Danina solidarnościowa. Przywracamy trzecią stawkę PIT.

Trzeba przyznać, że rząd PiS ma jakiś nieprawdopodobny dar robienia
rzeczy dziwnych
również w gospodarce. Danina solidarnościowa to jakiś
ekonomiczny dziwoląg. Efekt szukania rozwiązania kryzysu dotyczącego protestujących
rodzin niepełnosprawnych, ale i dość sprytne
politycznie i ekonomicznie rozwiązanie
.

Danina ma się składać z dodatkowego
opodatkowania osób o wynagrodzeniach ponad 1 mln zł rocznie i środków z
Funduszu Pracy na który też opodatkowujemy nasze wynagrodzenia.

PiS nie chce się przyznać do
podnoszenia podatków, więc podniesienie opodatkowania
nazywa daniną
. Obciążenie najbogatszych wytrąca oręż opozycji i utrudnia
obroną podatników. Mało który polityk opozycji
odważy się na obronę bogatych, bo to może być gwóźdź do politycznej trumny
.

Fundusz z obciążenia bogatych i ze środków z Funduszu Pracy ma uzyskać ok. 2 mld zł rocznie. Te
środki mają być przeznaczone m.in. pomoc dla niepełnosprawnych i ich rodzin.
Ale nie ma to być oczekiwane przez strajkujących 500 zł, bo rząd wymyślił, że
priorytety będą ustalane przez rząd i przeróżne organizacje. Krótko mówiąc, pod pozorem pomocy niepełnosprawnym rząd
wygenerował ponad 1 mld zł
(obciążenie bogatych), o przeznaczeniu których w
dużym stopniu sam będzie decydował. Niepełnosprawni
zostali tu trochę wykorzystanie na podreperowanie budżetu
. Naprawdę
sprytne.

To dyskretne wprowadzenie
trzeciego progu, to wycofanie się częściowe z rezygnacji z trzeciego progu
podatkowego za poprzednich rządów PiS. Inaczej mówiąc, dyskretnie przywracamy
trzeci próg. Sam uważam, że nasz PIT jest zbyt korzystny dla osób dobrze
zarabiających, ale wolałbym żebyśmy o tym mówili otwarcie i uczciwie. Politycy PiS
chyba bardzo wstydzą się decyzji o rezygnacji z trzeciego progu przed laty.

Pomysł rządu powinien sprowokować
nas do powrotu do dyskusji nad Funduszem
Pracy
. Od lat ekonomiści zwracają uwagę, że FP ma za dużo środków i albo
powinniśmy składkę na FP zmniejszyć, albo sprecyzować do czego ma służyć.
Politycy zaczęli przed laty podbierać pieniądze z FP na różne cele, wcale lub w
niewielkim stopniu związane z rynkiem pracy, bezrobociem itd. Obecny rząd
obiecał już dopłaty z … FP, do oszczędzania na emeryturę w ramach PPK.

Pomysł z daniną solidarnościową to
też kolejny sygnał, że pieniądze do rozdawania powoli się kończą i trzeba
szukać nowych źródeł budżetowych przychodów. 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Nakłady inwestycyjne w relacji do PKB. Polska w końcówce.

 

Eurostat zaprezentował nakłady inwestycyjne w relacji do PKB państw członkowskich oraz kilku innych z UE politycznie lub gospodarczo związanych. Polska wygląda źle w tym zestawieniu za ostatnie dwa lata. Za nami tylko kilka państw. W tym Grecja, która przeżywa kłopoty gospodarcze i kraje mające problemy w rozkręceniem gospodarki lub z dużym udziałem usług (Wielka Brytania i Luksemburg). Krótko mówiąc, jesteśmy na szarym końcu.

Są różne teorie mówiące o tym jak musi być minimalna stopa inwestycji by kraj się rozwijał. Przypomnę, że stopa inwestycji to relacja nakładów inwestycyjnych do PKB. Rozsądne minimum to 20%. Niemniej w opracowaniach naukowych można spotkać przedział 20%-25%. Stopa inwestycji bliska górnej granica jest spotykana w krajach tzw. rozwijających się jak na przykład Łotwa i Estonia. W przypadku krajów tzw. rozwiniętych (np. kraje Europy Zachodniej) stopa inwestycji na poziomie 25% i wyższym może już być świadectwem patologii i przeinwestowania. Tutaj świetnym przykładem może być Hiszpania w latach 2006-2008.

Proponuje przyjąć, że stopa inwestycji  w przedziale 20% – 22% byłaby dla nas optymalna. Na przykład niemiecka stopa inwestycji oscylowała wokół 20,5% plus minus 1 p.p.

Oczywiście nie chodzi o to by inwestować na siłę i traktować stopę inwestycji jako sztukę dla sztuki. Inwestycje muszę byś trafione rynkowo i przyczyniać się do dalszego rozwoju gospodarczego kraju. Niestety tutaj rola państwa jest dość ograniczona i często udział państwa nie jest byt pożądany. Nie neguje roli państwa w inwestycjach, a zwracam tylko uwagę, że państwo w szerszych zakresie w inwestycjach niekoniecznie się sprawdza na co mamy wystarczająco dużo przykładów nie tylko w naszej części świata.

Na wykresie przedstawiłem stopę inwestycji na te mediany dla UE i wartości dla 3 i 1 kwartyla. Takie ujęcie wydaje mi się bardzo reprezentatywne dla zilustrowania problemu. Odciąłem w ten sposób 25% najwyższych i 25% najniższych wskazań. Nie ma co ukrywać, że Polska poza okresami ożywienia gospodarczego ma poważny problem z utrzymaniem odpowiednio wysokiej stopy inwestycji. Zwolennikom silniejszego opodatkowania podmiotów gospodarczych zwrócę uwagę, że w przypadku krajów takich ja nasz, nadmierne obciążenia podatkowe nie zachęcają do inwestycji.

Od dwóch lat nasza stopa inwestycji jest niepokojąco niska. Nie powinniśmy tkwić w przedziale 17,5%-18% zbyt długo , bo to się na nas może negatywnie odbić w bliskiej przyszłości. Obecnie mamy rekordowe wykorzystanie mocy produkcyjnych i słabe inwestycje, co powinno budzić niepokój.

Niestety stopa inwestycji nie jest czołowym tematem debaty ekonomicznej w Polsce. Zapewne dlatego, że rząd nie ma powodów do zadowolenie w tym obszarze. Z drugiej strony, dla opinii publicznej temat stopy inwestycji i jej znaczenie jest po prostu niezrozumiały.

Powodów tak słabego wyniku w inwestycjach jest kilka. Wyhamowały inwestycje w sektorach zdominowanych przez spółki skarbu państwa itp.  (czynnik polityczny). Niepewność sytuacji gospodarczej i politycznej spowodowała spowolnienie tempa inwestycji w sektorze prywatnym. Kolejnym problemem jest uzależnienie inwestycji w Polsce od napływu funduszy unijnych. Moglibyśmy się częściowo od tego uniezależnić, ale wymagałoby to aktywnej i rozsądnej roli państwa w gospodarce, a co za tym idzie, zapanowania nad finansami publicznymi. Niestety politycy chętniej wydają pieniądze na prezenty dla społeczeństwa niż zapewniają środki z budżetu czy spółek skarbu państwa na inwestycje, w tym inwestycje w infrastrukturę w okresie zmniejszenia napływu funduszy unijnych.

Poziom stopy inwestycji z lat 2016-2017 jest zbyt niska. Niestety poza czekaniem na fundusze unijne i aktywność sektora prywatnego nie mamy żadnej koncepcji. Ogłaszane co chwile plany wspierania inwestycji mają z natury rzeczy ograniczone znaczenie.

 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Wynagrodzenia. Rosły wszystkim, ale nie w takim samym tempie.

Średnie wynagrodzenie w gospodarce i w poszczególnych działach i gałęziach gospodarki daje nam szeroki obraz tego co się w wynagrodzeniach działo. Znamy dane za 2017 r. , więc można sobie pozwolić na ocenę tego co się działo na przykład w minionych pięciu latach czyli w okresie 2012-2017.

Może to zabrzmi źle, ale w ostatnim okresie wynagrodzenia zaczęły rosnąć zbyt szybko. Zarówno z punktu widzenia średniej jak i kwoty wynagrodzeń ogółem. W ostatnim kwartale 2017 r. średnie wynagrodzenie wzrosło o 7,1% r/r. To wpływ wzrostu wynagrodzeń w kilku sektorach gospodarki, o czym za chwilę. Tak wysoki wzrost oznacza powolne odrywanie się od wzrostu wydajności w gospodarce. Przyspieszać zaczęła też suma otrzymywanych wynagrodzeń. Suma wynagrodzeń w IV kw 2017 była o niemal 11% wyższa od wartości z IV kw 2016 r. Przypomina to przełom 2006/2007 gdy dynamika wzrostu wspomnianej wielkości zaczęła przybierać na sile. To m.in. wtedy ceny mieszkań zaczęły szybować do zaskakujących poziomów. Wydaje się jednak, że obecnie wzrost wynagrodzeń nie wywoła takiego efektu jak przed ponad dziesięciu laty. M.in. dlatego, że utrzymanie wysokiej dynamiki wzrostu gospodarczego wydaje się mało prawdopodobne. Pewnym niebezpieczeństwem może być brak rąk do pracy przy tempie PKB 3%-4% PKB.

Przystępując do oceny okresy 2012-2017 trzeba pamiętać, że był to okres zróżnicowany w polskiej gospodarce. Wzrost gospodarczy był następujący: 1,7%; 1,2%; 3,3%; 3,4%, 3,0%; 4,6%. Gospodarka więc powoli nabierała rozpędu i spadać powoli zaczęło bezrobocie.

Sektorowo wzrosty wynagrodzeń rozłożyły się dość różnie, ale na wstępie podam jak prezentowała się średnia płaca w gospodarce w latach 2012-2017 i jaka była dynamika wzrosty rok do roku.

rok

średnie wynagrodzenie w gospodarce (tys. zł)

zmiana r/r

2012

                                    3,6   

3,7%

2013

                                    3,7   

3,4%

2014

                                    3,8   

3,6%

2015

                                    4,0   

3,3%

2016

                                    4,1   

3,8%

2017

                                    4,3   

5,3%

W 2012 r. relacja wynagrodzeń w górnictwie osiągnęła szczytowy poziom 185% w relacji do średniego wynagrodzenia w gospodarce. Kłopoty górnictwa, w tym głównie węgla kamiennego, wymusiły wstrzymanie wzrostów , a niekiedy wręcz spadek. W efekcie wspomniana wyżej relacja do wynagrodzenia średniego spadła do 164% w 2016 i 165% w 2017. Poprawa sytuacji w górnictwie wywołała nacisk na wzrost wynagrodzeń. W IV kw 2017 wynagrodzenia r/r skoczyły o 12,7%. Można mieć tylko nadzieję, że górnicy pamiętają iż cena węgla raz rośnie raz spada. Zwracam na to uwagę, bo istnieje obawa, że problemy sprzed 2-3 lat szybko zostaną zapomniane.

Płace w przetwórstwie przemysłowym wzrosły z 96% średniej krajowej do 99%. Tutaj rolę odegrały dwa czynniki. Wydaje się, iż trwale zmienia się wynagrodzenie tzw. robotnicze na tle rozkładu płac w Polsce. Wykwalifikowany robotnik zaczyna być poszukiwany i powoli dobrze opłacany. Do wzrostu podanej relacji przyczyniła się też koniunktura gospodarcza. Świadkami podobnego zjawiska byliśmy w okresie poprzedniego boomu gospodarczego.

Powoli poprawę odczuwają pracownicy budownictwa. Ich relacja do średniego wynagrodzenia z gospodarce ogółem poprawiła się ze 101% w 2012 podniosła się do 104% w 2017. Przypomnę, że oznacza to, iż dynamika wzrostu wynagrodzeń w budownictwie była nieco lepsza od średniej w gospodarce. Czy relacja do średniej wzrośnie do 112% jak w 2008 r.? Wątpię. Wtedy był to efekt spiętrzenia prac budowlanych od budownictwa mieszkaniowego po drogowe, co wywołało ogromne ssanie nie pracowników budowlanych. Krótko później budownictwo drastycznie to odreagowało.

Od kilku lat systematycznie spada, w relacji do średniej, płaca w transporcie i gospodarce magazynowej. Na koniec 2017 relacja ta wyniosła 96% wobec 99% w 2012 (106% w 2008 r.).

Zaskoczeniem mogą być wynagrodzenia pracowników sektora edukacji. W 2013 r. relacja średniego wynagrodzenia w edukacji do średniego w gospodarce wynosiła 106%. Do 2017 spadła do …99%. Trzeba jednak uczciwie podać, że płace w sektorze w dużym stopniu ustalane są administracyjnie.  W efekcie w okresach wysokiej koniunktury pracownicy w niewielkim stopniu z niej korzystają. Niemniej jednym z plusów pracy na państwowej posadzie jest względna stabilizacja zatrudnienia i przynajmniej skromne podwyżki niedostępne w okresach dekoniunktury w sektorach skomercjalizowanych.

W nieco lepszej sytuacji od nauczycieli byli pracownicy służby zdrowia, opieki społecznej oraz tzw. służb mundurowych. Jeszcze w latach 2008-2010 relacja ich wynagrodzeń do średniej wynosiła ok. 98%. W 2014-2015 było to jedynie 92%, by rosnąć szybciej w latach 2016-2017. W 2017 średnie wynagrodzenie w służbie zdrowia i opiece społecznej stanowiło 94% średniego wynagrodzenia w gospodarce. U mundurowych zachodziły podobne zmiany, przy czym u nich średnie wynagrodzenie w relacji do średniego ogółem wyraźnie przekracza 120%.

Miło zobaczyć poprawę wynagrodzeń względem średniego w gospodarce w sektorach silnie skomercjalizowanych i zatrudniających niejednokrotnie osoby o słabszej pozycji na rynku pracy. Mam na myśli handel, zakwaterowanie, gastronomię itd. W obydwu przypadkach średnia dla sektora poprawiła się do średniej dla gospodarki o 4-5 p.p. w okresie 2012-2017. W tych przypadkach jednak nie będzie to trwałe zjawisko. W dużym stopniu to efekt braku pracowników w okresie szczytu koniunktury gospodarczej. Swoje na pewno uczynił też wzrost płacy minimalnej, która w ostatnich latach rosła szybciej od wynagrodzenia średniego w gospodarce.

Podsumowując, głównym czynnikiem poprawy wynagrodzeń jest wzrost gospodarczy. Swoje korzystne piętno odciska wzrost płacy minimalnej i, w części już trwała, poprawa sytuacji rynkowej pracowników na stanowiskach tzw. robotniczych. Po latach walki z deficytem finansów publicznych, powoli poprawia się sytuacja pracowników sektora państwowego. No, może poza edukacją. Spada powoli relacja płac w sektorze finansowym do średniej w gospodarce. Z niemal 180% w 2008, 174% w 2012 do 172% w 2017. I nie ma co z tego powodu ubolewać, bo wynagrodzenia w sektorze finansowym należą do wysokich.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Też kupiłbym obligacje GetBack SA.

Upadek GetBack można oceniać z różnych perspektyw. Ja wprawdzie posiadaczem akcji czy obligacji tej firmy nie jestem, ale zastanawiałem się, co bym zrobił gdy mi je zaoferowano (akcje, obligacje) lub sam miałbym podjąć decyzję. Proponuje takie spojrzenie, bo w mediach polało się tradycyjnie sporo tandetnej populistycznej krytyki i pretensje, którzy na inwestycji w akcje lub obligacje GetBack stracili.

Sam niezwykle rzadko kupuje akcje. Prawie wcale. Ostatnia przygoda to kupno akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej, gdy kilka lat temu ceny jej akcji szorowały niemal dno, a w mediach straszono jej upadłością. Po kilku miesiącach wyszedłem z inwestycji z zyskiem. Kontakt z rynkiem akcji mam poprzez fundusze inwestycyjne. O ile samodzielna ocena sytuacji finansowej podmiotu i wycena jego akcji to pasjonujące zajęcie, to wadą jest ogromna czasochłonność analizy i wymagana wiedza.

Tak naprawdę w oczach przeciętnego inwestora GetBack faktycznie mógł budzić zaciekawienie. Przejrzałem sporo materiałów archiwalnych o spółce, fora internetowe i dostępne wyceny firmy z ubiegłego roku. Jaki wyłania się obraz?

GetBack to firma z rynku obrotu wierzytelnościami. Firma nie była znikąd. Miała swoją kilkuletnią historię. Ale bodaj największe poruszenie wywołała emisja akcji przeprowadzona w ubiegłym roku. Aktywa firmy w 2014 miały wartość 0,29 mld zł. Niecałe trzy lata później (dane na koniec III kw 2017) już 3,04 mld zł. Zyski również rosły, ale nie z taką zawrotną prędkością jak aktywa. To oczywiście żaden argument, ale brak tu miejsca na detale analizy i wyceny firm, więc pozwolę je sobie pominąć. Wartość obsługiwanych portfeli wierzytelności robiła jeszcze większe wrażenie.

Jaki powstawał ogólny osąd firmy? Firma wydawała się wiarygodna, czyli poważna. Przyspieszała podbój rynku, co mogło rodzić pytanie czy managerowie aby nie stracą panowania nad finansami spółki wraz z dynamicznym rozwojem. W tle była jednak kilkuletnia historia działalności, co mogło budzić zaufanie. Pokusą był właśnie dynamiczny rozwój, który mógł gwarantować godziwy zysk na akcję w krótkim terminie i gwarantować wykup obligacji. Dynamicznie rozwijające się firmy są silną pokusą dla inwestorów, bo dają czasami ponadprzeciętną stopę zwrotu.

Emocji nie budziło też oprocentowanie obligacji. Na tle rynku było ono dość przeciętne lub nieco powyżej średniej. Przykładowo WIBOR 3 lub 6 miesięczny + 4 p.p.  dla terminów wykupu od 2018 do 2021, to stawka nie budząca poważniejszego niepokoju.  Firmy, które w ocenie rynku obarczone są dużym ryzykiem działalności i źle ocenianie przez inwestorów na ogół muszą oferować większy ‘procent’ by pozyskać środki z emisji obligacji.

Sporo emocji wywoła emisja akcji w ubiegłym roku. Ktoś kto chociaż trochę parał się wyceną firm wie, że wycena dynamicznie rozwijającej się firmy usługowej to nie lada wyzwanie. To w zasadzie nie tyle wycena firmy, co wycena wiary i przekonań ważonych prawdopodobieństwem realizacji.  GetBack wskazała cenę max. na 27 zł. Kilka biur maklerskich natomiast wskazało przedziały od 24 zł do ok. 35 zł. Jedna z wycen wskazała górną granicę widełek  nawet na 42,5 zł. Generalnie to dość spory rozrzut, który tylko potwierdza jak poważnym problemem jest wycena firm usługowych (nieprodukcyjnych). Warto zauważyć, że dolne widełki wskazywały na 24-25 zł, czyli poniżej ceny sugerowanej przez emitenta.

Dlaczego nikt nie przeczuwał w połowie ubiegłego roku upadku problemów GetBack? Bo nie było po temu powodów. Podawanie wycen z potężnymi widełkami mija się z celem, bo to podważa wycenę i sens jej przeprowadzania. Podane widełki cen jednoznacznie wskazywały, że ocena przyszłości tego typu firm jak GetBack obarczona jest sporym ryzykiem.

Moim zdaniem w tamtych okolicznościach wyceny były przyzwoite. Dolna granica widełek wskazywała, że cena wskazana przez emitenta może być nieuzasadniona, czyli że na akcjach możemy nawet nieco stracić. Górna granica sugerowała zaś, że niewykluczony jest sukces rynkowy już w średniej perspektywie.

Wbrew krytycznym opiniom, w wycenach standardowo są wskazane ryzyka. Ryzyka wymienia się też obowiązkowo w prospektach emisyjnych. Ciekawą lekturą są opinie z forów internetowych. Wielu sympatyków giełdy zwracało uwagę na duże ryzyko wyceny GetBack, a co za tym idzie problemów z prognozą sytuacji finansowej firm takich jak GetBack.

Biorąc powyższe pod uwagę, GetBack mógł budzić mimo wszystko zaufanie. Tak więc to, ze ktoś kupował akcje czy obligacje firmy specjalnie mnie nie dziwi.

Niestety gdzieś na przełomie 2017/2018 finanse firmy zaczęły się rozjeżdżać (być może wcześniej). Czy były to błędy w zarządzaniu, błędna ocena rynku czy też niechlujstwo lub oszustwo, zobaczymy.

Inwestorzy kupujący akcje lub papiery dłużne firmy bazują głównie na informacjach historycznych i z braku czasu często dokonują pobieżnej oceny firmy. To wcale nie musi być błędne postępowanie. Czy firmy finansowe m.in. związane biznesowo z GetBack wiedziały coś więcej ?? Nie wykluczam, ale proponuje wstrzymać się z krytycznymi ocenami do czasu kiedy poznany więcej faktów. Skala proponowanego przez GetBack wykupu (ok. 2/3 wartości obligacji) wskazuje, że firma miała problemy z płynnością grubo przed tym jak się dowiedzieliśmy o tym z mediów.

Spółka swoimi perspektywami rozwoju i oferowanym oprocentowanie obligacji mogła budzić umiarkowane zaufanie i zainteresowanie. Jeżeli ktoś na zakup jej papierów udziałowych i dłużnych poświęcił skromna część swoich środków finansowych to nie ma problemu. Ot po prostu zwykła statystyczna wpadka. Gorzej jeżeli ktoś zapomniał o DYWERSYFIKACJI portfela. Zwracam na to uwagę, bo tradycyjnie przy tego typu nieszczęściach natychmiast pojawia się argument, że wśród posiadaczy akcji lub obligacji byli i tacy co zainwestowali oszczędności życia. Reprezentanci poszkodowanych przez GetBack również twierdzą, że w ich gronie są takie osoby. Nie wiem co mam w takim przypadku powiedzieć. Wałkujemy ten temat w Polsce od lat. DYWERSYFIKACJA, chciałoby się wykrzyczeć po wielekroć. To już nie jest kwestia nierzetelnych sprzedawców i doradców, ale lekkomyślnych inwestorów którzy mają prawo robić ze swoimi pieniędzmi co chcą.

Nie jest celem tego wpisu li tylko usprawiedliwienie czy zrozumienie ludzi, którzy inwestowali w akcje czy obligacje GetBack. Chciałem przypomnieć o dywersyfikacji i o tym, że zawsze należy być ostrożnym w inwestowaniu w dynamicznie rozwijające się firmy, dla których prognoza sytuacji finansowej bardziej przypomina wróżenie niż wycenę. Firmy popełniają błędy i ulegają konkurencji. Czasami też, niestety, oszukują. O tym też należy pamiętać.

Inwestujący w papiery GetBack przeszli zapewne ocenę swojego profilu inwestycyjnego (MIFID) i podpisali stosowny dokument lub kliknęli akceptująco w odpowiednim polu formularza.

Jak ktoś nie chce ryzykować, to na szczęście nie ma obowiązku i alternatywą są m.in. obligacje detaliczne Skarbu Państwa z bardzo przyzwoitą stopą zwrotu.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

W 2018 wpłaty z NBP do budżetu nie będzie.

 

Wg informacji przekazanej przez jednego z członków zarządu NBP, w 2017 r. NBP odnotował ujemny wynik netto w wysokości minus 2,5 mld zł. Informacja nie jest zaskoczeniem. Już od kilku miesięcy ekonomiści zwracali uwagę, że m.in. ze względu na zmiany kursów walutowych, NBP nie osiągnie zysku. Co za tym idzie, nie będzie też wpłaty do budżetu 95% wartości wypracowanego zysku. Jak wspomniałem, dla rządu informacja ta nie jest zapewne zaskoczeniem. Znając bilans NBP, zmiany kursów i stóp procentowych oraz wyniki finansowe z lat poprzednich, można z pewnym marginesem błędu (niestety niemałym) wskazać jakiego rzędu wynik finansowy osiągnie NBP. Ze względu na tenże ‘margines’ błędu, ekonomiści unikają podania precyzyjnych prognoz wyniku NBP.

Dla obecnego rządu ujemny wynik z działalności za 2017 r. oznacza, że w 2018 r. budżet nie otrzyma wpłaty z zysku NBP. Przypomnę, że obecna koalicja miała duże szczęście do wpłat NBP. Przy czym należy zaznaczyć, że wszystko było zgodnie z prawem. Rząd PiS w 2016 otrzymał 7,9 mld zł (z zysku za rok 2015) i w 2017 r. 8,7 mld zł (z zysku za rok 2016). Taka wpłata to przykładowo ok. 1/3 programu 500+.

Zysk NBP, zasady tworzenia rezerw (w tym na ryzyko walutowe) i w ogóle zasady dzielenia się zyskiem z budżetem centralnym od lat wywoływały spory na linii rząd-NBP. Przypomnę, że dziewięć lat temu byliśmy świadkami wymiany komentarzy między Sławomirem Skrzypkiem a ministrem Rostowskim. Wtedy to ten ostatni zwracał uwagę by przypadkiem NBP nazbyt ostrożnie nie liczył rezerw na ryzyko kursowe (tu duże znaczenie mają ustalenia Rady Polityki Pieniężnej). Ze względu na ogromny deficyt finansów publicznych, rząd potrzebował każdej złotówki. Argumentów w sporach używano różnych. Łącznie z takimi, że zbyt duża rezerwa na ryzyko może rodzić podejrzenie o granie na osłabienie waluty (to argument zwolenników ustalenia jak największego zysku).

Przedmiotem sporu czy raczej dyskusji od lat jest w ogóle zasada przekazywania niemal całego zysku (95%) budżetowi podczas gdy strata jest tylko problemem NBP. Zwracam na to uwagę w kontekście straty z 2008 r. (-12 mld zł) która nadal nie jest rozliczona (niepokryta). Ostatni dostępny raport o bilansie i rachunku wyników NBP jest dostępny za 2016 r. Pozycja ‘strata z lat ubiegłych’ wynosiła wtedy minus 10,7 mld zł. Teoretycznie NBP mógłby wywołać na rynku osłabienie złotego i postarać się zmniejszyć stratę, ale – co należy zaznaczyć – NBP nie jest podmiotem komercyjnym i biorąc pod uwagę cel i zasady działania banku centralnego, wspomniana strata z 2008 r. nie jest jakimś specjalnym problemem.

Być może rząd PiS musi będzie musiał w ogóle zapomnieć o wsparciu ze strony NBP w tej kadencji, a na pewno o wsparciu tak dużym jak dotychczas. W tym roku budżet nie dostanie nic. W przyszłym raczej niewiele, biorąc pod uwagę rozkład prawdopodobieństwa kształtowani się wartości złotego. Oczywiście z obecnej perspektywy prognozy walutowe obarczone są dużym błędem.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Wartość uprawnień emerytalno-rentowych w relacji do PKB wyniosła 276%.

W zestawie raportów charakteryzujących finanse publiczne pojawiła się niezwykła nowość. GUS zaprezentował raport o wartości uprawnień emerytalno-rentowych gospodarstw domowych  nabytych w ramach ubezpieczeń społecznych. Mówiąc językiem prostszym, podana wartość to bieżąca wycena zobowiązań systemu emerytalno-rentowego na dany dzień.

Wg GUS, wartość uprawnień emerytalno-rentowych wyniosła 4 580,08 mld zł (255% PKB) na początku 2015 r i  4 959,14 mld zł (276% PKB) na koniec 2015 r.

(opracowanie GUS: Uprawnienia emerytalno-rentowe gospodarstw domowych nabyte w ramach ubezpieczeń społecznych według stanu na dzień 31 grudnia 2015 r.; 20.04.2018 r.)

GUS ma podawać dane o systemie emerytalno-rentowym co trzy lata  z dwuletnim opóźnieniem. Dlatego wartości, które GUS podał obecnie, odnoszą się do 2015 r. Głównym celem gromadzenia danych przez Eurostat jest zapewnienie pełnej statystyki wg jednolitej zasady i porównania systemów emerytalno-rentowych państw członkowskich. Podkreśla się przy tym, że analizowane zobowiązania nie stanowią miary stabilności finansów publicznych. Oczywiście mimo tego zastrzeżenia, wskaźnik jest w pewnym stopniu tak traktowany i trudno się temu dziwić.

W bardzo dużym uproszczeniu, wartość uprawnień emerytalno-rentowych odnosi się do programów w których składka powiązana jest ze świadczeniem pracy. Dlatego obejmuje świadczenia ZUS, PPE i OFE, KRUS itd. ale już nie IKE i IKZE. Podana wartość to świadczenia wg stanu obecnego, tzn. wg uzbieranych kapitałów osób nadal pracujących i szacowane zobowiązania wobec osób, które ze świadczeń już korzystają. Takie ujęcie nie obejmuje na przykład tej części kapitału, którą dopiero nazbieram. Nie obejmuje też zobowiązań ZUS wobec osób, które dopiero wejdą na rynek pracy.

By szacować wartość świadczeń, które będą wypłacane dla tych, którzy pracują i powiększają swój kapitał oraz tych, którzy już są na emeryturze, przyjęto pewne ściśle określone zasady wyceny. Zasady są jednakowe dla wszystkich krajów członkowskich.

Ekonomiści na świecie od dawna liczą (szacują) wartość uprawień emerytalnych i rentowych w relacji m.in. do PKB. Opracowania m.in. o implicite pension debt można łatwo znaleźć w internecie. W raportach i porównaniach warto zwrócić uwagę na przyjętą metodologią, ponieważ są one dość zróżnicowane. W Polsce takie informacje też już trafiały do mediów. Niektóre z tzw. think tanków podają z różną częstotliwością wartość ‘długu’ emerytalnego.

Podana w tytule wartość uprawnień emerytalno-rentowych (276%) budzi zapewne obawy przeciętnego czytelnika. I trudno się dziwić, bo już wartość PKB jest dla nas niewyobrażalna, a cóż dopiero jej trzykrotność. W krajach gdzie dominuje system emerytalny o wypłatach finansowanych bieżącymi wpłatami (system repartycyjny), tego typu wskaźniki są bardzo wysokie. Przegląd opracowań z  minionych lat wskazuje, że wartość wskaźnika dla Polski jest relatywnie duża  (lokujemy się w gorszej połowie). Niemniej wydanie ostatecznej oceny powinno być zawsze poprzedzone szerszą analizą systemu emerytalnego w danym kraju i jego sytuacją makroekonomiczną.

Bywa, że niektórzy ekonomiści używają tego wskaźnika do straszenia opinii publicznej. Jednak by ten wskaźnik istotnie obniżyć, musielibyśmy częściowo odejść od obecnego systemu emerytalnego na rzecz całkowicie samodzielnego odkładania na emeryturę i bez pośrednictwa pracodawcy. To nie wchodzi w rachubę w szerszym zakresie.

Przestrzegałbym jednak przed traktowaniem wskaźnika uprawnień emerytalno-rentowych do PKB tylko jako statystycznej ciekawostki. Nie do końca też zgodzę się z zastrzeżeniem dokonanym przez GUS, że wskaźnik nie stanowi miary stabilności finansów publicznych. Coś jednak wskaźnik ten i załączone informacje szczegółowe (chodzi o poszczególne składowe systemu emerytalno-rentowego) mówią nam o finansach publicznych i systemie emerytalno-rentowym. Nie ma co ukrywać, że im wskaźnik jest większy tym gorzej dla finansów publicznych. Rośnie ryzyko systemu, m.in. w przypadku gdy gospodarka powoli się rozwija lub/i popada w kryzysy. W takim przypadku może być problem z wypłatą emerytur. Im większy wskaźnik ‘długu’ emerytalnego do PKB, tym bardziej rządy powinny prowadzić odpowiedzialną politykę w obszarze finansów publicznych. Chodzi przede wszystkim o deficyt finansów publicznych i skalę zadłużenia.

Nie ma co posuwać się zbyt daleko w interpretacjach do czasu poznania wartości wskaźników dla pozostałych państw UE. Niestety data publikacji zbiorczych danych nie jest znana, ale wierzę że będą to najbliższe miesiące.

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

Inflacja. Rynek przyjmuje optykę RPP.

Czy można z perspektywy czasu powiedzieć 1:0 dla Rady Polityki Pieniężnej (RPP) w sporze o inflację? I tak i nie. Przede wszystkim niekoniecznie był to spór. Przypomnę, że w ubiegłym roku w opiniach rynkowych nietrudno było zauważyć obawy o wzrost inflacji i oczekiwanie na odpowiedni wyprzedzający ruch RPP. Tymczasem główny przekaz RPP i prezesa NBP brzmiał: brak krótkoterminowych zagrożeń wzrostem inflacji w krótkim terminie. Obawy, wyrażane m.in. przeze mnie, nie były bezpodstawne. Wychodziliśmy z przedłużającego się okresu deflacji i gospodarka zaczęła przyspieszać, m.in. podkręcana konsumpcją. W większości przypadków, w drugiej części najsilniejszego wzrostu inflacja zaczyna przyspieszać. Chodzi o okres, gdy z fazy ożywienia, gospodarka przechodzi w fazę rozkwitu (prosperity). Pojawia się więc pytanie w jakiej fazie my jesteśmy.

Obecny przebieg koniunktury nie ułatwia prostego jej przyrównania do znanych z literatury fachowej schematów i cykli jakich doświadczaliśmy w przeszłości. W latach 2014-2016 średnie roczne tempo PKB wyniosło nieco ponad 3% r/r. Bodaj żaden z makroekonomicznych parametrów kojarzonych ze zmianami konsumpcji nie poprawiał się radykalnie  w krótkim okresie (mowa m.in. o wzroście wynagrodzeń, zatrudnieniu itd.), przez co nie dochodziło do poważniejszego przyspieszenia konsumpcji i inflacji. Z poważniejszym przyspieszeniem konsumpcji mieliśmy do czynienia od połowy 2016 r. To był zapewne jeden z czynników, który przyczyniał się do wzrostu inflacji, ale – jak dotąd – nie przyczynił się do jej dalszego przyspieszenia.

Powyższe nie oznacza, że problemu z inflacją nie ma i nie będzie. NBP w najnowszej – marcowej – projekcji inflacji potwierdził, że wzrostu inflacji z poziomu 2% do 3% oczekuje (dopiero) w przyszłym roku. A to oznacza podejście tego wskaźnika pod górną granicę celu inflacyjnego (3,5%). W pewnym sensie projekcja przyznaje, że NBP w swoim modelu również zakłada pozytywny związek między wzrostem gospodarczym i inflacją. W gruncie rzeczy różnica zdań między rynkiem a RPP polegała na tym, kiedy inflacja zacznie się niebezpiecznie dalej podnosić i kiedy zacząć na to reagować podniesieniem stopy referencyjnej.

Wydaje się, że RPP w większości jest przekonana, iż w obszarze inflacji mogą w ogóle nie wystąpić na tyle poważne napięcia by reagować nerwowym podnoszeniem stopy procentowej. Taki scenariusz nie jest niemożliwy, chociaż wydaje się obciążony mniejszym prawdopodobieństwem. Powiedzmy 30%. Mogę sobie wyobrazić sytuację, gdy nasz wzrost gospodarczy spowalnia, a inflacja jest pod kontrolą. Zobaczymy.

Ciekawostką jest zachowanie rynku. W grudniu rynek podniósł minimalnie stawki FRA dla terminu 9×12. W marcu powrócono do poziomów z listopada 2017, a w kwietniu FRA (liczone w oparciu o WIBOR) dla terminów 3×6 i 6×9 uległy minimalnej obniżce poniżej poziomów z ubiegłego roku. Patrząc na stawki FRA w ostatnich miesiącach widać, że rynek zdaje się częściowo przyjmować optykę RPP. Czyli, że wzrost stóp będzie, ale w najlepszym wypadku dopiero w przyszłym roku.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Finanse publiczne po dwóch latach.

Na finanse publiczne, patrzymy trochę w kategoriach sporu o politykę społeczną jaki trwa od przejęcia rządów przez koalicję prawicową, czyli głównie PiS. To prawda, że ekonomiści krytycznie podchodzący do polityki PiS, w ostatnich kwartałach przycichli.  Inna rzecz, że ich krytyczne oceny stały się jakby mniej popularne w mediach. Mylili się? Otóż nie. Problemy finansów publicznych, czyli napięcia na jakie wystawił je PiS nie zniknęły. Zostały jedynie odsunięte w czasie przez wysoki wzrost gospodarczy jakiego doświadczyliśmy w minionym roku i być może doświadczymy w roku bieżącym. W najbliższych czasie i tak będziemy zmuszeni powrócić do szukania odpowiedzi na pytanie o przyszłość 500+, finansowanie deficytu FUS itd. itd. Myli się ten, kto sądzi, że te problemy zniknęły.

Do napisania kilku refleksji o sytuacji finansów publicznych skłoniła mnie m.ni. niedawna wypowiedź minister finansów Teresy Czerwińskiej dotyczące m.in. długu publicznego. Wypowiedź była tak pełna manipulacji danymi, że potrzebowałbym kilku stron A4, żeby ocenić to co ta pani powiedziała i co świadomie pominęła.

Największym sukcesem miało być, wg minister Czerwińskiej, obniżenie zadłużenia Skarbu Państwa w 2017 r. do ok 47%. Przypomnijmy więc, że na tym poziomie zadłużenia PiS przejął rządy w Polsce pod koniec 2015 r. PiS potrzebował zaledwie jednego roku by poziom zadłużenia podskoczył do 50% PKB i to przy przyzwoitym tempie PKB (prawie 3% r/r). Już te wartości pokazują sporą nonszalancję obecnej koalicji rządzącej w zarządzaniu finansami państwa. Powrót poziomu zadłużenia do 47% nie był zasługą PiS, tylko przede wszystkim wzrostu gospodarczego w UE i w Polsce. Tak więc, to nie rząd obniżył, a zwiększone wpływy budżetowe pozwoliły rządowi na zmniejszenie zadłużenia w relacji do PKB.

Obecny rząd niezwykle silnie akcentuje rolę wpływów z tytułu ograniczenia szarej strefy, głównie w obszarze VAT. Podobnie uczyniła minister Czerwińska. Formalnie wzrost wpływów z tytułu VAT w 2017 wyniósł ok. 30 mld zł. Z czego na efekt skutecznej walki z szarą strefą można przypisać między 5 a 10 mld zł. Trzeba pamiętać niestety o tym, że z szarą strefą łatwiej się walczy w okresie dobrej koniunktury. Skuteczność walki z szarą strefą będzie można lepiej ocenić gdy tempo PKB spadnie poniżej 3% PKB. Przykrym zwyczajem polityków obecnie rządzącej koalicji jest uporczywe zapominanie, że dużą cześć instrumentów do walki z szarą strefą wprowadziła poprzednia koalicji PO-PSL (m.in. słynne pliki JPK).

Mimo dobrych obecnie warunków gospodarczych Polska na stale deficyt finansów publicznych. Na koniec 2017 r. dfp wyniósł (bez finansów JST) ok. 1,4%. Owszem mało, ale trudno to postrzegać w kategoriach sukcesu, gdy się zna powody spadku z ponad 2,5% pod koniec 2015 r. do 1,4 % obecnie. Dfp, w relacji do PKB, zaczął się obniżać dopiero w 2017 r. Głównym powodem spadku dfp był silny wzrost gospodarczy. Wolałbym, żeby był to efekt tzw. strukturalnych zmian w finansach publicznych lub znalezienia obfitych źródeł wpływów.  

Jaki wpływ ma wysoki wzrost gospodarczy na dfp? Ogromny. Poprawiają się wpływy podatkowe. Przykładowo, wpływy  z podatków pośrednich wzrosły w 2017 r. o 12,4% r/r. Tak jest za każdym razem, gdy wzrost PKB przez dłuższy czas utrzymuje się powyżej 3% y/y. Podatki pośrednie to 2/3 wpływów budżetowych. Dobra sytuacja gospodarcza powoduje, że poprawia się strumień składek emerytalnych (m.in. przez wzrost zatrudnienia i wynagrodzeń). W 2017 wydatki na Fundusz Emerytalno-Rentowy i Fundusz Ubezpieczeń Społecznych były o 4% niższe od planowanych, co dało oszczędność 2,3 mld zł.

Wspominałem już też na blogu o wpłatach z zysku z NBP. W 2016 r. budżet został zasilony kwotą 7,9 mld zł i w 2017 r. kwotą 8,7 mld zł.

Nie chcę wszystkiego zrzucać na koniunkturę gospodarczą. Jest faktem, że udało się obecnej koalicji rządzącej ograniczyć skalę szarej strefy i wprowadzić nowy podatek od niektórych instytucji finansowych (ponad 4 mld zł w 2017 r. z tytułu podatku). Niestety sam tylko program 500+ kosztuje nas ok. 24 mld zł rocznie. W najlepszym wypadku program uzyskał finansowanie pokrywające 50% jego wartości. A co dalej? Co z dziurą wywołaną przez obniżenie wieku emerytalnego? Co z zadeklarowanym wzrostem wydatków na służbę zdrowia w ramach dojścia wydatków publicznych do 6% PKB? To dodatkowe ok. 4 mld zł rocznie.

Pewnym plusem jest wyhamowywanie przyrostu wydatków budżetowych. Rząd PiS wprawdzie niemal codziennie chwali się, że wszystko wszędzie rośnie i że rozdaje pieniądze na prawo i lewo, ale tak naprawdę w 2017 starał się (skutecznie!) ograniczyć wzrost wydatków budżetowych. Wydatki budżetu wzrosły w 2017 r. raptem o 4,2% przy średniej inflacji 2%.

Wiem, że program 500+ wzbudza sporo sympatii wśród Polaków. Dla mnie to zbyt duże pieniądze, zbyt nonszalancko rozdawane. Poprawa koniunktury odłożyła na chwilę dyskusję o zapewnienie finansowania 500+. Wiara, że wszystko pokryje ograniczenie szarej strefy jest naiwna. Wątpię też, by Polacy byli skłonni zaakceptować większe obciążenia podatkowe tylko z powodu 500+. Jeżeli nie ograniczymy programu, to będziemy musieli zatrzymać wzrost nakładów na inne sfery życia finansowane przez państwo.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Czyli jednak? 500+ zniechęca do pracy młode kobiety.

 

Znamy dane BAEL udostępniane w hurtowni danych GUS (Dziedzinowa Baza Wiedzy) za III kw 2017 i najnowsze raporty sprzed kilku dni pokazujące podstawowe trendy w IV kw 2017. Okazuje się, że młode kobiety z przedziału wiekowego 24-34 lata zaczęły wycofywać się z rynku pracy. W grubo mniejszym stopniu taką tendencję widać również w przedziale wiekowym 35-44, skupię się więc na pierwszej z wymienionych grup wiekowych, czyli 24-34 lata.

Z biegiem czasu ujawniają się skutki błędów jakie popełniono przy 500+. Przypomnę, że program nie ma zapewnionego pełnego finansowania, co dobrze było widać w 2016 roku, gdy gospodarka rozwijała się w tempie ok. 3% PKB r/r. Rząd finansował deficyt budżetowy długiem publicznym, który rósł w tempie szybszym niż PKB. Dynamiczne tempo wzrostu gospodarczego z 2017 r, które być może utrzymamy jeszcze w tym roku, przejściowo zneutralizowało problemy z finansowaniem 500+. A co dalej, w kolejnych latach? Mało kogo to niestety interesuje.

Trudno też uznać za sukces 500+ liczbę urodzin z 2017 r. – minimalnie ponad 400 tys. dzieci. Przypomnę, że przez Polskę w ciągu ostatnich ok. 10 lat przetaczała się ‘górka’ demograficzna kobiet w wieku rozrodczym. Praktycznie mamy ją już za sobą. Wynik urodzeń z ubiegłego roku i tak ustępował wynikom z lata 2008-2010, gdy o 500+ nikt nawet nie śnił. Jak widać, liczba urodzeń to funkcja liczby kobiet w wieku rozrodczym i sytuacji makroekonomicznej (np. spadek bezrobocia, wzrost wynagrodzeń itd.).

Nie zamierzam co do zasady deprecjonować zależności między bezpieczeństwem ekonomicznym a skłonnością do powoływania na świat dzieci. Dzieci rodzi się w Polsce za mało i trzeba to zmienić. Tylko, że program 500+ jest bardzo źle skonstruowany i pochłania zbyt wiele środków (to jego główna wada). Wsparcie w ramach 500+ znacznym stopniu trafia do rodzin, które go nie potrzebują lub nie powinny dostać.

Wróćmy jednak do badań BAEL i kobiet z przedziału wiekowego 24-34 lata.

Negatywny wpływ 500+ na młode matki nie był trudny do przewidzenia. Ekonomiści tylko czekali, kiedy dane GUS potwierdzą obawy. Współczynnik aktywności zawodowej w grupie kobiet 24-34 lata po latach poprawy, sięgnął na przełomie 2014/2015 r. 79%. Od tamtego czasu zaczął spadać. W ciągu roku (III kw ’17 do III kw’16) współczynnik spadł o ok. 3 pp. To bardzo dużo, bo niemal 100 tys. kobiet.  75%  z nich zrezygnowało z pracy, a 25% to liczba kobiet, które przestały pracy szukać (współczynnik aktywności zawodowej obejmuje osoby pracujące i bezrobotne, ale poszukujące pracy). Biorąc pod uwagę, iż trend spadkowy zaczął się rok przed uruchomieniem 500+ możemy przyjąć, że część młodych kobiet wycofała się z rynku pracy w ciągu minionych dwóch lat m.in. z powodu poprawy wynagrodzenia współmałżonka, partnera lub innej osoby wchodzącej w skład gospodarstwa domowego. Pewien wpływ na pewno wywarły regulacja dotyczące urlopu macierzyńskiego, a przede wszystkim rodzicielskiego.

Wobec powyższego proponuje przyjąć, że z wymienionych 100 tys. kobiet ok 75% zrezygnowało z powodu 500+, czyli ok. 75 tys. kobiet. Na silny związek 500+ z wycofaniem się z rynku pracy zwracał też uwagę GUS, który bada i tą zależność. Wg  GUS z pracy lub jej poszukiwania zrezygnowały kobiety ze słabszych ekonomicznie gospodarstw domowych.

Analiza materiałów GUS wskazuje, że z pracy rezygnowały częściej kobiety o słabszych kwalifikacjach zawodowych. Odejście z rynku pracy tylko utrudni im w przyszłości powrót. To młode osoby o krótkim stażu zawodowym. Im dłużej będą pozostawały poza rynkiem pracy, tym trudniej im będzie wypracować godziwą emeryturę czy osiągnąć minimalny staż pracy wymagany przy uzyskaniu np. prawa do emerytury minimalnej.

Ktoś może powiedzieć: cóż to jest kilkadziesiąt tysięcy osób? W samej tylko analizowanej grupie wiekowej kobiet to raptem 4%. Tylko, że to kolejna grupa, którą państwo demotywuje do aktywności zawodowej i to grupa w pełni sił intelektualnych i fizycznych do pracy. Kolejne kilkadziesiąt tysięcy osób, które zamiast przyczyniać się do rozwoju gospodarczego i zasilać podatkami i składkami instytucje finansów publicznych (np. budżet centralny, ZUS, NFZ itd.) przechodzą na pozycję beneficjenta szeroko rozumianych świadczeń socjalnych.

Programy wsparcia zawsze w jakimś stopniu demotywują do aktywności zawodowej część ich beneficjentów. Problem z 500+ jest taki, że demotywuje bardziej niż inne formy wsparcia.

Nie jestem przeciwnikiem wparcia socjalnego i bodźcom ekonomicznym zachęcającym do powoływania na świat większej liczby dzieci. Jak wyżej wspomniałem, jednym z ważniejszych czynników sprzyjających powiększaniu rodzin jest poczucie stabilizacji finansowej i minimum bezpieczeństwa ekonomicznego. Na naszym poziomie rozwoju gospodarczego, wsparcie powinno być powiązane z aktywnością zawodową. Do tego szerzej powinniśmy stosować kryterium dochodowe i – być może przede wszystkim – wsparcia powinno się skupiać na przejęciu finansowania usług potrzebnych do funkcjonowania rodziny po urodzeniu dziecka, czyli państwo daje usługę  a nie pieniądze do ręki.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

System emerytalny wg PiS. Przyszli emeryci podejmują decyzje racjonalne czy nie?

            Skąd to pytanie? A bo w poniedziałkowej Gazecie Prawnej przeczytałem wywiad z Pawłem Borysem, prezesem Narodowego Funduszu Rozwoju. Rozmowa dotyczyła Pracowniczych Planów Kapitałowych. Pada tam, pytanie i bardzo intrygująca odpowiedź.

„(dziennikarz) Czemu w PPK jest rozwiązanie, które zakłada, że nawet jeśli ktoś nie chce oszczędzać od początku, to i tak raz na dwa lata będzie od niego pobrana składka?

(Paweł Borys) To jest logika wynikająca z ekonomii behawioralnej, z badań ubiegłorocznego noblisty Richarda Thalera. Ludzie nie podejmują optymalnych decyzji jeśli chodzi o finanse osobiste, zdrowie czy edukację. Do tego nie patrzymy długoterminowo, przekładamy konsumpcję nad oszczędności. Rekomendacje, jakie płyną z teorii ekonomii behawioralnej, wskazują, że polityki publiczne wdrażane przez państwo powinny dawać bodźce do optymalnych wyborów. Jestem przekonany, że w interesie każdego jest mieć większy bufor finansowy na emeryturę. Stąd jest ten mechanizm przypominania się co 2 lata.”

            Przypomnę więc, że gdy PiS obniżał wiek emerytalny, prezydent A.Duda na pytanie o negatywne skutki tej decyzji dla przyszłych emerytów, odpowiedział mnie więcej tak: ludzie podejmują racjonalne decyzje i sami zdecydują kiedy przejdą na emeryturę, z chwilą uzyskania wieku emerytalnego czy później. Pytanie dotyczyło przede wszystkim skutków obniżenia wieku w kontekście niskich emerytur dla kobiet i wypychania starszych pracowników na emeryturę. Tematu wielkości emerytur i stopy zastąpienia prezydent poruszać nie chciał. Wolał mówić o wolności i racjonalności wyborów Polek i Polaków oraz o wypełnionej wyborczej obietnicy. Było to w listopadzie 2016 r.

            Minęło piętnaście miesięcy i mamy PPK, które zakładają brak racjonalności obywateli. PPK nie powstały oczywiście przedwczoraj czy tydzień temu. Przeciwnie. Gdy prezydent z dumą mówił o wypełnieniu wyborczej obietnicy i racjonalności Polaków, w ministerialnych gabinetach trwały prace nad PPK, które zakładają wspomniany brak racjonalności. To jak to w końcu jest? Prezydent będzie musiał podpisać ustawę wprowadzającą PPK w ciągu najbliższych kilku miesięcy (warunek by PPK weszły w życie z początkiem 2019 r.) i ciekaw jestem jak będzie uzasadniał PPK? Wspomni o racjonalności czy nie?

            PPK mają szereg ciekawych rozwiązań. Nie ma co jednak ukrywać, że głównym ich celem jest rekompensowanie skutków skrócenie wieku emerytalnego. Politycy PiS starają się nie łączyć tych działań ze sobą w oficjalnym przekazie. Dokładnie tak samo postąpił Paweł Borys w wywiadzie. Przywrócenie niższego wieku emerytalnego, będzie zrekompensowane większą składką. Inaczej być nie może. Wg założeń, z PPK zrezygnuje maks. ¼ uprawnionych. Co z nimi? Nic, gdy zgłoszą się do ZUS po emeryturę, to od polityków PiS usłyszą, że mieli wybór.

            W jednym z P.Borysem na pewno mogę się zgodzić: faktycznie, Ludzie nie podejmują optymalnych decyzji jeśli chodzi o finanse osobiste, zdrowie czy edukację. Nie jest to zresztą żadne odkrycie. W oparciu m.in. o to wydłużono wiek emerytalny kilka lat temu.

PS. We wspomnianym wywiadzie nie obywało się bez żenującej krytyki OFE. Była to tzw. charakterystyczna dyżurna krytyka w wykonaniu człowieka związanego z obecnym rządem. Takie dziecinne dorabianie teorii i podawanie informacji wymagających sprostowania. Miałem wiele krytycznych uwag do OFE, ale ten element naszego systemu emerytalnego nie zasłużył na opinie i sądy, na które pozwolił sobie Paweł Borys.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz