Druga fala kapitalizmu wg Kaczyńskiego.

W sobotę rano, radiowej Jedynce wywiadu udzielił Jarosław Kaczyński. Prezes rządzącej partii pozwolił sobie m.in. na wypowiedzenie kilku refleksji na temat gospodarczych przemian, w tym tego co przed nami. Zdania brzmiały niezwykle abstrakcyjnie i ideologicznie. Nieco dziwnie się czyta zapisy wywiadu, gdy J.Kaczyński mówi o nowej fali kapitalizmu i wymagającej tego nowej społecznej świadomości itd. Przypomniała mi się książka, jaką od pewnego czasu z przerwami przerabiam. O socjalizmie to książka i formie jaką przyjął w powojennej Polsce. Jedną z zalet tej książki jest bardzo dobry wstęp, traktujący obszernie ideologiczne podłoże późniejszego komunizmu w ZSRR i socjalizmu w Polsce. Ojcowie myśli socjalistycznej i komunistycznej ponad sto lat temu równie chętnie co o nowej ekonomii, mówili o konieczności ukształtowania nowego człowieka. Tak jakby wiedzieli, że zwykły człowiek, obdarzony i praktykujący działanie z własną wolną wolą, może nowej ekonomii nie zaakceptować i nie okazywać zachwytu nad nią.

Oczywiście daleki jestem od zrównywania J.Kaczyńskiego z Marksem czy Leninem. Po prostu, lider partii rządzącej niepotrzebnie przyjmuje retorykę, która brzmi w naszym wydaniu dość kabaretowo. Sądzą, że okraszanie języka ekonomii akcentami ideologicznymi, wynika po prostu ze świadomości J.Kaczyńskiego, że jak na razie to mamy taki sam ustrój gospodarczy jak mieliśmy. Jedyną różnicą jest 500+, ale o tym za chwilę. Cała reszta, to ideologiczna narracja, która ma sugerować słuchaczom wywiadu, że są świadkami nowej jakości oraz że w krótce ma nastąpić jeszcze większy skok.

Poniżej kilka wybranych myśli z radiowego wywiadu z krótkim komentarzem.

„odblokowania możliwości, np. awansu przedsiębiorców z kategorii małych do średnich, ze średnich do dużych, a z dużych może nawet do wielkich”.

Tutaj prezes Kaczyński niczego nowego stworzyć już nie da rady. O skoku podmiotów z grupy małych do większych decyduje przede wszystkim ekonomiczny nos, inwestycje i zarządzanie. Polscy przedsiębiorcy świetnie sobie radzą z rozwojem firm. Mamy już małe stocznie z kapitałem prywatnym, producentów taboru kolejowego czy firmy z rynku gier komputerowych. Że już nie wspomnę o silnych graczach z sektora spożywczego. Główną siłą napędową jest wolny rynek,  rywalizacja i chęć rozwoju. Wsparcie państwa czy fundusze unijne nie zastąpią trafnej rynkowej decyzji.

Prezes PiS zbyt wiele nie ujawnił w wywiadzie, ale mam nadzieję, że zauważa też porażki tam gdzie weszło państwo i polityka. Przykład SKOK-ów jest bardzo wymowny. Koszty polskiej, prawicowej myśli bankowej, długo jeszcze będą pokrywać komercyjne banki. Przypadek lotniska w Radomiu niedawno opisywałem na blogu.

„…dotychczas z różnych powodów istniały w Polsce blokady w tej kwestii”. Mowa o blokadzie w rozwoju przedsiębiorstw.

Nie wiem o jakich blokadach prezes Kaczyński mówi i byłoby dobrze gdyby porzucił tajemniczość w wypowiedziach, za którą próbuje schować brak wiedzy czy argumentów.

Wiele o problemach przedsiębiorców można się dowiedzieć z badań sondażowych GUS. Większość z nich tak naprawdę jest pochodną rozwoju, rywalizacji i utrzymania się na rynku w ramach gospodarki wolnorynkowej. Jak rozumiem J.Kaczyński, używając słowa ‘kapitalizm’, gospodarkę wolnorynkową akceptuje. W badaniach sondażowych jest też informacja o zmianach i zawiłościach w prawie, w tym podatkowym. PiS jest bardzo aktywny na polu zmian w prawie i ustalania nowych obowiązków przedsiębiorcom, co im życia nie ułatwia.

Jednym z mankamentów, który za rządów PiS uległ pogłębieniu, jest słaby wynik w obszarze inwestycji. Jest faktem, że nie ma prostych narzędzi by pobudzić inwestycje. To jednak, z czym mamy do czynienia obecnie, powinno nas zachęcić do poważnej dyskusji w gronie ekonomistów i decydentów. PiS jej jednak unika, żeby ukryć swoją bezsilność w tym obszarze. Temat inwestycji i ewentualnego ich wsparcia przez państwo (wydatki infrastrukturalne itd.) jest też o tyle niewygodny dla obecnego rządu, że ogromny program 500+ spowodował typowe symptomy efektu wypychania inwestycji i nakładów o podobnych charakterze przez konsumpcję. Wypada więc zadać pytanie: jak prezes PiS widzi problem inwestycji w kontekście jego nowego kapitalizmu.

Nowy kapitalizm ma spowodować, że nadejdzie „…..nowa, wielka fala gospodarczej inicjatywy”.

Falę inicjatywy przeżyliśmy na początku lat 90-tych i w takiej skali nigdy się już nie powtórzy. I dobrze, bo tamta fala kapitalizmu, jak był to łaskaw nazwać prezes PiS, wynikała z ogromnego niezaspokojonego popytu i efektów dysfunkcjonalności socjalistycznej gospodarki. Słowa o nowej inicjatywie wywołują pytania o to, co ma być bodźcem tej nowej fali? Na pewno nie jest tym przeregulowanie gospodarki czy napędzanie jej konsumpcją. Niestety odpowiedź nie pada. Nowa fala kapitalizmu wymagałaby raczej zwiększenia skali wolnego rynku w funkcjonowaniu gospodarki.  A to jak rozumiem nie wchodzi pod uwagę.

Nowy kapitalizm to, wg J.Kaczyńskiego, “także sprawa pewnych przemian świadomości społecznej“.

To jedna z bardziej tajemniczych, dyskredytujących, czy raczej zabawnych wypowiedzi o nowym kapitalizmie. Historia pamięta liderów, polityków czy przywódców duchowych, którzy dla udowodnienia słuszności swoich teorii wymuszali zmianę społecznej świadomości. Mam nadzieje, że J.Kaczyński nie chce dołączyć do tego grona. Inna rzecz, że ta sama historia już nie raz udowodniła, że zabawy ze społeczną świadomością ostatecznie kończą się klęską, a pomniki ideologów lądowały na ulicy.

Ta kuriozalna wypowiedź tylko potwierdza, z jak silną próbą manipulacji mamy do czynienia. To w gruncie rzeczy żadna nowość. Ekipa dobrej zmiany niemal od początków swego działania, próbuje usilnie wmówić społeczeństwu, że jest świadkiem czegoś wyjątkowego. Kiedy jednak patrzy się na gospodarkę z perspektywy danych makroekonomicznych, wcale to tak nie wygląda.

“Chcielibyśmy, aby ta fala inicjatywy gospodarczej – jak to często mówimy – druga fala polskiego kapitalizmu się zrodziła. Rząd Mateusza Morawieckiego ma temu sprzyjać” .

Ekonomia nie jest obszarem, w którym prezes PiS porusza się swobodnie. Stąd ogromne nadzieje pokładane w M.Morawieckim. Morawiecki jest nie tyle ekonomistą, co człowiekiem który świetnie odgrywa medialną rolą gospodarczego wizjonera dobrej zmiany. Eksperci ekonomiczni nie mają problemu z właściwą oceną Morawieckiego, ale wcale niemała część społeczeństwa dała mu się porwać.

To co uderza w części wywiadu poświęconej kapitalizmowi to nadużywanie ideologii i niespójność z obecnym medialnym przekazem rządu.

Do tej pory, główny przekaz informował nas, że nowy trend  w myśleniu o gospodarce to aktywna rola państwa. Od hojnego rozdawania zasiłków przez repolonizację gospodarki, po potężne inwestycje państwowe (centralny port lotniczy). Teraz nagle pojawia się nieco już archaiczne słowo kapitalizm z jakimś, bliżej nieokreślonym, nowym otwarciem. To w końcu gdzie jesteśmy? Już wcieliliśmy w życie nowa ekonomią, czy to się dopiero wydarzy. Będzie to gospodarka kapitalistyczna, czy z silnym udziałem państwa w gospodarce? Jak to się ma do niedawnych słów prezesa, że dla przemian politycznych jest gotów poświęcić przejściowo nawet wzrost PKB?

Można do słów prezesa PiS podchodzić mniej lub bardziej poważnie. Wydaje się jednak, że lider ugrupowania rządzącego powinien bardziej przykładać sie do wypowiedzi o gospodarce. Nawet jeśli opinia publiczna jest już trochę przyzwyczajona do faktu, że ekonomia to nie jest coś co prezes PiS lubi najbardziej.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

dPLN. Dziwne wejście z kryptowalutą narodową.

Nie wiem co to było oraz kto i jakie miał intencje publikując w Pulsie Biznesu z 16 stycznia (17-go w wersji papierowej) artykuł ‘Polska szykuje kryptozłotego’.  W ciągu dnia media elektroniczne, opierając się na wspomnianym tekście, informowały o polskiej, narodowej, kryptowalucie. Przystępując do czytania tekstu z jednej strony człowiek na głowie słowa: kryptowaluta, bitcoin, spekulacja. Z drugiej zaś: że w końcu PB to poważna gazeta, a w artykule widnieje zdjęcie człowieka z tytułem profesora związanego z poważną uczelnią. Oczywiście czułem, że powstało jakieś gigantyczne nieporozumienie. Nie myliłem się.

Generalnie tekst czyta się z narastającym zdumieniem i niedowierzaniem. Trzeba przyznać, że jest tak napisany, iż faktycznie można ulec sile argumentacji bogato okraszonej hasłami o nowych technologiach. Autorka tekstu bezkrytycznie buduje napięcie w tekście, wplatając cytaty i argumenty pomysłodawców kryptowaluty. Najwyraźniej wciąż za mało jest w krajowych mediach elektronicznych komentatorów z wiedzą i doświadczeniem, bo w ciągu dnia sensację o narodowej kryptowalucie podało wiele innych mediów.

Ktoś kto ma nawet średnią wiedzę o zasadach emisji waluty i o tym co to środek pieniężny zauważy, że tekst jest niepoważny lub jest sprytnie ukrytą promocją, a młoda niedoświadczona dziennikarka bezkrytycznie (nie zakładam złej woli) przygotowała materiał. Miała być technologiczna sensacja, a wyszło … jak wyszło. Nawet jeśli dziennikarka chciała napisać ciekawy tekst o przenikaniu się konserwatywnego świata ekonomii i nowych technologii, to naukowcy i przedsiębiorcy reklamujący swojego dPLN’a, powinni byli pomóc dziennikarce w usunięciu z tekstu niepotrzebnych pseudo-rewelacji (żeby nie powiedzieć: manipulacji).

Nie wnikając w detale, czytelnik artykułu ‘Polska szykuje kryptozłotego’ może odnieść wrażenie, że w Polsce władze monetarne zamierzają uruchomić kryptowalutę, która będzie funkcjonować na równych prawach ze złotym. Jak to się ma do emisji pieniądza, artykuł nie wyjaśnia. W tekście jest myląca sugestia, że projekt jest akceptowany (lub jest pod patronatem) m.in. Ministerstwa Cyfryzacji.  Sympatycy makroekonomii szybko zauważą w tekście zdania, które są dla czytelnika jak czerwone ostrzegawcze lampki.

„Chcemy dać naszej gospodarce niepodrabialny pieniądz”,

„Zdaniem eksperta, aby pozbawić zdecentralizowaną walutę ryzyka kursowego, wystarczy powiązać jej kurs na sztywno z polskim złotym. …..W praktyce oznacza to mniej więcej tyle, że 100 zł będziemy mogli wymienić na 100 jednostek dPLN bądź na odwrót. Czy tak się stanie, zdecyduje rząd.”

Powyższe zdaniem rozbawiło mnie do łez.

„Twórcy projektu bardzo się starają, by uznał to za bezpieczne. Dlatego prace toczą się pod okiem prawników, którzy dbają, aby dPLN wpasował się w przestrzeń regulacyjną Polski oraz Unii Europejskiej.” „kryptowaluty emitowane przez rządy mają rację bytu, pod warunkiem że postrzegane są jako aktywa podobne do złota lub innych metali szlachetnych. „ itd.

Tekst mimo wszystko polecam, bo jest dobrym przykładem sprytnie zrobionej promocji lub ignorancji. Generalnie, rzekoma kryptowaluta to raczej forma pieniądza elektronicznego i system rozliczający płatności i/lub cokolwiek tam jeszcze. Z pieniądza elektronicznego tak naprawdę korzysta każdy z nas płacą m.in. za pomocą karty w sklepie.

W związku z zamieszaniem jakie powstało przez często bezkrytyczne powielanie przez media  informacji o rzekomej kryptowalucie, głos zabrał NBP i Ministerswo Cyfryzacji. To doskonale pokazuje jak bardzo Puls Biznesu i pomysłodawcy kryptowaluty przeholowali.

Oświadczenie NBP.

W związku z dzisiejszą publikacją „Polska szykuje kryptozłotego” („Puls Biznesu” z 17.01.2018 r.) Biuro Prasowe NBP informuje:

Zgodnie z art. 227 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej przysługuje Narodowemu Bankowi Polskiemu. NBP odpowiada za wartość polskiego pieniądza. Zgodnie z art. 31 i 32 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o Narodowym Banku Polskim , znakami pieniężnymi Rzeczypospolitej Polskiej są banknoty i monety opiewające na złote i grosze. Są one prawnymi środkami płatniczymi na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej.

Narodowy Bank Polski nie prowadzi prac nad emisją tzw. waluty cyfrowej banku centralnego.

Dodatkowo Ministerstwo Cyfryzacji ogłosiło: “Resort cyfryzacji poinformował również, że z dniem dzisiejszym cofnęło patronat dla Polskiego Akceleratora Technologii Blockchain.”. To wiele mówi o skali dezorientacji jaką wywołał artykuł w PB i oburzenia w Ministerstwie i w NBP.

Reakcja obydwu instytucji była szybka i właściwa. Trzeba było natychmiast przerwać jakiekolwiek spekulacje i sensacje podważające wiarygodność krajowej waluty. Robienie sobie promocji kosztem zaufania do waluty krajowej i systemu jej obiegu są niedopuszczalne.

Jak można było przypuszczać, wspomniany profesor (nazwisko w linkach do artykułów) wyraził rozczarowanie i zdziwienie reakcją Ministerstwa i NBP. Wyszło na to, że nie został zrozumiany, a wnioski zmanipulowano. To tłumaczenie jest niepoważne (żeby nie powiedzieć gorzej). Szczególnie gdy zestawi się cytowane zdania profesora z artkule z 17 stycznia z rzekomymi wyjaśnieniami opublikowanymi wczoraj.

https://www.pb.pl/polska-szykuje-kryptozlotego-903267

http://next.gazeta.pl/next/7,151003,22911285,mial-byc-polski-narodowy-bitcoin-ministerstwo-szybko-sie-jednak.html#BoxBiz#BoxBizCz

 

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Lotnisko w Radomiu. Zabawa za publiczne pieniądze.

 

Media od jakiegoś czasu donosiły o różnych pomysłach na zagospodarowanie radomskiego lotniska, ale najnowszy pomysł nieco mnie zaskoczył. Cóż, gdy inwestycja publiczna okazuje się być totalnym niewypałem, to ratunkiem są politycy. Prezes PPL Porty Lotnicze i władze radomskiego lotniska, podpisali list intencyjny. Celem jest uczynienie z radomskiego lotniska centralnego portu dla linii niskokosztowych i czarterowych dla, i tu oddajmy głos marszałkowi senatu:

„- Mówimy o lotnisku zacznie większym niż to, co mamy obecnie w Radomiu (…). Będzie to bardzo duży port lotniczy, obsługujący nie tylko region radomski, aglomerację warszawską, ale również centralną Polskę, województwo świętokrzyskie, dużą część województw lubelskiego i łódzkiego – powiedział Bielan.” (za TVN24bis.pl).

Oczywiście list intencyjny, to jeszcze nie umowa, bo do tej daleka droga. Niemniej, biorąc pod uwagę kto podpisuje list intencyjny i kto temu patronuje politycznie (wicemarszałek senatu Adam Bielan), podjęte działania to raczej nie zmyłka.

W pierwszej chwili oczywiście pojawia się pytanie o rolę lotniska. W końcu mamy lotnisko w Warszawie, Modlinie, no i planowany jest Centralny Port Lotniczy kilkadziesiąt km na zachód od Warszawy (ma zastąpić obecny port im. Chopina). Do tego od 1,5 do 2,5 godz. jazdy samochodem są lotniska w Lublinie, Łodzi i Krakowie. Rzeszów niemal 3 godz. Rolę lotniska w Modlinie, pierwotnie planowanego m.in. dla lotów niskokosztowych, deprecjonował i starał się ośmieszyć wicemarszałek Adam Bielan. A.Bielan ma dar, jeśli nie mijania się z prawdą, to na pewno nieskrępowanej manipulacji. W wypowiedzi o lotnisku w Modlinie również dał popis swojego ‘talentu’. Niestety może to też oznaczać  jak silny jest i będzie czynnik polityczny w decyzji o przyszłości lotniska w Radomiu i lotnisk w najbliższym sąsiedztwie. Wygląda więc na to, że nadal będą pompowane pieniądze w niepotrzebne lotnisko.

Radomskie lotnisko wystawiono za pieniądze publiczne. Kosztowało ok. 120 mln. Jego roczne utrzymanie to ponad  10 mln zł rocznie. Pomysł z budowaniem lotniska to przejaw niepoważnych marzeń o wielkości.  Żaden prywatny inwestor nie pozwoliłby sobie na coś takiego. Owszem, wiele lotnisk regionalnych w Europie odnotowuje ujemny wynik finansowy, ale w niektórych przypadkach da się taką inwestycję obronić w szerszym kontekście ekonomicznym (rozwój lokalnej gospodarki, ruch turystyczny itd.). W Radomiu ten rachunek nie ma prawa wyjść, bo obsługuje raptem 10 tys. pasażerów rocznie. Trudno się więc dziwić żartom z radomskiego lotniska.

Argumentem przeciw budowaniu lotniska w Radomiu jest lokalizacja. Wystarczy spojrzeć na gęstość zaludnienia w Polsce  i lokalizacje najbliższych regionalnych lotnisk. No ale jakiś charyzmatyczny lokalny polityk lub ich grupa miał wizję, jak rozumiem i zrealizował ją za publiczne pieniądze. Swoją drogę, warto w takich sytuacjach rozważyć chociażby minimalną odpowiedzialność finansową polityków lub… akcje lub udziały managerskie. Szybko by przeszła politykom ochota na inwestowanie bez żadnej (poza polityczną) odpowiedzialności.

Jak przedsięwzięcie ekonomicznie się nie spina, to o pomoc woła się polityków z pierwszych stron gazet. No i mamy pomysł, przedstawiony powyżej. Tylko, że pomysł ma wiele wad i nie ma prawa uratować Radomia. Może co najwyżej zmniejszyć nieco stratę.

Przede wszystkim kto i czym zachęci prywatnych lotniczych operatorów do korzystania z lotniska w Radomiu? Radom będzie dopłacał dalej do interesu? To nie jest przypadek, że żadna z większych linii niskokosztowych nie chce latać do Radomia. Po prostu większy ruch i wypełnienie samolotów w stopniu opłacalnym ekonomicznie, dają najbliższe regionalne lotniska. Nie ma sensu, by ktoś spod Rzeszowa, Lublina,  Krakowa lub z Warszawy jechał do Radomia, skoro ma lotnisko bliżej. Kolejne pytanie, to rola Radomia w kontekście budowania Centralnego Portu Lotniczego.

Pomysł na Radom opiera się na podebraniu ruchu lokalnym lotniskom, które i tak ciężko walczą o swój byt. Zresztą powstaje pytanie: jak zapewnić ruch pasażerski na tym lotnisku? Czym zachęcimy ludzi by jechali akurat do Radomia na samolot, a nie do Krakowa czy Lublina?

Nie mam nic przeciwko udziałowi pieniędzy publicznych w rozkręcaniu lokalnej gospodarki. Bywa, że inwestor publiczny może być nawet lepszy. Przykład lotniska w Radomiu przypomina, że nie jest to zasada i warto o tym pamiętać.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Krajowy rynek finansowy w 2017 i 2018 r.

 

Nie ma co ukrywać, że lepiej ocenia się przeszłość niż przewiduje przyszłość. Dotyczy to również rynku finansowego. Kalendarzowy rok za nami, więc można się pobawić w podsumowania oraz wskazać, w którą stronę rynek finansowy pójdzie lub w jakim obszarze będzie się poruszał i jakie są ryzyka.

W tle rynku zawsze jest makroekonomia i większa lub mniejsza dawka polityki, czyli element który potrafi odcisnąć niemałe piętno na gospodarce i rynku finansowym. W naszym przypadku element polityczny odcisnął wyjątkowe piętno i to już od wyborów w 2015 r. Przypomnę tylko, że po trwającym niemal trzy kwartały okresie kampanii wyborczych wybory prezydencie i parlamentarne wygrało PiS, czyli ugrupowanie bardzo populistyczne również w sferze ekonomiczno-społecznej. Już w wyborczych zapowiedziach politycy PiS nie ukrywali, że czeka nas przełom.

Oprócz czynnika politycznego, w 2014 i 2015 r. w gospodarce widać było utrwalanie się pozytywnych trendów w gospodarce. Po latach walki z deficytem finansów publicznych, udało się zejść poniżej 2,5% w relacji do PKB w II poł. 2015 r. Niestety, zaraz po zmianie rządu, przeszliśmy do dość luźnej polityki w obszarze finansów publicznych. Sytuacja uległa przejściowej poprawie w 2017 r., ale to głównie zasługa większych wpływów z budżetowych z powodu przyspieszenia gospodarczego. Już od 2014 r. wiadome było, że bezrobocie będzie istotnie spadać przy korzystnym PKB (ponad 3% w 2015 r.). Wg projekcji NBP z listopada 2015, PKB w latach 2016-2017 miał rosnąć w przedziale 3,3%-3,5%. I tak też mniej więcej wyszło, gdy się uśredni odczyty  z całego okresu.

A co przed nami w gospodarce? Moim zdaniem jakieś 2/3 okresu szybszego wzrostu gospodarczego jest już za nami. Powinniśmy oswoić się z tym, że w tym lub przyszłym roku zobaczymy symptomy spowolnienia wzrostu gospodarczego. Biorąc pod uwagę brak stabilnego finansowania 500+ i skutki obniżenia wieku emerytalnego, za rok lub najdalej dwa wrócimy do dyskusji o pomysłach na zapobieżenie narastaniu deficytu finansów publicznych. Sytuacji na pewno nie ułatwi to, że PiS ma jeszcze kilka możliwości na ukrycie napięć w finansach publicznych (np. Fundusz Rezerwy Demograficznej, przejęcie kontroli nad wydawaniem składek zdrowotnych czy składki z PPK). Rok temu zakończył się 3-letni okres niezwykle niskiej inflacji. Obecnie szukamy odpowiedzi na pytanie: inflacja utrzyma się na poziomie celu inflacyjnego czy zacznie rosnąć.

Wg prognoz makroekonomicznych OECD (z października), dynamika wzrostu PKB Polski i UE w najbliższych dwóch latach będzie się bardzo powoli osłabiać, a w przypadku gospodarki USA, oczekiwane jest utrzymanie obecnego tempa lub minimalne przyspieszenie.

Stopy procentowe.

Okres niskiej inflacji mamy dawno za sobą. Zaczynamy się obawiać ewentualnego dalszego jej wzrostu m.in. z powody wzrostu wynagrodzeń i konsumpcji. Zagrożenie nie jest na chwilę obecną silne, więc NBP wstrzymuje się z decyzją o podniesieniu stóp. Rynek zaś powoli z roku na rok  podnosi stopy procentowe (obligacje), przygotowując się do tego co być może nieuniknione. Stawki FRA od dawna wskazują na oczekiwanie wzrostu stopy referencyjnej z obecnej 1,5% do 1,75%-2,0%  w perspektywie roku. Stawki te były względnie stabilne przez cały 2017 r. by minimalnie wzrosnąć w grudniu. W oparciu o krzywą rentowności z końca grudnia, rynek szacuje  że w okresie 2018-2023 koszty pozyskania depozytu 1M wzrosną z 1,7% obecnie do 3,2%. Taki rozkład przewidywań nie oznacza niczego złego. Jest to dość standardowe zachowanie rynku odzwierciedlające niepewność (ale na pewno nie panikę) odnośnie kształtowania się inflacji i stopy referencyjnej NBP w perspektywie kilku lat i dyskontowanie większości znanych nam obecnie ryzyk. Moim zdaniem nie jest to koniec cyklu wzrostu rentowności obligacji. Przykładowo, średnioroczne rentowności obligacji w ostatnich dwóch latach rosły z roku na rok o 20-30 punktów bazowych (średnia dla obligacji o terminach wykupu 2,5, 10 lat). Wiele wskazuje na to, że w tym roku może być podobnie.

Giełda. Akcje.

To akcjom i giełdzie chyba najbardziej dały się we znaki ostatnie trzy lata. O ile poważne spadki indeksów giełdowych w 2015 nie były rzadkością na świecie, to w naszym przypadku były dość znaczne i to pomimo iż rynek akcji, jeżeli był przewartościowany, to w naprawdę niewielkim stopniu na przełomie 2014/2015. Zapowiedzi działań w obszarze polityki społeczno-gospodarczej polityków PiS ciągnęły w dół polski WIG. W dół leciały ceny akcji banków, firm energetycznych itd. Trzeba było niemal całego roku 2016, by inwestorzy przekonali się iż gospodarka nadal przyspiesza, ceny surowców mają spadki już za sobą i że rząd zrezygnował z realizacji niektórych kosztownych obietnic lub ich realizację rozciągnął w  czasie. Wg moich szacunków w 2016 r. poziom niedoszacowania polskich akcji kształtował się w przedziale od 10% do 18% (sierpień). W 2017 WIG wzrósł o 23%. Szczęśliwy ten kto odpowiednio zmieniał strukturę swoich aktywów.

Dynamiczny wzrost cen polskich akcji w 2017 r. mniej więcej w połowie roku doprowadził do krótkotrwałego niewielkiego ich przewartościowania. Było to raptem większe kilka procent. W II połowie ubiegłego roku, WIG wzrósł już tylko o 4%. Na chwilę obecną możemy mówić, że akcje (dokł.: indeks WIG jako reprezentatywnych ich koszyk) odpowiadają ich fundamentalnej wycenie lub przekraczają ją o kilka procent. Zachowanie inwestorów z II poł. ubiegłego roku potwierdza to co widać na naszej giełdzie od kilku lat. Optymizmu wystarcza nam tylko na tyle, by polskie akcje podnieść do poziomu wyceny fundamentalnej lub minimalnie większej.

Formalnie zatrzymanie wzrostu na poziomie wyceny fundamentalnej wydaje się być poprawne.  Kiedy jednak spojrzeć na rynek amerykański czy niemiecki, to rodzi się pytanie o powody ostrożności inwestorów działających na krajowym rynku. Jest ich kilka. Brak poważniejszego zainteresowania przez inwestorów zagranicznych, obawy o przyszłość polskiej gospodarki, poważne przewartościowanie na niektórych z najważniejszych rynków (w tym wymienionych). W tym ostatnim przypadku przewartościowanie ma miejsce przynajmniej od ok. czterech lat i powoli przybierało na sile. Obecnie skalę przewartościowania na rynku niemieckim i amerykańskim szacuję na przynajmniej 20-30%. O ile zagraniczni inwestorzy mogę (i mają do tego podstawy) wierzyć w siłę gospodarek swoich krajów i firm notowanych na tamtych rynkach, to z naszej perspektywy wygląda to inaczej. ‘Nawis’ przewartościowania rodzi ryzyko korekty na najważniejszych rynkach, co zazwyczaj powoduje to samo na rynkach lokalnych, w tym polskim. W efekcie, mało kto ma odwagę poważniej zaangażować się w akcje.

Generalnie sugerowałbym unikanie zwiększenia udziału akcji w portfelu, no chyba że inwestor ma odpowiednią wiedzę i na bieżąco kontroluje fakty i prognozy wpływające na nastroje rynkowe w kraju i zagranicą . Osobom, które rynkiem się nie interesują, proponuje zacząć powoli redukować udział akcji w portfelu do 20% lub maks. 40% . Teoretycznie jest małe prawdopodobieństwo scenariusza typu: dalszy przyspieszenie PKB w Polsce, napływ inwestorów zagranicznych i brak korekt za granicą, ale – jak wspomniałem – prawdopodobieństwo realizacji takiego scenariusza jest małe.

Złoty.

Rok 2017 to rok powrotu zaufania do polskiej gospodarki. Kurs eur w 2017 r. spadł z 4,42 do 4,17. Tak jak w przypadku cen akcji, większość aprecjacji polskiej waluty przypadła na I poł. 2017 r. Część analityków rynkowych zwracała uwagą na znaczną skalę aprecjacji. Wbrew pozorom zmiana nie jest jakaś wyjątkowa bez względu na to czy patrzymy tylko na kurs eur czy na tzw. koszyk walutowy. To, odpowiednio od 6% do 10% w skali roku. Niepewność związana z działaniami rządu PiS spowodowała, iż od końca 2015 złoty (w rozumieniu koszyka walutowego) zaczął się osłabiać. Znaczne niedowartościowanie złotego (niemal 10% odchylenia od wartości fundamentalnej) utrzymywało się przez cały 2016 r. Tak więc 2017 rok to oczywiście okres wzmocnienia naszej waluty, ale w rozumieniu zbliżenia do jej wartości fundamentalnej. Mowa więc nie o euforii na rynku, a o ustąpienie lęków w obliczu przyspieszenia gospodarczego. Warto o tym pamiętać.

Nie oczekiwałbym na miejscu inwestorów dalszego poważniejszego wzmocnienie złotego (koszyk) w 2018 r. Używając języka analizy technicznej, należy oczekiwać wahań w ramach trendu bocznego z ryzykiem osłabienia w obliczu obaw o gospodarkę ( w tym finanse publiczne) lub działania z obszaru polityki. W zależności od przyjętych scenariuszy politycznych i gospodarczych, przejście złotego w obszar kilku procentowego przewartościowania (na koniec roku) w rozumieniu wyceny fundamentalnej,  nie jest większe niż 20-25% w rozumieniu prawdopodobieństwa.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Akcje Morawieckiego. Sytuacja wysoce niezręczna.

2017_12_14_cena_akcji_BZ_WBK

Chyba nie tak to powinno było wyglądać. Mam na myśli akcje BZ WBK w posiadaniu premiera Morawieckiego. Na szczęście, dzięki presji mediów i (części) opinii publicznej, M.Morawiecki podjął decyzję o sprzedaży akcji. Informację podano po południu 13 grudnia, czyli wczoraj. (na załączonej ilustracji zaprezentowany jest wykres cen akcji BZ WBK w latach 2015-2017; stooq.pl).

Jednym z istotnych składników majątku premiera są akcje BZ WBK, czyli banku, któremu przez lata szefował. M.Morawiecki na koniec 2016 r. wykazał  m.in. 13,7 tys. akcji. Ostatnie oświadczenie majątkowe jest sprzed roku, ale z treści niedawnego komunikatu Ministerstwa Rozwoju możemy domniemywać, że liczba akcji najprawdopodobniej nie uległa zmianie. Wg Min.Rozwoju, premier zamroził swoje akcje, czyli – jak rozumiem – nie podejmuje żadnych decyzji z nimi związanych. Tylko, że brak takiej decyzji w tym akurat przypadku, też jest decyzją, wbrew pozorom. Szczególnie gdy się spojrzy na zmiany cen akcji banków w latach 2015-2017 i weźmie pod uwagę decyzje i pomysły rządu dotyczące sektora bankowego. Jeżeli przyjmiemy, że liczba akcji jest stała, to między jesienią 2015 r., a grudniem 2017 wartość akcji wzrosła z 4,1 mln zł do 5,1 mln zł.

Przypomnę, że ceny akcji sektora bankowego podlegały w okresie ostatnich trzech lat ogromnym zmianom. Do tego stopnia, że (moim zdaniem,) organy nadzorujące funkcjonowanie giełdy powinny zwrócić uwagę, czy ktoś (politycy i członkowie rodzin) ‘nie skorzystał’ przy okazji ze zmian. Tym bardziej, że głównym powodem zawirowań na giełdzie, w tym w sektorze bankowym, byli właśnie politycy z obecnej koalicji rządowej.

W 2015 r. kilka partii politycznych zaprezentowało swoje pomysły na pomoc frankowiczom. To był tylko wstęp do tego co w kampanii wyborczej wygadywali politycy prawicowi, w tym niestety, obecny prezydent. Politycy koalicji prawicowej demonstrowali antypatie do banków z zagranicznym kapitałem, zapowiedzieli wprowadzenie podatku bankowego i monstrualne wsparcie dla frankowiczów, które miało być sfinansowane przez banki. Do tego doszły koszty bankructwa i przejęcia SKOKów. W 2015 r. indeks WIG Banki spadł o ok. 25%. W 2016 r. ulegał wahaniom na niskim poziomie, by w tym roku piąć się w górę i powrócić obecnie do poziomów z początku 2015 r.  

Zwycięstwo w wyborach parlamentarnych koalicji prawicowej w 2015 r. nie było wcale takie pewne, więc M.Morawiecki nie miał powodu pozbywać się akcji przed ogłoszeniem wyniku wyborów. Kiedy natomiast dołączył do grona ministrów, akcje banków, w tym BZ WBK, były bliskie swoich lokalnych minimów. Minimum przyszło w styczniu 2016 r., gdy prezydent ujawnił swoje pierwsze pomysły dotyczące wsparcia dla frankowiczów, wiedząc przy tym, że są nierealne i na pewno nie wejdą w życie

M.Morawiecki musiał być pewien jesienią 2015 r., że akcje banków są zbyt niskie. W zależności od przyjętego punktu odniesienia, gdyby pozbył się wtedy akcji, jego strata na portfelu akcji sięgałaby od mniejszych czy większych kilkuset tysięcy złotych, do ok. 1 mln zł. Wiedział też, że ustawa frankowa w jednej z najbardziej obciążających banki wersji nie wejdzie w życie. Inwestorzy nie byli tacy pewni, bo politycy PiS straszyli na całego co chwilę nowymi pomysłami dla sektora bankowego. Notabene ten koncert pomysłów trwa do dzisiaj, bo prezydencka propozycja dot. pomocy dla frankowiczów (nie mówię tutaj o tzw. ustawie spreadowej) jest swego rodzaju opcją finansową dla frankowiczów bez precyzowania warunków. Ponadto M.Morawiecki pełniąc funkcję ministra finansów i premiera miał i ma bezpośrednio i pośrednio wpływ na działanie instytucji regulujących i kontrolujących działania sektora bankowego. Wpływ polityczny wykazałem powyżej.

Minęły ponad dwa lata i trzeba powiedzieć, że warto było akcje utrzymać. Cena za akcje BZ WBK powróciła na koniec 2017 r.,  na poziom 370 zł. Trzeba jednak uczciwie zaznaczyć, że intencje M.Morawieckiego nie są znane i być może ze swojego punktu widzenia, ‘zamrożenia’ akcji nie postrzega jako czyn naganny. Tylko, że nie chodzi tu o postrzegania, a o zasadę. Tym ważniejszą, że nawet ‘zamrożenie’ może być celowe i przynieść profity. Nowemu premierowi przyniosło.

Nie mamy w Polsce jednoznacznej regulacji w tym zakresie dla polityków. Pozostaje więc moralność i kontrola mediów. Z pierwszą bywa różnie, a druga niekoniecznie jest skuteczna. Bywali jednak w Polsce politycy, którzy z chwilą podjęcia się wysokiej funkcji publicznej, pozbywali się akcji. M.in. Mateusz Szczurek.

Na świecie praktykowane jest m.in. oddanie akcji w zarząd funduszu inwestycyjnego. Możliwości jest wiele. Moim zdaniem, politycy z najwyższej półki powinni z chwilę objęcia publicznych funkcji akcje jak najszybciej sprzedać i lokować spieniężone aktywa w obligacje skarbowe, fundusze inwestycyjne oparte na tego typu instrumentach (dłużnych), czy po prostu lokować w banku na standardowej lokacie (najlepiej w banku ‘państwowym’). No i oczywiście walutą lokaty powinien być polski złoty. Jakimś wyjściem mogły by być akcyjne fundusze inwestycyjne (lub o podobnym charakterze), ale to co się działa w latach 2015-2017 z indeksem WIG, WIG20 i WIG Banki powoduje, że  to rozwiązanie również budzi wątpliwości.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Poziom podatków w krajach UE. Trudno wydawać więcej niż się zbiera z podatków.

Niedawno Eurostat opublikował bardzo ciekawą statystykę dotyczącą poziomu opodatkowania (i innych obciążeń o podobnych charakterze, w tym składki emerytalne) obywateli i przedsiębiorstw w krajach UE. (Dalej będę w uproszczeniu używał określenia: podatki, podobnie zresztą jak raport Eurostatu). Temat ciekawy przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy to skala opodatkowania i redystrybucji oraz porównanie krajów. Czyli czysta statystyka, co nie zmienia faktu, że ciekawa. Drugi – spory i dyskusje nad modelem społeczno-gospodarczym, jakie toczą się również w Polsce. Co i rusz, ten i ów publicysta ogłasza koniec liberalizmu w gospodarce, który rzekomo dominował w minionych dekadach w Polsce i w Europie.

W krajach UE od 2002 (dane Eurostatu) udział podatków w relacji do PKB jest względnie stały, ok. 39%. Minimalnie inaczej jest w przypadku opodatkowania w krajach strefy euro: 41,3% (średnia z okresu 1995-2016). Dla porządku już tylko dodam, że to co na potrzeby tego wpisu określam jako podatki, jedynie (bądź aż) w 90% odpowiada pojęciu general government. General government to, w uproszczeniu, całość finansów publicznych. Jak widać, finanse publiczne, to w 90% podatki pośrednio i bezpośrednio pobierane od obywateli i podmiotów gospodarczych. Tak więc nie ma i nie było czegoś takiego jak jakieś ukryte przez złych liberałów pieniądze na wydatki socjalne. Rozdajemy tylko to co zbierzemy od obywateli. I jeżeli uważamy, że przykładowo sfera socjalna jest zaniedbana, to albo nierozsądnie wydajemy w kraju pieniądze, albo wśród obywateli jest spore zróżnicowanie w poglądach co do skali i kierunków redystrybucji. Ten ostatni problem (spór) rozwiązujemy w wyborach parlamentarnych.  Innej możliwości nie ma. Redystrybucja na poziomie 40% do PKB wskazuje, że spory o to czy mamy liberalizm czy nie w Europie, są bezzasadne lub wręcz niepoważne. Polski to też dotyczy.

Poziom opodatkowania w relacji do PKB jest w UE mocno zróżnicowany. Od 28% do aż 47%. Na ogół, to bogatsze kraje UE odnotowują wyższe udział, niemniej nie jest to zasadą. Rekordzistami są: Dania, Belgia i Francja (wspomniane 47%). Niemcy: niemal 40%. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej, poza Węgrami ze wskaźnikiem 39%, koncentrują się w przedziale 30%-35% (dane za 2016 r.).  Polska uzyskała wskaźnik: 34,4% . Warto wspomnieć, że na social protection Węgrzy dają (w relacji do PKB) niewiele więcej od nas. Najniższe wskazania uzyskały np. Szwajcaria, Irlandia, Wielka Brytania itd., czyli  kraje dość bogate (na tle bardzo dużego PKB redystrybucja jest odpowiednio mniejsza).

Wbrew pozorom w Polsce redystrybucja nie jest mała. Można dyskutować o przeznaczeniu publicznych pieniędzy, ale to już inna kwestia. Udział wydatków na social protection, które budzą najwięcej emocji,  jest w Polsce niemal identyczny jak na Węgrzech, w Czechach, Słowacji, Bułgarii i Rumunii, 18%-20% (w relacji do PKB), czyli niemal identyczny. To może zaskakiwać w porównaniu ze skalą oskarżeń w Polsce o rzekomo niskie nakłady na szeroko rozumiane wsparcie społeczne. Social protection obejmuje również system emerytalny, co może w pierwszym odruchu budzić sprzeciw. Nie jest to wcale błąd. Bodaj każde państwo w system emerytalny wplata politykę społeczną (dopłaty do najniższych emerytur, przywileje emerytalne itd.).

Problem polega na tym, że wielu obywateli oczekuje wyższych nakładów na social protection, nie przyjmując do wiadomości, że państwo socjalne finansują niemal wszyscy obywatele ze swoich podatków. W Polsce panuje bardzo silne przekonanie, że stać nas na znacznie większe wydatki socjalne. Niestety premier Beata Szydło wprowadzając w życie program 500 plus i manipulując danymi, tylko utwierdzała Polaków w tym przekonaniu.

Minione dwa lata, zamiast ułatwić dyskusję o transferach społecznych, tylko ją utrudniły. Miliony obywateli i dziesiątki lewicowych komentatorów są święcie przekonani, że wzrost nakładów na social protection może się dokonywać bez troski o zapewnienie finansowania czy wzrost zadłużenia. Niestety tak się nie da. Widać to m.in. w Niemczech, które są dla wielu Polaków wzorcem social protection. Z wygody nie chcemy wiedzieć skąd pieniądze na social protection w Niemczech się biorą. A wystarczy spojrzeć na liczby.

Jak wyżej wspomniałem, skala niemieckiej redystrybucji to ok. 40% PKB. O ok. 7 pkt. proc. więcej niż u nas. Wydatki na szeroko rozumiane wsparcie społeczne (kategoria social protection w raportach Eurostatu) są o ok. 10 pkt.proc. większe niż w Polsce. Tylko, że skoro redystrybucja podatkowa wynosi 40%, to znaczy, że szerokie kręgi obywateli Niemiec są opodatkowane na rzecz social protection, bo inaczej się nie da.

No więc jeżeli chcemy mieć jak Niemcy, to musimy się ostro opodatkować by dojść do 40% PKB zebranych rocznie podatków. Już proste przeliczenie przez makro wielkości i przy 16,5 mln osób pracujących wskazuje, że musielibyśmy się dodatkowo opodatkować na ponad 500 zł miesięcznie. No chyba, że ‘rozłożymy’ to również na emerytów, to może da się zejść poniżej 400 zł miesięcznie dodatkowego obciążenia. Nadal chcemy jak Niemcy?

Na tle innych państw UE nasz system podatkowy relatywnie mało ‘korzysta’ z podatków dochodowych. Trzeba przyznać, że np. nasza skala podatkowa w PIT jest dość łaskawa dla podatników. Myli się jednak ten kto sądzie, że zbierzemy potrzebną kwotę tylko z tzw. ‘bogatych’. Kwota jest tak olbrzymia a ‘bogatych’ zbyt mało, , że musielibyśmy już ostro opodatkować obywateli, których wynagrodzenie zawiera się w przedziale między medianą a średnią. I już tylko z tego powodu, politycy PiS nawet o tym nie wspominają.

Cóż, jak widać nie jest to wszystko takie proste. Problemem są nie tylko politycy, ale i świadomość obywateli, którym wygodnie jest wierzyć, że wydatki państwa mają luźny związek z dochodami. Minione dwa lata, zamiast ułatwić dyskusję o transferach społecznych, tylko ją utrudniły. Miliony obywateli i dziesiątki lewicowych komentatorów są święcie przekonani, że wzrost nakładów na social protection może się dokonywać bez troski o zapewnienie finansowania czy wzrost zadłużenia.

Sorry, ale na tą chwilę nie mamy nawet zapewnionego trwałego finansowania programu 500 plus. Mówię o sytuacji, gdy tempo PKB będzie poniżej  przeciętnego i nie będzie budżetowych ‘prezentów’ w postaci wpłat za LTE czy zysku NBP.

Polecam lekturę:

http://ec.europa.eu/eurostat/documents/2995521/8515992/2-07122017-BP-EN.pdf/0326ff22-080e-4542-863f-b2a3d736b6ab

http://ec.europa.eu/eurostat/statistics-explained/index.php/Social_protection_statistics_-_main_indicators

 

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Wyniki PKB po III kw 2017. Państwo oszczędza na wydatkach publicznych.

2017_11_30_spozycie_i_nakady_w2

Z rachunkiem PKB tak to już jest, że zawsze coś ekonomistom nie podoba. Czasami jest to takie ekonomiczne gderanie i szukanie dziury w całym, a czasami nie. Tym razem jest właśnie to „a czasami nie”.

Z inwestycjami jest dobrze i źle. Tak zwane nakłady brutto na środki trwałe wzrosły y/yw III kw o 3,3%. Skromnie. PKB wzrósł w III o 4,9%. Biorąc pod uwagę skalę wykorzystania majątku produkcyjnego (badania GUS) i popyt w gospodarce, wstrzymywanie się z inwestycjami jest niespotykane i trochę niepokojące. Pozostaje nam czekać na dane za IV kw. Niemal każdego roku, na IV kwartał przypada 40% nakładów inwestycyjnych.

Niestety udział inwestycji w PKB spadł do 17,6%. Jak na kraj z ambicjami rozwojowymi, to absolutnie za mało. W krajach strefy Euro, ta relacja wynosi 20,5% po II kw 2017 r. i od wielu kwartałów rośnie. Wierzę (tzn. chce wierzyć), że w 2018 ta relacja zacznie się poprawiać. Jednym z winowajców jest sektor państwowy. W poprzednim wpisie na blogu zwróciłem uwagę, że inwestycje ograniczyła energetyka i górnictwo.

Owszem, wzrost gospodarczy jest satysfakcjonujący, ale jego struktura już nie. Patrząc na roczne dane, nasz wzrost nadmiernie napędza popyt gospodarstw domowych. Wbrew pozorom, nie jest  to najzdrowsze. Udział popytu gospodarstw domowych  w PKB to niemal 60% PKB. W przyroście zaś udział popytu to ok. 70%. Traci na znaczeniu w tym roku saldo wymiany handlowej (już tylko 5% udziału w przyroście PKB). Pomaga utrzymywanie się przyrostu środków obrotowych podmiotów (ponad 23% udziału). Nie jest to niestety czynnik rozwojowy, a na dodatek krótkotrwały (zazwyczaj kilka kwartałów).

Jedną z ciekawostek jakie potwierdziły wyniki PKB za III kw jest spadek udziału spożycia zbiorowego w PKB, które obejmuje m.in. spożycie publiczne (instytucje niekomercyjne działające na rzecz obywateli oraz dobra ogólnego, np. ochrona narodowa, oświata itd.). Krótki opis tego co wchodzi w skład spożycia zbiorowego podaje u dołu; informacja pochodzi z cyklicznych opracowań GUS „Rachunki kwartalne Produktu Krajowego Brutto w latach….”. Spożycie publiczne już czwarty kwartał z rzędu notuje słabszą dynamikę y/y. W III kw było to niecałe 2%. W relacji do PKB, spożycie publiczne wynosi obecnie 17,6% (średnia z lat 2007-2016 to 18,2%). Nie są to jeszcze zmiany drastyczne, ale już nawet w rachunku PKB widać to na co zwracają uwagę makroekonomiści: dobra obecnie sytuacja w finansach publicznych (w tym w budżecie) to m.in. efekt ograniczania i odkładania w czasie wydatków w szeroko rozumianej sferze publicznej.

Podsumowując. Jest znaczny wzrost PKB i należy się z niego cieszyć. Byłoby dobrze, gdyby w najbliższych kwartałach zaczęła się poprawiać struktura wzrostu PKB.

2017_11_30_definicje

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Nadal brak przełomu w inwestycjach.

2017_11_26_naklady_do_PKB

GUS opublikował dane finansowe przedsiębiorstw niefinansowych (ech, ten statystyczny język) za III kw 2017. Pewnie większość z miłośników grzebania w danych GUS rzuciła się na zakładkę ‘Tabl. 45’ pliku excel’owego z danymi o inwestycjach. I? I jest słabo. Brak przełomu. Ale o tym nieco dalej. Wpierw krótki opis, czy raczej skrót, najnowszych danych.

Po wstępnych danych o PKB za III kw wiadomo już, że w tym roku wzrost gospodarczy wyniesie ok. 4%. To dobry wynik, co widać m.in. po spadającym bezrobociu. Wg prognoz mało prawdopodobne jest utrzymanie takiego wskazania w średnim terminie. Niemniej jest szansa na utrzymanie tempa wzrostu min. 3%, co złym wynikiem nie jest. Musimy pamiętać, że okres dobrej koniunktury trwa już jakieś 3-4 lata i, porównując z poprzednimi okresami koniunktury, ok. 2/3 okresu szaleństwa za nami.

2017_11_26_PKB_UE_i_Polski

Zanim wpadniemy w nadmierny zachwyt nad sobą, to trzeba przypomnieć, że nadal nasz wzrost gospodarczy w znacznym stopniu uzależniony jest od koniunktury w UE. Wzór na nasz wzrost pozostaje niezmienny: PKB w UE + 2 pkt. proc = PKB w Polsce. To oczywiście żartobliwe ujęcie, ale gdy się spojrzy na wykres, inaczej być nie chce.  A unijny ‘dopalacz’ wiecznie trwać nie będzie.

W III kw 2017 r. przychody przedsiębiorstw wzrosły o 9,2% y/y. To ładny wynik. Średnie kwartalne dynamiki z dwóch lat poprzednich to 2,3% w 2015 r. i 3,7% w 2016 r. Średnia dla tego roku to ok. 9,5%. Mimo tak znacznej dynamiki wzrostu, nie udało się poprawić wyników finansowych, jeżeli przyjąć, że wskaźnikiem reprezentatywnym dla wyników jest rentowność netto sprzedaży. Rentowność netto sprzedaży dla podmiotów ogółem za sam tylko III kwartał wyniosła 4,2%, przy 4,3% w III kw ubiegłego roku.  Natomiast rentowność netto roczna krocząca wyniosła: w 2017 r. 4,4% przy 4,3% po III kw 2016 r.  W przypadku podmiotów zaliczanych do przetwórstwa przemysłowego, rentowność roczna krocząca obniżyła się z 5,4% w III kw 2016 r. do 5,0% w III kw 2017 r.

Udział podmiotów osiągających dodatni wynik netto nie jest większy niż roku temu. (w 2016 r. na koniec III kw 77,%, w 2017 r. 76,3%). Nie chce bynajmniej odbierać radości z wyników tegorocznych i ostatniego kwartału. Są naprawdę dobre. Warto jednak zwrócić uwagę, że wyniki podmiotów niefinansowych wiecznie poprawiać się nie będą. A mimo tego, że są dobre, przedsiębiorstwa nadal ostrożnie podchodzą do inwestowania, co jest chyba jedną z największych zagadek ostatnich kwartałów.

Inwestycje po trzech kwartałach 2017 są raptem 0,5% większe od ubiegłorocznych. Niestety można powiedzieć: w inwestycjach bez zmian. Być może istotną zmianę przyniesie IV kw, na który przypada ok. 35% nakładów z całego roku. Nieco lepiej wygląda sytuacja w działach przetwórstwa przemysłowego: wzrost y/y o 3,3% (wynik łączny dla przetwórstwa). Niestety, kiedy spojrzy się na zmiany z przeszłości (tej bliższej i dalszej), to najwyraźniej tempo wzrostu inwestycji  w przetwórstwie przemysłowym najwyraźniej spada, zamiast rosnąć. Pocieszeniem może być mocny trend wzrostowy inwestycji w handlu czy wychodzenie z marazmu (inwestycyjnego) w budownictwie. Nadziej daje też kilka działów gospodarki należących do przemysłu.

Brak przełomu w inwestycjach wynika m.in. z polityki sektorów zdominowanych przez państwo. Gdyby wskazać kilka głównych przyczyn stagnacji w inwestycjach, to niewątpliwie ‘winnymi’ są tu m.in.  szeroko rozumiana  energetyka (dział PKD 35) i górnictwo. Sytuacja finansowa niektórych państwowych firm i polityka państwa zmierzająca do ratowania jednych firm kosztem drugich, ma niestety swoje negatywne konsekwencje dla inwestycji.

Wierzę jednak, że w kolejnych kwartałach nakłady zaczną rosnąć. Sugerują to porównania z sytuacją z lat wcześniejszych, czy zbliżające się do maksymalnego, wykorzystanie mocy produkcyjnych (badania GUS).

 

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Czy stopy procentowe wzrosną?

2017_11_19_inflacja

Ostatnia zmiana stóp procentowych miała miejsce 2,5 roku temu. Wtedy to zakończyła się, trwająca od II poł. 2012 r., sekwencja obniżek. Czy stopy procentowe wzrosną? A jak tak, to kiedy? Te pytania powoli pojawiają się w mediach. Faktycznie, następuje splot kilku czynników, które wzrostowi inflacji bardzo sprzyjają.

Po dwóch latach ujemnej inflacji , jesteśmy świadkami szybkiego jej wzrostu. Pozornie możemy to sobie tłumaczyć efektem bazy. Niestety, inflację ciągną w górę w znacznym stopniu ceny żywności. I to właśnie żywność w poprzednich cyklach cenowych była na ogół sygnałem uprzedzającym przed nadchodzącym wzrostem cen pozostałych grup towarów. Dynamika cen żywności była dość raptowna, co daje nadzieję na to, iż podstawową część wzrostów żywności mamy już za sobą. To by oznaczało, że ten składnik koszyka inflacyjnego przestanie wywierać presję na dalszy wzrost inflacji. Jeszcze rok temu ceny żywności niemal nie chciały przyspieszać. A teraz roczna dynamika przekroczyła 5%.

Wzrosty odnotowują też  towary i usługi składające się na część nieżywnościową koszyka inflacyjnego. Na szczęście po I kw tego roku, presja części nieżywnościowej wyraźnie osłabła. Inaczej mówiąc, towary i usługi nieżywnościowe zdają się nie być obecnie poważniejszym zagrożeniem. Patrząc na ‘zachowanie’ inflacji w poprzednich cyklach wzrostowych, właśnie część nieżywnościowa koszyka nie zachowuje się obecnie tak jak w cyklach poprzednich (chodzi o lata 2004, 2007-2008 oraz 2010-2011).

Czytając sprawozdania ze spotkań  RPP można odnieść wrażenie, że jej członkowie zachowują zimną krew. Zapewne słusznie. Trzeba jednak przypomnieć, że rolą RPP jest działania antycykliczne, m.in. po to by uniknąć przegrzania gospodarki i ograniczyć skalę późniejszej korekty, która dla społeczeństwa nigdy nie jest miła. Warto docenić to, że RPP nie chce przedwcześnie i – ewentualnie – niepotrzebnie podnosić stóp. Jeżeli więc jest to zachowanie zimniej krwi, to ok. Obawiam się jednak po lekturze tzw. minutek i zapisu dyskusji  po comiesięcznych spotkaniach, że RPP może przedobrzyć, czyli nie docenić ryzyk jakie się kumulują. Być może RPP stara się idealnie trafić w punkt, w którym podwyżka będzie już niezbędna. To naturalne dążenie i marzenie członków RPP, ale i komentatorów rynkowych (każdy chciałby wskazać dokładnie ten moment gdy zmiana stóp jest niezbędna).

O PPI (tzw. inflacja w przemyśle) nie będę już wspominał, bo ten indeks cenowy zachowywał się ostatnio podobnie jak nieżywnościowa część koszyka inflacyjnego. Po gwałtownym przyspieszeniu na przełomie  2016/2017 dynamika PPI zdaje się stabilizować chwilowo w przedziale 2-3%.

Teraz pora na stan gospodarki. Jest (prawie) dobrze. Tempo PKB powoli się podkręca m.in. przez rosnący popyt wewnętrzny. To głównie zasługa gospodarstw domowych. Wszystko wskazuje na to, że w ty mroku tempo PKB może przekroczyć 4%. W ostatnich 3 latach bezrobocie spadło do ok. 7%, a z rynku napływają sygnały o problemach z pozyskaniem pracowników. Średnie wynagrodzenie od 2014 rośnie (przy pewnych wahaniach) o ponad 4% rocznie, czyli nieco przekraczając wzrost wydajności w gospodarce (w zależności od przyjętej metody liczenia, wskazania mogą się minimalnie różnić). Wzrost siły nabywczej społeczeństwa i poprawa nastrojów konsumenckich zaczyna być powoli widoczna na rynkach niektórych dóbr.

Dlaczego kilka linijek wyżej określiłem wzrost gospodarczy jako prawie dobry? Bo układ komponentów wzrostu nie jest wymarzony. Wzrost gospodarczy ciągniemy w zbyt dużym stopniu spożyciem indywidulanym, przy zbyt słabym tempie inwestycji. Do tego przyzwoicie rosną wynagrodzenia i mamy niezwykle niskie bezrobocie. To nie jest bezpieczny mix na najbliższe kwartały (może prowadzić do presji cenowych w gospodarce).

Tyle w dużym skrócie. Celem podanych wyżej informacji było przypomnienie, że wzrost inflacji i przyspieszanie wzrostu PKB powodowało konieczność powolnego podnoszenia stóp, by uchronić gospodarkę przed niezdrowym wzrostem (np. opartym na popycie i poprawie nastrojów). Obecny splot czynników (wskazałem tylko grupę wybranych) jako żywo podobny jest do sytuacji makroekonomicznej z lat, które wyżej wymieniłem.

Nie chcę RPP bynajmniej banalnie krytykować. Jednego czego mi na pewno w jej komunikatach brakuje, to silniejszego sygnalizowania, że w razie potrzeby nie zawaha się rozpocząć cyklu podwyżek stóp. Jestem przekonany, że RPP w poprzednim składzie bardziej zwracałaby uwagę na sytuację w finansach publicznych. Obecny względnie poprawny ich stan jest przejściowy i kiedy (bo w końcu i tak to nastąpi), koniunktura się pogorszy, zabraknie nam bufora amortyzującego spadek wpływów do budżetu. Pisząc o buforze nam na myśli oczywiście dopuszczalny w UE deficyt finansów publicznych.  

Niemal nigdy nie jest tak, że jesteśmy świadkami dokładnej kopii wydarzeń sprzed lat. Obecne nałożenie się zmian wskaźników cenowych i koniunktury gospodarczej przypomina sytuacje sprzed lat. Jaka jest więc różnica, która powstrzymuje RPP przed działaniem?? Oprócz cen żywności, których dynamika wzrostu wkrótce powinna wyhamować, pozostałem indeksy cenowe budzą obawy, ale mogą nie dojść do stanów ‘alarmowych’. PKB przyspiesza, ale niekoniecznie tak dynamicznie jak w opisywanych okresach wcześniejszych. To m.in. dlatego RPP wstrzymuje się z działaniem lub wydawaniem ostrzeżeń. Wydaje się, że większość członków RPP chce wierzyć  w scenariusz łagodniejszego przejścia gospodarki przez pełen cykl koniunkturalny.

Na rynku panuje przekonanie, że i tak stopy procentowe będą musiały wzrosnąć. Nikt nie chce podwyżki szybciej niż będzie to konieczne. Wydaje się, że obecna RPP chce do ostatniej chwili wyczekać z tą decyzją. Rynek widząc opisany przeze mnie niebezpieczny mix wskaźników, od połowy 2016 r. podniósł stawki FRA. Docelowo oczekiwana jest podwyżka w perspektywie roku o od 0,25% do 0,5%. Niemniej kształt krzywej wskazuje iż jest to swego rodzaju ‘dyżurne’ przygotowanie do ewentualnej podwyżki niż silnie przekonanie o niej

I już jako ciekawostkę.  Czytelnicy komunikatów z posiedzeń RPP zapewne zauważają, że czasami jest mowa o ewentualnej obniżce. To nie jest bynajmniej przykład jakiejś schizofrenii członków RPP czy makroekonomicznej dezorientacji. Scenariusze zmian obarczone są pewnym prawdopodobieństwem realizacji. W makroekonomii nie da się w 100% precyzyjnie przewidzieć zmian nawet w okresie 1 roku. M.in. dlatego projekcje inflacji publikowane przez NBP obejmują okres 2-3 lat. RPP powinna omówić i przygotować się na pełne spectrum scenariuszy makroekonomicznych. Prawdopodobieństwo ewentualnego cięcia stóp za kilka kwartałów jakieś tam oczywiście jest. Jest jednak bardzo małe.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Pracownicze Plany Kapitałowe. Pytanie: jaką faktycznie mają pełnić rolę?

Idea Pracowniczych Planów
Kapitałowych (PPK) to jeden z istotnych elementów zmian jakie zafundował nam
obecny rząd w systemie emerytalnym. Zarys programu zaprezentowało opinii
publicznej Ministerstwo Rozwoju. Program PPK nie jest przedmiotem standardowego
przekazu medialnego rządu. Program skrywa w sobie pewne informacje, z którymi
rząd wolałby się nie obnosić przed opinią publiczną. Pod tekstem podaje link na
31-stronicową prezentację Ministerstwa Rozwoju. Ja sobie pozwolę tylko na garść
opinii o PPK w kontekście całości zmian emerytalnych dokonywanych przez obecny
rząd.

PiS po przejęciu rządów rozpoczął proces poważnych zmian w systemie
emerytalnym
. Przede wszystkim rząd wycofał się z podwyższonego przed kilku
laty wieku emerytalnego. Opinia publiczna w znacznej części przyjęła to z
zadowoleniem, w przeciwieństwie do ekonomistów. Myliłby się ten, kto sądzi że politycy PiS nie są świadomi zagrożenia
jakie wywołali dla wysokości emerytur i finansów publicznych w kolejnych latach
obniżeniem wieku
. Rezygnacja z granicy 30-krotności średniego wynagrodzenia
przy płaceniu składek to pierwszy z desperackich kroków i potwierdzenie obaw
jakie obecny rząd ma.  

PPK są wpisane na prezentacji
(link) w szerszy Program Budowy Kapitału. Ten zaś jest elementem Strategii
Odpowiedzialnego Rozwoju. Brzmi dumnie, prawda? Z moim doświadczeń wynika, że
im bardziej coś dumnie brzmi w przekazie takiego czy innego rządu, z tym
większym emocjonalnym dystansem trzeba czytać programy, dokumenty itd.

PPK mają swoje zalety. Najważniejszą moim zdaniem jest narzucanie niemal powszechnie dodatkowej
składki  emerytalnej, z której można
zrezygnować.
Tym razem nie pytamy czy pan/pani jest zainteresowana
dodatkowym oszczędzaniem (jak np. w przypadku PPE), tylko narzucamy to
pracownikom. A dopiero ci, jeśli nie będą zainteresowani dodatkową składką, będą
musieli to zadeklarować. Takie podejście nie jest złe. Warto takie działania
podjąć. Autorzy PPK (m.in. min Morawiecki) są przekonani, że ¾ pracowników nie zrezygnuje z opłacania dodatkowej składki. To
tutaj kryje się mały haczyk rządowy (skrywany przed opinią publiczną), ale o
tym dalej. Dodatkową składkę płaci pracodawca.

Kolejną zaletą PPK jest zwiększenie palety oszczędności na
okres po zakończeniu aktywności zawodowej.
Jest ZUS, OFE, IKE, IKZE, PPE a
teraz dojdzie PPK. Dodatkowo część środków z PPK będziemy mogli wypłacić od
razy po osiągnięciu wieku emerytalnego na
bieżące potrzeby (np. choroba) lub przekazać na wkład mieszkaniowy
. Pozostałą część otrzymamy w ratach w
określonym terminie (okresie) lub przeniesiemy
do funduszu ubezpieczeniowego
(jeżeli taką opcję wybierzemy; poważnym problemem
może być koszt).

Należy też dodać, że państwo – w dużym uproszczeniu – dopłaci nam skromną kwotę jako zachętę do
oszczędzania
, co jest bardzo miłym gestem.

A teraz Wady i krytyka.

PPK jest niczym innym jak formą podniesienia nam składek emerytalnych.
Przekonanie, że ¾ uczestników programu pozostanie w nim,  niechybnie oparte jest na wierze, że beneficjenci
nie będą świadomi iż mają możliwość rezygnacji lub ulegną argumentacji iż mają
do czynienia z wyjątkowym produktem. Obawiam się, że wśród tej ¼ będą ci z
najniższymi wynagrodzeniami, którzy będą szukali wszelkich form podniesienia
wynagrodzenia netto, kosztem oszczędzania na emeryturę. W efekcie PPK nie rozwiążą kwestii emerytur osób z
krótkim stażem lub niskim wynagrodzeniem
.

Rząd obniżył wiek emerytalny, a teraz stara się na wszelkie sposoby zachęcić
do dodatkowego oszczędzania na emeryturę, zdając sobie sprawę ze skutków
obniżenia wieku emerytalnego dla przyszłych emerytów i finansów publicznych.

Niestety taki pomysł powoduje podniesienie kosztów funkcjonowania systemu
okołoemerytalnego (koszt bodźców finansowych). Koszty ponosimy my, obywatele.
Za pośrednictwem budżetu sami sobie zapłacimy za ulgi. Koszt corocznych dopłat
szacowany jest na 2 do 3 mld zł.

PPK i zmiany z nimi związane
(m.in. dotyczące OFE) znacznie komplikują system produktów emerytalnych, który
już obecnie nie jest łatwy dla przeciętnego Polaka do zrozumienia. Pomijam już
to, że znaczna część obywateli po prostu nie rozumie zasad działania systemu
emerytalnego.

Nie do końca jest dla mnie jasne,
na co będą przeznaczane składki z PPK (chodzi o zasady inwestowania zebranych
składek).  Prezentacja do której się odnoszę
(link) sugeruje, że rząd jest zainteresowany przeznaczeniem składek na
‘narodowe’ inwestycje w tym mieszkaniowe (finansowanie REITów). Ni mniej ni
więcej, rząd szuka kapitału na inwestowanie w polskie firmy i rynek
mieszkaniowy. Zarządzaniem pieniędzmi mają się zająć TFI lub Polski Fundusz
Rozwoju jeżeli nie dokonamy wyboru TFI. (wcześniej w mediach pojawiały się
informacje, że początkowo PFR miał zarządzać składaki). Tak naprawdę PPK to inna formuła OFE. W przeciwieństwie do OFE,
przynajmniej początkowo zakres inwestycji byłby ograniczony, na co wskazują
informacje w prezentacji. A wystarczyło
po prostu zmodyfikować formułę OFE
. Niestety politycy PiS i decydenci z
rządem związani nie ukrywają politycznej alergii na OFE. Zmiana formuły OFE pozwoli rządowi przejąć część pieniędzy do FRD, co
stanowi świetną poduszkę finansową dla rządu
. Część naszych składek, które
przejdą z OFE na FRD będzie zapisana na naszych kontach, więc formalnie na tym
nie stracimy. Niestety nie poprawi to docelowo płynności systemu, ale to już
nie jest przedmiotem troski polityków PiS. Inaczej mówiąc przejście z OFE na
PPK pozwoli rządowi na naprawienie skutków obniżenia wieku emerytalnego i
częściowy wpływ na decydowanie gdzie te pieniądze ‘pójdą’.

W prezentacja (link na dole) poświęcono niemało miejsca (co najmniej 2 strony z 31) na deprecjonowanie OFE. Zawarte
tam informacje to mieszanina manipulacji i przemilczeń. Jednym z argumentów na
to, że OFE są złe i szkodliwe, ma być fakt iż OFE lokowały w akcje zagraniczne
(czy PPK miały by mieć zakaz lub poważne ograniczenie?). Dokument nie wyjaśnia
skąd taka polityka OFE się wzięła. OFE po odebraniu obligacji skarbowych i
ograniczeniu możliwości lokowanie w nie, zainteresowały się rynkami
zagranicznymi. Powodem była słusznie rozumiana dywersyfikacja portfela i idące
w górę zagraniczne indeksy giełdowe. Za to akurat OFE bym pochwalił.

PPK zostały w prezentacji
wkomponowane w pogram budowy krajowych oszczędności, kapitału inwestycyjnego na
rzecz rozwoju kraju itp.. Dodatkowo jest mowa o zabezpieczeniu przyszłych
emerytów przed skutkami niskich emerytur (nie jest określone bezpośrednio) i
finansów publicznych przed problemami finansowymi w przyszłości. Zostało to tak sprytnie przedstawione i
skomponowane w spójną całość, że przeciętny obywatel nie zauważy, że PPK (i
powiązane zmiany w OFE) są m.in. po to by ratować rząd przed skutkami decyzji
jakie podjął

Link na prezentację Ministerstwa Rozwoju.

https://www.mr.gov.pl/media/22008/ProgramBudowyKapitalu_prezentacja.pdfa

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz