Przypomniała mi się wypowiedź pewnego zagranicznego dewelopera działającego na rynku warszawskim. Nie mógł pojąć wzrostu wynagrodzeń. Oczekiwał wręcz działań państwa które by zmusiły robotników z innych regionów Polski do przeniesienia się do Warszawy (ciekawe czy ujął koszt wzrostu cen mieszkań w Warszawie, czy też oczekiwał że będą mieszkali w barakach). Problem był po stronie dewelopera, bo o ile wierzył we wzrost cen mieszkań, to nie przewidział wzrostu płac. Pisałem już kiedyś, że w czasie naszego boomu budowlanego w połowie lat 90-tych wynagrodzenia w budownictwie przejściowo też rosły o 10% rocznie.

Na pytanie jak zmniejszyć klin podatkowy, widać że politycy mają świadomość iż nie jest on wcale duży oraz że się do tego nie palą, ale w rywalizacji o elektorat, tak jak górnikom i stoczniowcom, gotowi są obiecać wiele. I wcale nie chcę tu dokuczać politykom, ale przedsiębiorcom którzy sprzyjający dla siebie klimat polityczny wykorzystują czasami do wystawiania mało realnych oczekiwań.  PiS twierdzi że już obniżyła klin (składka rentowa), ale to było w rzeczywistości częściowa redukcja klina (w relacji do PKB) wobec wyjątkowego wzrostu wpływów podatkowych do budżetu w ostatnich latach. PO zadeklarowała obniżanie stopniowe i dość odważne co opisywałem 22 sierpnia 2007 r. W skrócie polegało to na tym, że zaczniemy mocno obniżać obciążenia przedsiębiorców a wywołany tym znaczny spadek dochodów budżetowych nadrobi wzrost gospodarczy i redukcje wydatków. Ciekawostka jest LiD, który nie ukrywa że nie należy oczekiwać poważnego obniżenie obciążeń i chciałby iść w stronę stabilizacji sytuacji przedsiębiorców i sytuacji gospodarczej. Jest to jakiś pogląd i dość dobrze oddaje podstawową linie programową partii, ale i trzeba przypomnieć że przedsiębiorcom obniżono podatek do 19%. Trudno natomiast zrozumieć PSL. Należy analizować ubezpieczenia społeczne w rozumieniu możliwości ich redukcji. To ciekawe, bo na pytanie  o ZUS i KRUS, nie chciano żadnych zmian.  Zresztą analiza programów partii dużych i małych wskazuje, że mniejsze mają większą skłonność do populizmu w programach, czy unikaniu odpowiedzi na trudne pytania. To już niestety nie tylko lęk o już i tak niski elektorat, ale i słabość merytoryczną partii. Lektura tez programowych na przykład najmłodszego dziecka polskiej polityki (Lig Prawicy Rzeczpospolitej) wskazuje, ze nowa koalicja w pospiechu nie potrafiła nawet sklecić sensownego programu nawet ja na partie o skłonnościach populistycznych.

Opis quizu przeprowadzonego przez BCC przedstawię w jednym z kolejnych tekstów jako uzupełnienie obecnego.

Na zakończenie trochę podokuczam politykom. Wyjazd dużej liczby Polaków na Zachód wywołał u polityków konieczność jakiejś reakcji. Nie wiem po co . Najpierw staraliśmy się stworzyć taką możliwość, a teraz nagle politycy czynią z tego nieszczęście. Przede wszystkim ludzie ci wyjechali do krajów gdzie jest im lepiej pod względem ekonomicznym, albo wierzą że będzie im lepiej. Wrócą jak będą chcieli, z pobudek rodzinnych czy kiedy już się „dorobią”. Ale na powrót ich wszystkim raczej bym nie liczył.  Świat się zmienia i ewentualną tęsknotę za krajem i rodziną  można zaspokajać  telewizją, internetem lub tanimi liniami lotniczymi (lub….ściągnięciem krewnych do siebie). Kreowanie więc tego tematu przez np. PO czy LiD uważam, za kreowanie politycznych sporów. Jednym z efektów jest pomysł PO o taniej linii kredytowej dla powracających na założenie biznesu. A jak to się ma do równości gospodarczej i unikaniu płodzenia kolejnych aktów prawnych?

Szybkie dojście wydatków na służbę zdrowia do 6% PKB wciągu dwóch lat, to bardziej efekt rywalizacji partii niż oczekiwanie obywateli. Notabene będzie to opłacone z portfeli obywateli. Decyzja PiSu to efekt przebicia konkurencji ale i skutek zachowania opozycji w sporze o służbę zdrowia. Oczekiwania pracowników służby zdrowia (odsyłam do moich tekstów) były mocno przesadzone. W wyniku tego kilka innych grup zawodowych (np. nauczyciele) może się poczuć pokrzywdzone i upomnieć się o swoje.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wybrane wydarzenia z rynku TFI z IX 2007

Firma Analizy Online (AO) na postawie zebranych z dwudziestu TFI informacji oszacowała, że na koniec czerwca liczba uczestników tej formy inwestowania wyniosła 2,87 mln osób. Liczba uczestników w II kw wzrosła o 14,1%, czyli jak podaje AO dwa razy szybciej niż w I kw. Tak więc tylko w II kw liczba klientów wzrosła o 354 tys. osób, a od początku roku o nieco ponad pół miliona. W tym okresie dominowała postawa inwestowania głównie w fundusze akcyjne. Przyjmuję więc w uproszczeniu, że w strukturze zakładanych portfeli przeważały fundusze akcyjne. Szacuje na  podstawie zmian indeksów giełdowych oraz tempa napływów nowych środków, że w III kw do grona inwestorów dołączyło między 150 tys. a 200 tys. nowych uczestników. Łącznie od początku roku w takim razie liczba inwestujących z pośrednictwem TFI wzrosła więc niemal o 30%. Biorąc pod uwagę obecny poziom indeksów oraz poniesione opłaty, ci inwestorzy (w przeważającej większości) na razie nie zaliczają chyba swoich inwestycji do udanych.

W połowie miesiąca Pioneer PKO TFI uruchomił kolejny fundusz, Aktywnej Alokacji FIO. Pierwsza wpłata min. 1,0 tys. pln, a kolejna już tylko 0,5 tys. pln. Fundusz nie posiada sztywnych granic dla poszczególnych typów inwestycji, tak więc udział papierów udziałowych lub dłużnych może się nawet wahać w przedziale od 0% do 100%. Skupia się na instrumentach udziałowych i papierach dłużnych oraz na jednostkach funduszy inwestujących w tego typu papiery wartościowe. Oczywiście do tego dochodzą jeszcze lokaty. Fundusz może korzystać również z instrumentów pochodnych opartych na papierach wartościowych i walutach. Przy czym prospekt informacyjny przypomina, że wykorzystanie instrumentów opartych na rynku rzeczywistym będzie wynikało z zajętych pozycji na tymże rynku. Zasięg geograficzny inwestycji to Polska i kraje UE. Do oceny wyników funduszu przyjęto benchmark w 50% oparty na WIGu i w 50% na indeksie polskich obligacji. W sumie oceniam tą propozycję jako ciekawą dla osób, które mają ochotę aktywniej zarządzać oszczędnościami. Wyniki funduszy akcyjnych Pioneer PKO TFI na tle rynku oceniam jako zadowalające, więc jak sądzę pieniądze oddajemy w dobre ręce.

SEB TFI stara się gonić konkurencję i wkrótce zaoferuje drugi fundusz parasolowy. Z dużą ciekawością przyglądam się małym TFI, ponieważ to świetny przykład „na żywo” jak fundusze starają się zwiększyć udział w rynku lub co najmniej utrzymać dotychczasowy.  A dotychczas najlepiej nie było. Jeszcze z 2004 na 2005 fundusz zwiększył swój udział w rynku z 1,8% na 2,1%, ale od jesieni ubiegłego roku aż do maja obecnego roku udział w rynku systematycznie spadał do 1,4%. Dopiero w okresie letnim nastąpiła stabilizacja na tym poziomie. Fundusz spóźnił się trochę z przygotowaniem odpowiedniego wachlarza oferty, ale i z wynikami nie mieścił się w czołówce. Zwracam na to uwagę, ponieważ od kilku kwartałów wyjątkowym powodzeniem cieszą się fundusze akcyjne i zbliżone, a tutaj SEB lokował się wynikami na poziomie średniej lub niewiele poniżej. Wbrew pozorom nie jest to wcale zły wynik. Niestety w funduszach krajowych papierów dłużnych wynik jest raczej słaby. Zwróciłbym jednak uwagę na fundusze z grupy MIP. Tutaj SEB ma wyniki powyżej średniej i biorąc pod uwagę obecną sytuację na giełdach (niepewność) SEB ze swoją ostrożną, ale skuteczną polityką inwestycyjną może być przedmiotem większego zainteresowania w najbliższych miesiącach. Wprowadzenie funduszu parasolowego skupiającego się na zagranicznych rynkach obieram jako zaoferowanie – spóźnione – możliwości szerszego inwestowania za granicą i dorównywanie do konkurencji. Mam jednak wątpliwości czy taki skład parasola najlepiej będzie odpowiadał potrzebom rynku.

Również KBC TFI (3,5% udziału w rynku) wzbogaci się o fundusz parasolowy, ale z przekształcenia dotychczas istniejących. Różnica w porównaniu z przykładem SEB jest taka, że parasol KBC zawiera wachlarz subfunduszy od bezpiecznych po agresywne oraz subfundusze inwestujące za granicą. I chyba taki zestaw byłby również dla SEB lepszy na obecnym etapie rozwoju.

Kolejny parasol otworzył ING TFI (ING Subfundusz Środkowoeuropejski Średnich i Małych Spółek Plus). Fundusz średnio 90% środków zamierza inwestować w małe i średnie spółki notowane na giełdzie krajowej i giełdach Europy Środkowej. Ten ruch jest wyjściem naprzeciw oczekiwaniom inwestorów, którzy od wielu miesięcy zwiększają swoje zainteresowanie funduszami akcji zagranicznych.

KBC zakończył sprzedaż certyfikatów funduszu KBC Nowa Europa FIZ. Wartość certyfikatu ustalono na 100 pln, ale minimalną liczbę certyfikatów przy zakupie ustalono na 10. Aby emisja doszła do skutki należało pozyskać min. 30 mln pln. Ostatecznie fundusz zebrał 82,5 mln pln.  Pozyskane środki będą zainwestowane w tytuły uczestnictwa Fund Partners należącego do tej samej grupy finansowej co KBC TFI. Fundusz objęty jest gwarancją KBC Banku, ale dotyczy to jedynie ustalonego pierwotnie dnia wykupu czyli 10 XII 2013. Tak więc jeżeli, o czym uprzedza się w prospekcie, zajdzie konieczność likwidacji funduszu przed tą data, to uczestnicy utrzymują jedynie ich wartość wg bieżącej wyceny. A tak przy okazji, czytanie prospektów funduszy KBC i podobnych wymaga dużej uwagi, ponieważ często fundusze z rodziny KBC przekazują środki dalszym funduszom z rodziny i praktycznie należałoby wtedy czytać nie jeden a co najmniej dwa prospekty, co zresztą TFI czyni. Inwestor jest narażony na zmienność cen, co jest szczególnie istotne dla tych którzy będą chcieli wcześniej zakończyć współpracę z KBC. Wartość certyfikatów może ulegać poważnym zmianom, a fundusz nie zabiegał o animatora rynku dla omawianych certyfikatów (mówiąc dokładniej: nie określono animatora na chwilę zakończenia emisji). Ale dla osób mających już kontakt z certyfikatami nie jest to żadna nowość. Nazwa funduszu jest trochę złudna. Fundusu inwestuje środki w koszyk 20 spółek aktywnych w Europie Wschodniej (m.in. sieci handlowe, sprzedaży paliw), stąd pewnie jego nazwa. Niemniej spółki te mają siedziby poza tymi rynkami, a jedynie na tych rynkach osiągają część swoich przychodów. Tak wiec zmienność wartość portfela będzie uzależniona od ich postrzegania przez inwestorów na macierzystych rynkach. KBC Nowa Europa jest funduszem gwarantowanym z możliwością osiągania znacznych zysków. Jednak warto pamiętać, że zawarte kontrakty SWAP mogę nie dojść do skutku, co przedstawiono jako okoliczność skutkującą nie wywiązaniem się z wypłaty środków. Tak więc w celach szkoleniowych polecam lekturę gwarancji. Nie zamierzam oczywiście straszyć, ale jedynie przypomnieć o konieczność dokładnego czytania. Produkty tego typy (fundusze gwarantowane) są popularne ze względu właśnie na ochronę kapitału. Polecam również lekturę kwartalnika zamieszczanego na stronach KBC. Są tam podane wyceny wcześniej emitowanych certyfikatów i rezultaty w większości nie są oszałamiające.

Pociągnę jeszcze temat funduszy europejskich, a dokładniej oferujących funduszy inwestujących w tzw. Nowej Europie, Środkowo Europejskich, emerging markets itp. W funduszach o takiej nazwie warto zwrócić uwagę na kraje, grupy krajów na giełdach (i nie tylko) których będziemy inwestowali. Warto, ponieważ pod tą nazwa kryją się różne kraje. W niektórych przypadkach są to ściele określone rynki. Znajduje więc kraje od Izraela i Maroka po Szwecję i Austrię czy Kazachstan. Może się wiec okazać, że aby mieć możliwość uczestniczenia w rynkach co najmniej większości państw Środkowej czy Nowej Europy, należy być uczestnikiem kilku funduszy. Kwestia nazwy jest o tyle istotna iż powoli zaczyna ona pełnić dla funduszy role etykiety na produkcie. Przy coraz większej liczbie funduszy rolę reklamy zaczynają pełnić ich nazwy, a te nie zawsze są precyzyjne bądź mają służyć głownie przyciągnięciu uwagi. Kolejnym krokiem jest fundusz UniAkcje: Mistrzostwa Europy 2012 dający rzekomo możliwość uczestniczenia we wzroście wywołanym organizacja mistrzostw w piłce nożnej.

A skoro o UniAkcje: Mistrzostwa Europy 2012, to warto rozwinąć ten temat. Sama nazwa i zachęta na stronie Union Investment odnosi się do naszej podświadomości i poczucia dumy z organizacji mistrzostw. Union Investment zachęcając do nabycia jednostek posuwa się trochę za daleko, sugerując że te mistrzostwa dadzą dynamiczny impuls rozwojowy gospodarce. Kwestię nakładów na organizację mistrzostw już wyjaśniałem artykule z kwietnia (link poniżej).

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2007/04/Euro-2012-inwestycje.html

Mistrzostwa spowoduje jedynie przesunięcia w realizacji programów inwestycyjnych, a nowością są głownie stadiony z infrastrukturą. Chociaż i te były już w planach (a nawet w trakcie realizacji) Jednostek Samorządu Terytorialnego. Już samo określenie funduszu jako FIO ogranicza fundusz do podmiotów notowanych na giełdach (krajowej lub ukraińskiej). Dalsza lektura materiałów informacyjnych poważnie rozszerza zakres firm. Portfel może więc obejmować firmy budowlane oraz produkujące materiały budowlane, ale też działające w sektorze turystycznym,  spożywczym (napoje i napoje alkoholowe) itd. Jest to wiec fundusz zorganizowany na bazie pewnej idei, która bezpośrednio nie będzie miała wiele wspólnego ze sportową imprezą, a już szczególnie z jakąś jej wyjątkowością.

Na początku września KNF podała, że w kolejce po zezwolenie na działanie czekają 44 fundusze. Aż 33 fundusze z 15 TFI to fundusze zamknięte, z czego 15 będzie emitować niepubliczne certyfikaty. Jesteśmy właśnie świadkami kolejnego kroku w rozwoju rynku. Świadomość, że rynek giełdowy nie będzie rósł w nieskończoność powoduje wzrost zainteresowania funduszami z ochroną kapitału czy funduszami niestandardowymi, jak spółek niepublicznych czy skierowanymi do jednej osoby lub grupy. W ostatnim przypadku fundusz jest tylko jedną z wielu form zarządzania indywidualnym portfelem.

W tekście wykorzystałem materiały uzyskane z firmy Analizy Online oraz informacje ze stron funduszy inwestycyjnych.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz