Opłata paliwowa, nie jest zła. Tylko czy obecnie potrzebna?

Politycy PiS wpadli na pomysł nowej opłaty paliwowej. 20 gr dodane do każdego zatankowanego litra. Indywidualnie niby drobiazg. Chociaż niekoniecznie. Dla kogoś kto małym autem osobowym pokonuje 10-15 tys. rocznie , opłata podniesie koszt tankowania (rocznie) o ponad 150 zł. Niewiele. Gorzej mają przedsiębiorcy z samochodami dostawczymi, którzy pokonują rocznie ponad 50 tys. km. Tu już mówimy przynajmniej  o tysiącu kilkuset złotych dodatkowych kosztów rocznie na jeden pojazd. Itd. Dzięki tej opłacie, finanse publiczne zyskuję 4-5 mld zł rocznie. To prawie 20% wartości programu 500 plus. Ekonomiści oszacowali, że opłata przyczyni się do podniesienia inflacji o od 0,2-0,4%. Powiedzmy, że nie będzie to jakąś tragedią dla gospodarki.

Oficjalnie posłowie PiS stwierdzili, że pozyskane środki będą przeznaczone na zaniedbane gminne i powiatowe drogi (Fundusz Dróg Samorządowych) oraz zasilenie Krajowego Funduszu Drogowego. Uzasadnienie wydaje się więc pozornie jak najbardziej godne pochwały. Mamy tu połączenie uzasadnionej potrzeby z równoczesnym obciążeniem tych, którzy drogi eksploatują. Z punktu widzenia polityki PiS i medialnego przekazu, jest tylko jeden mankament: opłata paliwowa dotyka bezpośrednio zwykłych ludzi.

Pomysł pozyskania dodatkowych środków w postaci opłaty paliwowej na infrastrukturę drogową formalnie nie jest zły. Wskaźnik danin publicznych do PKB lokuje nas poniżej średniej wśród krajów UE. Nie ma co ukrywać, ze w dłuższym terminie najprawdopodobniej będziemy relatywnie obciążenia zwiększać, by sfinansować społeczne oczekiwania. Niemniej nie mam co do tego pewności, bo jeszcze za czasów rządów PO-PSL opinia publiczna, przy akompaniamencie mediów, bardzo niechętnie odnosiła się do podnoszenia obciążeń finansowych. Negatywnym symbolem stał się 23-procentowy VAT. Obecnie, niemałej części społeczeństwa nagle wzrost obciążeń przestał przeszkadzać lub obywatele nie zdają sobie sprawy jak sprytnie zostali wprowadzani w błąd przez polityków PiS.

Jest jednak JEDNO ZASADNICZE ALE: po co opłata paliwowa skoro od nastania obecnych rządów jesteśmy zapewniani, że pieniądze były i są. Że rząd doskonale panuje nad sytuacją i na wszystko są pieniądze.  Dosłownie co tydzień min. Morawiecki ogłasza nadspodziewanie wysokie wpływy z podatków. Smaczku całej sprawie dodają obietnice pani premier, która zapewniała, że nie podniesie obciążeń obywateli. A tu proszę. Akcentem już czysto humorystycznym jest przypomnienie inicjatywy J.Kaczyńskiego z 2011 r., gdy domagał się obniżenia obciążeń dodawanych do ceny paliwa.

W rzeczywistości nie ma potrzeby dodatkowego obciążenia rachunku na paliwo, by pozyskać środki na drogi. Biorąc na przykład pod uwagę skalę i zasady dystrybucji środków z tytułu 500 plus, można powiedzieć, że przynajmniej ¼ pieniędzy w ramach 500 plus rozdawana jest ludziom, którzy z racji przyzwoitej sytuacji finansowej w ogóle nie powinni tych pieniędzy dostać. To ponad 5 mld zł. No ale rząd się uparł, że z 500 plus nie ustąpi. Będziemy więc utrzymywać nonsensowne wpieranie rodzin w korzystnej sytuacji finansowej i jednocześnie szukać środków na taką ekstrawagancję. Na horyzoncie jest już wejście w życie obniżonego wieku emerytalnego. Politycy PiS są jak najbardziej świadomi zagrożeń dla finansów publicznych.

Pomysły typu opłata paliwowa na budowę i remonty dróg, ustawa o rynku mocy itp. to też przyznanie się do zachwiania relacji konsumpcja-inwestycje. Zbyt dużo środków przeznaczono na rozdawnictwo i jest problem z mobilizacją środków na niezbędne nakłady inwestycyjne.

Poboru dodatkowych środków nie uzasadnia też sytuacja makroekonomiczna. Doświadczamy przyzwoitego wzrostu PKB i szukanie dodatkowych pieniędzy, to potwierdzenie niegospodarności i nieodpowiedzialności w obszarze finansów publicznych.

Na koniec została jeszcze do omówienia zwykła uczciwość. PiS i partie koalicyjne wygrały wybory i mają prawo kształtować nowy ład ekonomiczny i wymarzone socjalne państwo wg własnych przekonań. Tylko, że należało w trakcie wyborów, i obecnie, uczciwie poinformować obywateli, że socjalne państwo i obniżenie wieku emerytalnego oznacza znalezienie dodatkowych źródeł budżetowych wpływów. Tego nie uczyniono i niestety nadal próbuje się to ukryć przed obywatelami.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Populizm wkradł się do ekonomii. Przemówienie M.Morawieckiego na kongresie PiS.

2017_07_04_sektor_bankowy_Morawiecki

Na kongresie PiS pierwszego lipca 2017, zaraz po prezesie PiS, przemawiał Mateusz Morawicki. To co słyszeliśmy prze około godzinę, być może powinno budzić tylko uśmiech politowania i wzruszenie ramion. Mamy jednak do czynienia z być może przyszłym premierem i na pewno czołowym ekonomicznym populistą-wizjonerem obecnego rządu. Obawiam się, że sobotnie wystąpienie to zapowiedź poziomu, do jakiego zostanie sprowadzona debata ekonomiczna wraz ze zbliżającym się terminem wyborów. Liczba nieprawd, pół-prawd, manipulacji, tendencyjnie podanych danych i przemilczeń była tak duża, że nie sposób tego wszystkiego prostować. I być może o to właśnie chodziło. Tak zapewne będzie wyglądała w najbliższych latach ekonomiczna debata. Niemiej spróbuję skomentować chociaż część z tego co można było usłyszeć w sobotę.

M.Morawiecki z dumą mówił o zrealizowanych obietnicach wyborczych, przy czym ograniczył się do tych zrealizowanych. O pozostałym jakby zapomniał. Więc przypomnę, że jedyną obietnicą (z dużych ekonomicznych), która można ocenić jako zrealizowaną jest 500+. Obniżenie wieku emerytalnego, ma być zrealizowane dopiero po dwóch latach od przejęcia władzy, mimo że obecny prezydent zapowiadał niemal natychmiastową jej realizację. Opóźnienie o dwa lata nie jest przypadkowe. Lata największego wzrostu deficytu finansów publicznych wywołanego obniżeniem wieku, przypadną na nową kadencję, czyli po wyborach. Nie ma wątpliwości, ze wiekiem emerytalnym, PiS będzie szantażował opozycję w czasie wyborów. Tym, co uważają, że nie było konieczności podnoszenia wieku, przypomnę, że prezydent w opisie skutków decyzji posłużył się … wyliczeniami z czasów rządu PO-PSL, które jednoznacznie pokazywały narastającą dziurę w finansach.

M.Morawiecki nie wspomniał ani słowem o porzuceniu absurdalnej obietnicy danej frankowiczom czy kwoty wolnej od podatku. W przypadku tej ostatniej, rząd wykonał jedynie decyzję Trybunału Konstytucyjnego.

Wg M.Morawieckiego rząd realizuje obietnice bez podnoszenia podatków. I tak i nie. Podatek bankowy jest pośrednio opodatkowaniem klientów banków. Ponadto PiS nie zrealizował obietnicy o powrocie VAT do 22%, czy rezygnacji z podatku miedziowego. Już tylko dzięki temu, rząd ma dodatkowe niemal 10 mld zł rocznie. Reszta 500+ finansowana jest m.in. narastającym długiem publicznym. Właśnie z tego powodu, żaden członek rządu i polityk PiS nie pytany, nie wymienia słów „dług publiczny” (to zakazany zestaw słów). Ostatnio robiono to w 2015, gdy z powodu wzrostu długu publicznego, PiS kpił z rządu PO-PSL.

M.Morawiecki nie rezygnował jednak ze słowa „dług”. To chyba jakaś forma kontrataku, wobec tych, którym przyjdzie ochota na zadawanie pytania o dług publiczny. M.Morawiecki zaczął żonglować długiem zagranicznym, miliardami i bilionami. Nie wiem skąd brał te liczby, ale najprawdopodobniej cynicznie podawał cyfry m.in. z danych NBP dotyczących zadłużenia zagranicznego, bilansu płatniczego czy międzynarodowej pozycji inwestycyjnej. Tylko wtajemniczeni wiedzą, jak bardzo Morawiecki zadrwił sobie z ludzi. Odpuszczę sobie próbę wyliczeń tego co podał M.Morawiecki i tłumaczeń co obejmuje informacje z raportów NBP, bo to niełatwa materia i wymagająca długich tłumaczeń. Media powinno zmusić go jednak do zaprezentowania wyliczeń i źródeł danych.

Oberwało się oczywiście kapitałowi zagranicznemu, w tym i Niemcom. To już standard u populistycznych polityków PiS. Aż się prosiło, by w tle wyświetlić relacje jak  M.Morawiecki, wręcz nie nadążał z wyrazami wdzięczności za decyzję o budowie fabryki dla Niemców reprezentujących Mercedesa. Chojną ręką dołożył ponad 80 mln zł dotacji. A skoro o kapitale, to nie mogło zabraknąć sektora bankowego. Za sukces rządu minister podał wzrost udziału kapitału polskiego w bankowości. Wg ministra, „jeszcze niedawno” , było to tylko 25%. Te niedawno to jakieś 10 lat temu lub duże kilka i spadek udziału kapitału zagranicznego w bankowości w dużym stopniu przypadł na czasy rządów PO-PSL. Tego minister już nie dodał.

M.Morawiecki tak się rozpędził, że wszelkie sukcesy gospodarcze przypisywał rządowi PiS. Wzrost PKB, spadek bezrobocia i co tylko się da. Łącznie z handlem zagranicznym (tu już nie wiem o co chodziło, no chyba że minister patrzył tylko na dane z ostatnich kilkunastu miesięcy). O bezrobociu pisałem 05.05.2017 r. Zarozumiałość ministra Morawieckiego osiągnęła już takie poziomy, że nie wahał się mówić o nowym modelu gospodarczym, co jest po prostu śmieszne. Poprawę na rynku pracy, wzrost PKB itd. widać było już przed nastaniem rządów PiS. PiS tak jak ponad 10 lat temu, tak i teraz miał ogromne szczęście trafiając w okres dobrej koniunktury. I tyle.

Rzekoma zmiana polityki społecznej, to w zasadzie tylko 500+. Ten program przyczynia się do zwiększania długu publicznego i finansowany jest m.in. podatkami, które PiS obiecał znieść, ale po wyborach z tego się wycofał. Jak wiele razy zaznaczałem na swoim blogu, rozdawać można każde pieniądze, pod warunkiem, że ma to pokrycie w dodatkowych dochodach budżetowych lub gdy rezygnujemy z innych wydatków. Niestety politycy PiS stale wmawiają Polakom, że rozdawać można bez spełniania tych warunków. Suweren niestety uwierzył. Odrębną kwestią jest relacja konsumpcja a inwestycje, oszczędności itd., ale to już nie zaprzątało specjalnie wizjonerskiego ministra.

Nikt nie neguje zwiększonych dochodów budżetowych z powodu zacieśniania przepisów. Warto jednak nadmienić, że i poprzednia koalicja miała tu swoje sukcesy. Obecne większe wpływy z podatku VAT, to bardziej kwestia poprawy koniunktury niż likwidacji szarej strefy.

Z niezwykłą niechęcią M.Morawiecki odnosił się do III RP. Złe wtedy było wszystko. Rządy, banki, polityka gospodarcza, transfer pieniędzy za granicę itd. Trudno jednak poważnie traktować obecne słowa ministra, gdy się pamięta o tym, że M.Morawiecki szefował długie lata BZ WBK, starając się przy tym o wypracowanie dywidendy dla zagranicznego inwestora. Znana treść rozmów z cyklu „Sowa i przyjaciele” oraz zasiadanie w Radzie Gospodarczej przy jednym z rządów poprzedniej koalicji, każą cokolwiek wątpić deklarowane w minioną sobotę poglądy.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Wyniki PKB po I kw. Frajda być może tylko chwilowa.

2017_05_31_pkb_1_kw_2017

Wzrost to wzrost, nie ma więc co grymasić. Ważne, że jest. Niemniej struktura wzrostu do wymarzonych nie należy. Yoy gospodarka wzrosła o 4% w I kw. Formalnie to bardzo ładny rezultat. Przypomnieć jednak trzeba, że gdyby brać pod uwagę wynik roczny (rok kroczący, czyli kw  II, III, IV z 2016 r. i I kw 2017), to mamy tylko ok. 3%. To efekt słabszego drugiego półrocza ubiegłego roku. Utrzymanie 4% wzrostu dla całego 2017 r. jest raczej mało prawdopodobne, stąd moja sugestia, by nie traktować wyniku I kw jako zapowiedzi dla całego roku.

Wyniki I kw 2017 potwierdzają, że wyczerpuje się powoli jeden z czynników wzrostu naszego PKB, czyli wymiana handlowa. Oczywiście wciąż mamy budzący podziw wzrost eksportu (ponad 9% yoy w I kw wg danych z rachunku PKB), ale – jak w podręczniku z makroekonomii – utrzymujący się dobry klimat gospodarczy powoduje powolne przyspieszenie importu. W efekcie dodatnie saldo wymiany handlowej w I kw 2017 było już nieco mniejsze od wyniku z analogicznego kwartału roku wcześniejszego.

Wciąż rozczarowują inwestycje czyli nakłady brutto na środki trwałe. Jest jednak światełko w tunelu. Spadek inwestycji yoy w I kw, to już tylko 0,4%. Można więc zaryzykować twierdzenie, że w I pół. 2017 zakończymy okres spadku inwestycji w relacji do PKB. Obecnie roczne nakłady spadły do 17,8% w relacji do PKB, czyli do najniższego poziomu jaki tylko dwa razy odnotowywano w polskiej gospodarce po 1995 r. Teraz może już być tylko lepiej, a przynajmniej powinno. Oczywiście pod warunkiem, że rząd nie zachwieje strukturą wydatków publicznych z inwestycji na konsumpcję, co niestety robi od ubiegłego roku.

Oczywiście oczy analityków skierowane są na spożycie gospodarstw domowych. W strukturze przyrostu rocznego PKB, gosp. domowe odpowiadają za 72% po wynikach za I kw 2017 r. Przeciętny udział tej pozycji w PKB to niemal 62% (średnia z 20 lat). Dane o strukturze są niestety zależne od zmian pozostałych składników, stąd ujemny wynik jednych (np. nakłady brutto na środki trwałe) pompuje wynik pozostałych. Z danych o PKB wiemy, że popyt gosp.dom. przybierał na sile już od ubiegłego roku. W I kw 2017 był wyższy o 4,7% yoy (4,5% w IV kw 2016). Czy to wpływ 500+? W niewielkim stopniu być może tak. Przede wszystkim nie wiemy w jakim tempie gospodarstwa domowe wydają otrzymane pieniądze i na co. Po drugie w czasach naszego boomu gospodarczego z lat 2005-2008 popyt rósł w tempie ponad 5% yoy i to bez 500+ (średnie tempo wzrostu z ostatnich 20 lat to 3,3%). Warto też pamiętać, że wydatki na  500+ w relacji do szacowanych wydatków gosp.dom. na ten rok to około 2%.  Jak widać nie są to środki, które decydują o być albo nie być polskiej gospodarki i koniunktury. Przypomnę, że wpływ na podniesienie tempa PKB można szacować na niecały punkt bazowy i to tylko przez pierwszy rok działania programu, bo potem działa już tzw. efekt bazy. Efekt 500+ będzie rozdzielony na lata 2016 i 2017. Podnosząc wynik roczny (dla roku kalendarzowego) o 0,3%-0,4% w najlepszym przypadku. A wracając do drugiego zdania bieżącego akapitu, we wspomnianych 72% udział 500+, to moim zdaniem kilkanaście pkt.proc.

O przyroście PKB w ok. 28% zdecydowała pozycja: przyrost rzeczowych środków obrotowych. Sporo. I z tego powodu dodałem w tytule zdanie „Frajda być może tylko chwilowa”. Przyrost (a dokładniej: zmiana) rzeczowych środków obrotowych to (w uproszczeniu) różnica stanu zapasów i rozliczenia ich strat. Co kilka, kilkanaście kwartałów ta pozycja potrafi mieć znaczny wpływ na dynamikę PKB. Niejednokrotnie jej przyrost interpretowany jest jako zapowiedź dobrej koniunktury, ale doświadczenia wskazują by zachować dużą powściągliwość w interpretacji zmian przyrostu środków obrotowych. Innym powodem jest i to, że część makroekonomistów ma od lat sporo wątpliwości co do zasad wyliczania zmian tej pozycji i przyjętych definicji. W obecnym przypadku, przyrost środków obrotowych nie powinien być interpretowany moim zdaniem jako zapowiedź przygotowywania się do gospodarczego skoku, a raczej przekonanie do utrzymania bieżącego tempa wzrostu po kilku kwartałach niepewności.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Prezydent dał się zaskoczyć pytaniem o euro.

2017_05_15_Konstytucja_Art_227

Na konferencji prasowej z udziałem prezydenta Łotwy, prezydenta A.Dudę zapytano o ewentualne przyjęcie euro. Pytanie uzasadniano m.in. dążeniem Francji i Niemiec do wzmocnienia strefy euro. Pytanie dziennikarzy dotyczyło też ewentualnego przygotowania konstytucji pod zmianę waluty. Temat nie jest przypadkowy, bo mamy jeszcze w pamięci niedawne wypowiedzi kandydata na prezydenta Francji. E.Macron dość ostro potraktował w nich nasz kraj i prowadzoną przez obecny rząd politykę integracji (czy raczej dezintegracji) z UE. Padła wtedy też z ust przyszłego prezydenta Francji deklaracja o koncentrowaniu się na wzmacnianiu strefy euro.

Odpowiedzi naszego prezydenta wskazują, że on sam oraz jego doradcy nie przerobili tego tematu dokładnie. To trochę dziwne, bo całkiem niedawno o przyjęciu euro wypowiadał się J.Kaczyński i M.Morawiecki. Ostre wypowiedzi E.Macrona też powinny były skłonić eksperckie zaplecze prezydenta do przygotowania go do podjęcia tematu euro, by nie dać się zaskakiwać dziennikarzom.

Chyba tylko przez słowo konstytucja zawarte w pytaniu dziennikarzy, prezydent odruchowo zaproponował by pytanie dot. przyjęcia euro wprowadzić do pakietu pytań w referendum konstytucyjnym. Pytanie tylko, jaki to ma sens? W konstytucji nikt poważny nie umieści słowa ‘euro’. Prawnicy zwracają jedynie uwagę, że modyfikacji musi ulec 227 Art. naszej Konstytucji, ponieważ jego obecne brzmienie blokuje przyjęcie euro, m.in. przez zapis o zadaniach NBP.

Ewentualne pytanie o euro trochę nie ma sensu i z tego względu, że lider PiS oraz członkowie rządu w marcu zaznaczyli, że  pozostanie przy własnej walucie jest dla nas korzystne, i przyjęcie euro to bardzo odległa perspektywa. Na przykład dla M.Morawieckiego taka perspektywa to 10-20 lat. Prezes PiS nie podał tak dokładnych ram czasowych, ale z podanych przez niego warunków (np. zbliżenie się do poziomu życia bogatszej część krajów UE) mogło wynikać, że jest to perspektywa jeszcze bardziej odległa. W takiej sytuacji jakakolwiek odpowiedź Polaków w referendum może politykom przysporzyć problemów. Oczywiście wiele będzie zależało od brzmienia pytania. Podsumowując, politycy PiS w swojej agendzie nie mają kwestii euro i, można odnieść takie wrażenie, nie są zainteresowani wciąganiem euro pod publiczną dyskusję z wielu powodów,  w tym i podanego poniżej. Zupełnie innym problemem dla obecnego rządu i PiS jest nasza polityka wobec, zaznaczmy  ze ewentualnej, szybszej integracji w ramach strefy euro.

Nie można wykluczyć sytuacji, że w najbliższych latach kraje strefy euro przyspieszą integrację,  a my pozostaniemy biernymi obserwatorami procesu. Jeżeli na to nałożą się niekorzystne dla nas zmiany geopolityczne poza UE, to może się nagle okazać, że zmieniamy zdanie. Stąd też pomysł z referendalnym pytaniem jest nietrafiony, bo może odebrać politykom PiS inicjatywę i moderowanie dyskusji w kwestii euro.

Odpowiedź obywateli w referendum jak to zwykle bywa, zależy od zadanego pytania. Przepraszam, ale nie mam przekonania, że prezydent Duda i politycy PiS dochowają najwyższej staranności, by pytanie pozwoliło poznać poglądy Polaków, a nie zamierzenia polityków PiS poprzez odpowiednio (tendencyjnie) sformułowane pytanie. Przykro mi przypomnieć, ale prezydent Duda w swojej kampanii wyborczej pozwoliło sobie na manipulowanie opinią publiczną w temacie euro. Mam się uzasadnione obawy, czy teraz dochowa stosownej rzetelności.

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2015/04/Euro-oznacza-biede-jak-sugeruje-ADuda-Wplyw.html

Moje wątpliwości potwierdza wypowiedź prezydenta, że referendum pozwoli na uzyskanie odpowiedzi na pytanie, czy Polacy chcą mieć w konstytucji zapis o polskim złotym, czy zezwolenie na przyjęcie innej, obcej, waluty. Problem w tym, że zapis o polskim złotym nie ma sensu, bo przystępując do UE zdecydowaliśmy o przyjęciu euro, ale bez podania daty zamiany waluty. Ponadto, wspomniane wcześniej wypowiedzi czołowych polityków PiS jednoznacznie wskazywały, że gdzieś kiedyś euro przyjmiemy. Nie ma przy tym znaczenia czy opinie odzwierciedlały rzeczywiste poglądy polityków PiS, czy były jedynie medialną zagrywką.

Obawiam się, że prezydent nie ma jednoznacznego zdania ws euro i polityki Polski wobec ewentualnego pogłębiania integracji krajów strefy euro. A to źle, bo temat może się coraz częściej pojawiać w politycznych debatach na arenie krajowej i zagranicznej. Prezydent pochodzi z obozu politycznego, który jest przeciwko głębszej integracji strefy euro, szczególnie jeśli miałaby się ona odbywać kosztem marginalizacji w UE państw spoza strefy euro, w tym Polski.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Jak to z tym bezrobociem było.

2017_05_11_bezrobocie_i_PKB

Premier B.Szydło jak i min. M.Morawiecki chwalą się spadkiem bezrobocia i sugerują, że to zasługa obecnego rządu i jego polityki gospodarczej. Cóż, czasami wystarczy nałożyć na wykresie kilka kresek i słupków na siebie i w kilka chwil weryfikujemy medialne przechwałki. Niestety, wymienieni członkowie rządu się mylą, czy też niepotrzebnie wprowadzają opinie publiczną w błąd.

Na wielkości takie jak wzrost gospodarczy czy stopa bezrobocia, politycy mają niemal żaden wpływ w krótkim terminie (np. rok) i mocno ograniczony w średnim (2-3 lata). Na ogół obydwie wielkości są wypadkową kondycji gospodarki i naturalnej elastyczności podmiotów gospodarczych i gospodarstw domowych w dostosowaniu się do zmian i sygnałów rynkowych. Możemy mówić ewentualnie o wpływie polityków na gospodarkę w dłuższym terminie. Niemniej na ogół są to działania tworzące warunki do działania (ba, raczej utrzymywanie takich warunków), a nie decyzje o zwiększeniu produkcji czy zatrudnienia, bo ta sfera jest praktycznie poza zasięgiem polityków (decydentów).

Bynajmniej nie chodzi tu o przypisanie zasług politykom poprzedniej koalicji PO-PSL. Bo to, że politycy i urzędnicy pozwolą podmiotom gospodarczym normalnie działać i tworzą ku temu warunki, to żadna z ich strony łaska. To ich obowiązek.

Można dyskutować o wpływie 500+ na gospodarkę, ale ewentualna jego skala została już opisana przez ekonomistów. Tego typu działanie (skutki 500+) ma wpływ krótkoterminowy i na dodatek nie rekompensuje jak na razie pogorszenia w inwestycjach.

Spadkowy trend liczby bezrobotnych widoczny jest od trzech lat, czyli na dług przed przejęciem rządów przez PiS. Przełomowy był rok 2014, gdy na koniec liczba bezrobotnych była o 14% niższa niż w 2013 r. w kolejnych dwóch latach wynik się powtórzył. Oczywiście jak ktoś chce, można dorabiać jakąś teorię do przyspieszenia spadku pierwszych miesiącach 2017, ale dla kogoś kto analizuje takie zmiany, to wie że na zmianę dynamiki o 1-2 pkt. proc. trzeba patrzeć z dużym dystansem.

Nie mam nic przeciwko jeszcze silniejszemu spadkowi liczby bezrobotnych. Tylko że będzie to głównie zasługa kondycji gospodarczej jaką mamy od kilku lat i sprzyjających warunków zewnętrznych. Ewentualne decyzję rządowe mają tu mikroskopijne znaczenie (np. zmiana w CIT dla małych podmiotów).

komentarz do ilustracji: założony w I kw 2017 wzrost PKB na poziomie 3% jest hipotetyczny i służy jedynie uzupełnieniu wykresu.

PS. Oczywiście dokładna analiza spadku liczby bezrobotnych wymagałaby głębszego zbadania zjawiska i zmian regulacyjnych, ale na potrzeby opinii do wypowiedzi czołowych przedstawicieli rządu, zestawienie dwóch kresek i słupków PKB moim zdaniem absolutnie wystarczy.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

PiS zmienił poglądy? Teraz broni swobody przepływu kapitału i przyciągania niskimi kosztami pracy.

Na nasze szczęście, wybory prezydenckie we Francji wygrał E.Macron. Jego wizja Europy i UE jest zdecydowanie lepsza z punktu widzenia polskich interesów, niż wizja jego rywalki M. Le Pen. Oczywiście, jak to zwykle, pełni szczęścia być nie może, bo E.Macron pod koniec kwietnia wypowiedział kilka ostrych zdań pod adresem Polski. Mnie szczególnie zainteresowało to dotyczące kosztów pracy w Polsce. Zdanie to zostało wypowiedziane przy okazji tematu zakładów Whirpoola w Amiens, których produkcja ma być podobno przeniesienia do Polski, m.in. ze względu na niższe koszty pracy w naszym kraju. Co naturalne i zrozumiałe, wywołało to protesty francuskich  robotników. Protesty zaś zainteresowały francuskich polityków. Reakcję E.Macrona w sprawie francuskiego zakładu i losu pracowników mogę zrozumieć. Niestety, różnica kosztów pracy w UE występuje, co przy znacznej swobodzie przepływu kapitału, powoduje sytuacje takie jak w zakładach Whirpoola.

Mniejsza jednak o wypowiedź E.Macrona. Mnie rozśmieszyła i zdziwiła reakcja polityków PiS. Chcąc dać medialny odpór zarzutom E.Macrona, politycy PiS zaczęli bronić zasad, które okrutnie krytykowali w czasie obydwu kampanii wyborczych w 2015r. Tak po prostu i nagle politycy PiS zaczęli być dumni z niskich kosztów pracy w Polsce i kategorycznie bronili naszego prawa do rywalizowania o inwestycje m.in. za pomocą niższych kosztów pracy. Mało tego. Politycy PiS, jak jeden mąż, zaczęli bronić zasady swobodnego przepływu kapitału w ramach UE. Zmiana poglądów o 180 stopni po ponad półtorej roku rządzenia?

No więc przypomnijmy co politycy PiS wygadywali o kosztach pracy i przepływie kapitału w 2015 r. Jednym z głównych filarów krytyki polskich przemian po ’89-tym było zarzut pod adresem  poprzednich rządów, że oparły model gospodarczy Polski na sprowadzeniu nas do roli podwykonawców i taniej siły roboczej dla zagranicznego kapitału. Miał to być tzw. model balcerowiczowski. Kapitał ten zaś hulał sobie podobno po Polsce jak chciał. Oczywiście, słuchając polityków PiS,  wynagrodzenia były przez dwadzieścia kilka lat sztucznie zaniżane by utrzymać naszą atrakcyjność. Z nastaniem PiS miało się to zmienić. Ale mało kto chyba zauważył jak minister Morawiecki co jakiś czas obwieszcza, że taki to a taki zagraniczny kapitał otwiera zakład w Polsce, lub wkrótce to zrobi. Że powodem były i są m.in. niższe koszty pracy w Polsce i podatkowe zachęty, minister i politycy PiS woleli już głośno nie mówić.

A jak to naprawdę jest z tymi kosztami i kapitałem? Prawda jest w tym wypadku banalnie prosta. Nie ma i nie było żadnego modelu opartego na przyjęciu roli podwykonawcy przez Polskę. Po prostu byliśmy i długo jeszcze będziemy krajem słabiej rozwiniętym, co między innymi przejawia się w niższych wynagrodzeniach, czyli kosztach pracy. To duża pokusa dla międzynarodowych koncernów i byłoby głupotą z tego nie skorzystać. Jest to też atut dla polskich zakładów sprzedających swoją produkcję za granicą. Atut kosztów pracy powoli z biegiem lat tracimy i tracić będziemy, ze względu na tempo rozwoju nieco szybsze od krajów rozwiniętych i bogatszych.  To proces nie do zatrzymania. Na szczęście wraz z bardzo powolną utratą przewagi niższych kosztów, możemy zaoferować coś innego. Na przykład coraz większy rynek wewnętrzny i możliwość eksportu do krajów UE i innych. Akurat producenci sprzętu RTV AGD skrzętnie to wykorzystali.

Równie zdemonizowany jest swobodny przepływ kapitału i otwarcie gospodarki na wymianę handlową. Tzw. otwarcie na świat jest operację gospodarczo ryzykowną i społecznie trudną. Takie otwarcie to jedynie szansa. Każdy kraj z osobna decyduje czy z szansy skorzysta. Nam się udało. Być może wspomniany zakład Whirpoola chce skorzystać z niższych kosztów wynagrodzeń w Polsce, by móc cenowo konkurować na unijnym rynku. To źle?

Zaszufladkowano do kategorii Wszystko | Dodaj komentarz

W NBP chyba faktycznie dzieje się coś dziwnego.

2017_05_06_NBP_konkurs_ogoszenie

Ot, przeglądam co tam nowego na stronie naszego Banku Centralnego i … lekko zaskoczony jestem. NBP ogłasza konkurs multimedialny o tytule „Złoty interes: Korzyści z posiadania przez Polskę własnej waluty”. Równie dobrze można zaproponować konkurs na prace pod tytułem: Uzasadnij, że Polska mogła lepiej się gospodarczo rozwijać poza UE. 

O ile jestem zwolennikiem przyjęcia euro, to nie dogmatycznym i nie upieram się, że trzeba to zrobić natychmiast. Materiałów i analiz na temat wspólnej waluty dostępnych w internecie są już nie setki, a tysiące. W tym bardzo głębokie i obiektywne makroekonomiczne analizy oparte na doświadczeniach krajów członkowskich i eksperckich opracowaniach.

Nie jest moim celem prezentacja tu i teraz wad i zalet euro. Po prostu musimy sobie uświadomić kilka istotnych faktów. Żyć i rozwijać w ramach UE będzie nam się tym łatwiej, im bardziej zunifikujemy warunki m.in. do prowadzenia działalności gospodarczej. Zróżnicowanie walutowe między krajami członkowskimi życia podmiotom gospodarczym na pewno nie ułatwia. By lepiej to zrozumieć, można zadać pytanie , co jest lepsze dla Polski: jedna waluta (złoty) dla całego kraju, czy może odrębny system walutowy dla każdego województwa.

Ocena euro jest o tyle utrudniona, że UE to projekt również o charakterze politycznym. Pojawiają się więc takie pojęcia takie jak: stabilizacja, bezpieczeństwo, wspólna reprezentacja na zewnątrz itd.

Trzeba pamiętać, że przyjęcie euro oznacza wypełnianie warunków konwergencji. Chodzi o odpowiednio niskie stopy procentowe, inflację, deficyt finansów publicznych, zadłużenie. Bez względu na to czy euro chcemy przyjąć czy nie, to kryteria makroekonomiczne i tak powinniśmy spełniać dla własnego gospodarczego bezpieczeństwa i bezpiecznego rozwoju.

Temat ogłoszonego przez NBP konkursu jest też niezrozumiały i z tego powodu, że co do zasady Polska zobowiązała się do przyjęcia euro, przy czym nie mamy narzuconej daty kiedy tego dokonamy. A pamiętajmy, że jak na razie politycy PiS nie twierdzą byśmy z przyjęcia euro zrezygnowali. Przeciwnie. J. Kaczyński, czy M.Morawiecki, jeszcze niedawne potwierdzali że euro przyjmiemy, tylko że gdzieś tam hen w przyszłości. Czy wtedy NBP ogłosi nowy konkurs?

Oczywiście mamy wolność słowa i każdemu wolno pisać i udowadniać co chce. Nie wszystkiemu jednak powinien patronować NBP. Można pisać o wadach i zaletach przyjęcia euro i kiedy ewentualnie oraz w jakich warunkach euro warto przyjąć. Takie prace NBP kiedyś prowadził.

Być może nie ma co wszczynać alarmu, bo .. w sumie…. to tylko konkurs z główną nagrodą w wysokości ledwo 5 tys. zł. Tylko, że temat konkursu ogłaszany na głównej stronie NBP jest cokolwiek niepoważny i od razu wskazuje jaki ma być przekaz prezentacji. Tymczasem, trzymanie się własnej waluty ma też wady, o czym przekonali się m.in. frankowicze. Na ogół jako argument obronny dla własnej waluty wskazuje się m.in. możliwość jej osłabienia jako reakcji obronnej. Tylko, że taka forma obrony przed kryzysem ma sens głównie w krótkim terminie.

Mój niepokój lub – mówiąc ostrożniej – zdziwienie jest tym większe, że niedawno swoje obawy o to co się dzieje w NBP wyraziła dr.hab. Joanna Tyrowicz, pracująca jeszcze do niedawna dla NBP (Gazeta Wyborcza z 2017.04.28., „Niewygodne publikacje i badania NBP? Była ekonomistka z banku centralnego opowiada o naciskach”). Trudno mi komentować podane przez J.Tyrowicz informacje, bo to tzw. słowa przeciwko słowom, ale coś jest chyba „na rzeczy” w jej zarzutach.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Portfel kredytów mieszkaniowych powoli rośnie.

2017_04_23_kred_mieszk_do_PKB

Wg raportów publikowanych przez AMRON-SARFiN, w 2016 r. liczba kredytów mieszkaniowych  przekroczyła 2 mln. Na koniec roku wykazano dokładnie 2 057 170 czynnych umów. W ostatnich kilku latach wartość portfela zarówno pod względem dynamiki jak i relacji do PKB, rośnie dość powoli. Rok ubiegły był pod tym względem dość podobny do 2-3 lat wcześniejszych. Poprawa sytuacji gospodarczej Polski oraz kondycji finansowej gospodarstw domowych w minionych kilku kwartałach, zachęcała do szukania w danych dowodów na potwierdzenie oczekiwanego większego popytu na kredyty mieszkaniowe. Jednak analiza danych kwartalnych nie wskazuje na żaden przełom. Inna rzecz, że modyfikacje przepisów oraz zalecenia z obszaru kredytów mieszkaniowych lub ich zapowiedzi, plus okresowo dostępne dofinansowanie w ramach programu MdM, spowodowały zróżnicowanie popytu na kredyt w minionych kilku kwartałach. Czy brak wspomnianych statystycznych ‘zakłóceń’ wpłynąłby na ostateczne wnioski? Niekoniecznie. Być może trend poprawy byłby widoczny, ale na tyle słabo, że mało kto odważyłby się na ogłoszenie iż zwiększa się zainteresowanie kredytami mieszkaniowymi.

Oczywiście można w ogóle postawić pytanie czy aby oczekiwanie wzrostu popytu na kredyty mieszkaniowe nie jest moim zawodowym (bankowym) zwichnięciem. Niekoniecznie, ale o tym nieco dalej. Teraz trochę historii w ujęciu statystycznym.

Wzrost portfela kredytów mieszkaniowych jest nieco większy od tempa przyrostu PKB. W relacji do PKB udział kredytów zwiększył się z 20% w 2013, do 21,4% w roku ubiegłym. W ujęciu nominalnym portfel rośnie w ostatnich czterech latach o ok. 6% rocznie, co nie jest wcale złym tempem. Rocznie udzielanych było w analizowanym okresie ok 178 ty., kredytów. Tradycyjnie od lat, najwięcej jest udzielanych kredytów w przedziałach 200-300 tys. zł. (37% ogółem) nowo udzielonych kredytów i 300-400 tys. zł (25%).

Jednym z motorów rynku kredytów mieszkaniowych jest…rynek warszawski. Wg wartości kredytów nowo udzielonych, udział Warszawy to już 41% (wynik za 2016 r.).

Nadal można otrzymać kredyt w CHF, ale – proszę się nie obawiać – jest to mikroskopijna część nowych kredytów. Zmiana polityki banków, zalecenia KNF oraz podpisana 13 kwietnia przez prezydenta ustawa o kredycie hipotecznym (pełna nazwa: o kredycie hipotecznym oraz o nadzorze nad pośrednikami kredytu hipotecznego i agentami) doprowadziły do radykalnego ograniczenia możliwości otrzymanie kredytu opartego na walucie obcej.

Przy okazji, jako ciekawostkę, podam zapis art. 6. 1. Wspomnianej wyżej ustawy, która nakłada na banki i potencjalnych kredytobiorców, poważne ograniczenie.

Art. 6. 1. Kredyt hipoteczny może zostać udzielony wyłącznie w walucie lub indeksowany do waluty, w której konsument uzyskuje większość swoich dochodów lub posiada większość środków finansowych lub innych aktywów wycenianych w walucie udzielenia kredytu hipotecznego lub walucie, do której kredyt hipoteczny jest indeksowany.

Samo w sobie, ustawowe ograniczenie jest ciekawym tematem do dyskusji, ale to już temat na odrębne wpis na blogu. Moim zdaniem można było ograniczenie zapisać inaczej. Teraz – jak sądzę – przesadziliśmy nieco w drugą stronę.

W rzeczywistości tzw. kredyty walutowe od kilku lat stanowią margines nowych kredytów. Wydaje się jednak, że wciąż są chętni na nie. O ile w 2013-14 ich udział w nowych stanowił ok. 0,8% nowych ogółem, to już w 2015-16 było to 1,6%. W tej malutkiej grupie najpopularniejsze tym razem jest euro.

Udział portfela kredytów mieszkaniowych w bankowych należnościach od sektora niefinansowego jest względnie stały i wynosi ok. 40% w ostatnich kilku latach (wg danych KNF). Radykalnie zmienia się natomiast struktura walutowa portfela. Na koniec 2009 r. tzw. kredyty walutowe stanowiły 65% portfela. Kredyty w CHF: 60%. Obecnie wartości te wynoszą odpowiednio: 40% i 33%. Głównym powodem tej zmiany jest oczywiście radykalne ograniczenie udzielania tzw. kredytów walutowych kilka lata temu. Dodatkowym zaś, systematyczne spłacanie kredytów walutowych. Inaczej mówiąc, problem kredytów frankowych, z punktu widzenia banków, w pewnym sensie rozwiązuje się powoli sam. Chyba ku radości części polityków, którzy nie wiedzą ja tzw. kwestię frankową rozwiązać.

2017_04_23_kredyty_walutowe

W części statystycznej wpisu nie ukrywałem, iż co do zasady, oczekuje wzrostu wartości portfela kredytów mieszkaniowych w PKB w najbliższych kilku latach. Wynika to z porównania Polski do innych krajów UE. O ile na tle krajów Europy Śr.-Wsch. nasze 21% w relacji do PKB mieści się w górnej części przedziału wyznaczonego przez kraje naszego regiony, to już na tle lepiej rozwiniętych państw UE, wyglądamy dość skromnie (od 24% do 60%). Oczywiście relacja wartości kredytów mieszkaniowych do PKB, to nie konkurencja,  w której należy się ścigać. Między krajami UE występuje dość spore zróżnicowanie zarówno w sytuacji finansowej obywateli jak i szeroko rozumianej polityce mieszkaniowej oraz tempie rozwoju gospodarczego. Bez względy na te różnice, można z dużą dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że w ciągu najbliższych kilkunastu lat wartość kredytów mieszkaniowych do PKB wzrośnie o ‘duże’ kilka pkt. procentowych, być może nawet i do 30% w relacji do PKB.

 

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Pracowniczy Program Emerytalny (PPE). Niestety nie dla każdego.

PPE to ostatni z tzw. wehikułów podatkowych do ‘odkładania’ na emeryturę, który chciałem opisać. PPE wraz IKE i IKZE, to tzw. III filar emerytalny. Podobnie jak IKE i IKZE, korzystanie z PPE jest dobrowolne. Historia PPE jest praktycznie tak długa jak historia systemu składki zdefiniowanej jaki mamy od końca lat 90-tych w Polsce. Dlaczego więc o PPE tak cicho, skoro tyle lat istnieje? W przeciwieństwie do wszelakich produktów pozwalających oszczędzać na emeryturę, PPE nie jest dostępne w tzw. ‘wolnej sprzedaży’. Jak wskazuje już sama nazwa (‘Pracowniczy..’), produkt dostępny jest tylko dla pracowników firmy, która postanowi utworzyć PPE dla swojej załogi. Inaczej mówiąc, inicjatorem jest zakłada pracy. Pracownik korzysta lub nie. Oczywiście można powiedzieć, że pracownik przy wyborze firmy, w której chciałby pracować, będzie brał pod uwagę czy firma prowadzi lub nie PPE. Nawet jeśli jest to kryterium wyboru dla niektórych z nas, to w najlepszym razie drugorzędnym.

Z perspektywy pracownika korzystającego z PPE, sprawa nie jest trudna, ponieważ jest on prowadzony w pewnym sensie za rękę. Pracownik podejmuje decyzje na ‘tak’ lub ‘nie’, w jakim stopniu zainteresowany jest składką podstawową i dobrowolną oraz ewentualnie jaki fundusz, portfel, go interesuje (o ile taki wybór będzie). Cała reszta, od organizacji, przez sprawozdawczość i nadzór, jest w rękach reprezentantów załogi,  pracodawcy, instytucji zarządzającej składkami i KNF. Pracownika interesuje jedynie co na tym zyska. W niektórych rozwiązaniach, pracodawca daje możliwość wyboru funduszu, czy subfunduszu. Wtedy warto pogłówkować i od czasu do czasu weryfikować słuszność wyboru. Lektura zasad funkcjonowania PPE pozornie może prowadzić do wniosku, że wszystko to jest bardzo zawiłe organizacyjnie. Ale tylko pozornie. Regulacje dotyczące organizacyjnego funkcjonowania PPE są lekturą głównie dla pracodawcy. Z perspektywy pracownika PPE wygląda to dość prosto i przypomina zasady funkcjonowanie IKE. Ale, tak jak w przypadku IKE, musi podjąć decyzję w co lokuje.

Przystąpić do PPE mogą osoby, które są u danego pracodawcy zatrudnione od 3 miesięcy, aż do osiągnięcia wieku 70 lat. Istnieje możliwość modyfikacji ram czasowych, np. są zakłady, które wymagają min. 12 m-cy zatrudnienia. Liczba PPE, w których uczestniczymy, ograniczona jest do liczby firm dla których jednocześnie pracujemy. Nie ma więc ograniczenia, że wolna nam uczestniczyć tylko w jednym PPE. Chociaż większość z nas, z racji związania z jednym pracodawcą, zapewne uczestniczyć będzie w jednym PPE. Uczestnictwo w PPE musimy zadeklarować. Firma zapewne sama się (tzn. powinna) przypomni z chwilą uruchamiania PPE lub naszego zatrudnienia. Jeżeli komuś się zapomniało, to warto zapytać czy pracodawca prowadzi PPE.

 Co do zasady składki dzielą się na podstawowe i dobrowolne.  Regulacje określające funkcjonowanie PPE, wskazują że pracodawca może maks., w ramach składki podstawowej, przelewać kwotę 7% wartości wynagrodzenia. Składka podstawowa jest finansowana przez pracodawcę i on też określa wartość maksymalną składki (czyli nie musi sięgać 7%). Program zakładowy określa zasady ustalania składki. Może być kwotowa, procentowa lub mieszana. Co ważne, wartość składki nie jest brana pod uwagę przy wyliczaniu składek na ubezpieczenie społeczne (nie powiększa podstawy do wyliczeń). Natomiast składka podstawowa jest brana pod uwagę przy wyliczeniu PIT (powiększa przychód).  I to nasz jedyny koszt przy składce podstawowej. Ale jest to koszt jaki przy budowaniu kapitału emerytalnego warto ponieść. Warto przy tej okazji pamiętać, że pracodawca może zawiesić odprowadzanie składki podstawowej w przypadku pogorszenia kondycji finansowej.

Składka dodatkowa (o ile zakładowy PPE ją przewiduje) jest już pokrywana z wynagrodzenia uczestnika (po opodatkowaniu) i tą część składki można zmienić lub zaprzestać jej odprowadzania. Roczny próg sumy odprowadzonych składek dobrowolnych określany jest przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. W 2016 wynosił 18,3 tys. zł. (półtorakrotność limitu dla IKE). Śmiało można powiedzieć, że limit jest wyjątkowo duży, co może być kuszące dla osób, które podlegają ograniczeniu do 30-krotności podstawy przy składkach ZUS-owskich. Wartość składki określamy kwotowo, procentowo lub w sposób mieszany. PPE, z punktu widzenia pracownika, jest podatkowym odpowiednikiem IKE. Czyli wypłaty środków, po osiągnięciu wieku emerytalnego, nie są obciążone podatkiem od zysków kapitałowych.

Pracodawca obydwie składki na PPE zalicza do kosztów uzyskania przychodu. Podobnie jak inne koszty związane z prowadzeniem PPE. Wprawdzie prowadzenie PPE jest dość angażujące, to jednak firm zyskuje ważny czynnik łączący pracowników w firmą i podnoszący jej atrakcyjność wśród potencjalnych pracowników.

Skorzystać ze środków zgromadzonych w PPE możemy po osiągnięciu wieku 60 lat lub 55, jeżeli zyskaliśmy prawo przejścia na emeryturę (kolejne podobieństwo z IKE). Środki dostajemy w gotówce lub przelewem. Można zadysponować wypłatę w ratach. Po ustaniu pracy u danego pracodawcy, środki możemy przekazać na PPE u nowego pracodawcy lub na IKE. A co gdy pracodawca zakończy działalność lub prowadzone PPE? Wtedy czekamy na propozycje pracodawcy. Może ona zawierać wskazanie innego PPE (u nowego pracodawcy) lub IKE.. Jeżeli tego nie zrobimy, to dostajemy zwrot środków po potrąceniu 30% od składek podstawowych. Kwota potrącona zasila nasze konto w ZUS (I filar). Ponadto kwota zwrotu podlega podatkowi od zysków kapitałowych. Możemy wycofać się z programu, ale wtedy podlegamy rygorom jak przy likwidacji.

PPE może być prowadzone w oparciu o cztery formy (zarządzanie). Pracowniczy fundusz emerytalny zarządzany przez pracownicze towarzystwo emerytalne, pracowniczy fundusz inwestycyjne prowadzony przez TFI, zakład ubezpieczeń na życie (jeżeli będzie to ubezpieczenie na życie połączone w funduszem kapitałowym). PPE może tez prowadzić instytucja zagraniczna.  Nie wchodząc w dalsze szczegóły, trzeba podkreślić, że ustawa o PPE narzuca pewne rygory poszczególnym formom. W uproszczeniu, chodzi tu m.in. o to by zmniejszyć, uniemożliwić lub utrudnić przenoszenie zbyt dużych kosztów na beneficjentów PPE oraz – w przypadku ubezpieczenia – ustawa narzuca ile z naszej składki min. ma być przeznaczone na inwestycje itd. PPE znajdują się pod kontrolą KNF.

Nie będę analizował efektywności inwestycyjnej poszczególnych form jakie przybierają PPE. Wady i zalety inwestowania w TFI czy ubezpieczenia na życie z funduszem inwestycyjnym są znane. Przypominam, że PPE to tylko prawno-podatkowy wehikuł. Jednak przyjęcie danej formy PPE determinuje w pewnym stopniu naszą możliwość manewru do wyboru strategii inwestycyjnej czy możliwości w ogóle. W przypadku gdy składki z PPE lokowane są w fundusze inwestycyjne czy ubezpieczenia, możemy mieć mniejszą lub większą możliwość wyboru strategii inwestycyjnej. W przypadku pracowniczego funduszu emerytalnego taka możliwość może w ogóle nie istnieć, co wcale nie musi oznaczać, że ta forma inwestowania jest zła.  

Trochę statystyki o PPE.

Na koniec 2015 r. (ostatnie dostępne dane) odprowadzone na  PPE składki wynosiły łącznie 11 mld zł.  Nieco ponad połowa składek lokowana jest w funduszach inwestycyjnych. Blisko 30% w programach o charakterze ubezpieczeniowym. Pracownicze fundusze emerytalne z biegiem lat traciły na znaczeniu. Formalnie PPE mają 392 tys. członków, z czego 84% jest czynna. PPE niemal w całości opierają się na składkach podstawowych. Ledwo 3% wpłat w ostatnich latach pochodzi ze składek dobrowolnych. W ostatnich kilku latach liczba pracodawców prowadzących PPE jest względnie stała, ok. 1,1 tys. podmiotów. Po latach dynamicznego wzrostu PPE, od II połowy ubiegłej dekady jesteśmy świadkami stabilizacji. Wzrost rocznie odprowadzanych składek nadal ma miejsce, ale głównie z powodu wzrostu płac i zatrudnienia w podmiotach prowadzących PPE.

No więc czy warto skorzystać z PPE?

Absolutnie tak w przypadku składki podstawowej. Poniesiony koszt (podatek) versus zgromadzony kapitał, czyni ten program bardzo atrakcyjnym. Niestety ‘produkt’ jest dostępny pracownikom z małej części firm średnich i dużych. W przypadku składki dobrowolnej, PPE przypomina IKE. Niemniej warto się zainteresować, bo regulacje dot. PPE powodują, że oszczędzanie na emeryturę w tej formule powinno być nieco tańsze od ‘rynkowego’ i na pewno jest bezpieczniejsze, jeśli weźmie się pod uwagę zasady funkcjonowania i nadzoru nad PPE. Ustawa pozwala nam przerywać odprowadzanie składek dobrowolnych. Nie ma też co ukrywać, że każda forma systematycznego oszczędzania na emeryturę ma tą zaletę, że zachęca/zmusza nas do narzucenia sobie chociaż skromnego wyrzeczenia, by zbudować kapitał na czas po zakończeniu aktywności zawodowej.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Licytacja na populizm. W temacie 500+ opozycja mięknie.

Trzeba przyznać, że programem 500+ PiS dokonał sporego zamieszania w Polsce.  W 2015 r.  Polacy usłyszeli i dostali to o czym marzyli od lat, czyli że mogą dostać tak po prostu kilkaset złotych miesięcznie lub więcej bez zamartwiania się o źródło finansowania i ciągłego wysłuchiwania „nie ma, nie ma , nie ma”. Pieniądze są, jak zapewniała pani Szydło w 2015, a przyszły prezydent z rozbawieniem pstrykał palcami gdy wyborcze przemówienie zaraz po obietnicach dochodziło do wskazania skąd kasa na 500+, obniżenie wieku emerytalnego itd. Niestety z pstrykania pieniędzy nie przybywa, co potwierdza dzisiejszy komunikat GUS dot. wzrostu zadłużenia publicznego w 2016 r. (m.in. informacja o wzroście długu publicznego w 2016 z 51,1% w relacji do PKB do 54,4% na koniec roku). To powinna być obowiązkowa lektura dla sympatyków socjalu a’la Niemcy. Inna rzecz, że nasze wyobrażenie o tzw. niemieckim socjalu chyba dość mocno odstaje od faktów. Nie dopuszczamy też i tej prawdy, że Niemcy są krajem o wyższym poziomie opodatkowanie.

Początkowo opozycja zwracała uwagę na rozmiar programu i jego zgubne skutki dla finansów publicznych. W wersji pełnej rocznej, 500+ będzie nas kosztował 22-23 mld zł. Krytykowano też dawanie pieniędzy bez względu na poziom dochodów beneficjentów. Ale politycy PiS są niewzruszeni. Pieniądze na 500+ są i będą. Koniec, kropka. Faktem jest, że jak na razie państwo z powodu 500+ nie upadło, a rządzący politycy w uporem zapewniają, że nie ma i nie będzie problemów z finansowaniem 500+. Wspomniałem o danych GUS dot. zadłużenia. Tylko który obywatel zawraca sobie czymś takim głowę? Premier Szydło i min. Morawiecki nie bez przyczyny unikają jak mogą wypowiadania słów: dług publiczny.

Jak wskazują sondaże, opinia publiczna niezwykle wysoko ceni program 500+ i fakty dotyczące problemów z zapewnieniem pełnego finansowania programu, przyjmowane są przez opinię publiczną bardzo wolno i niechętnie. W ten sposób ugrupowania opozycyjne wpadają w pułapkę zastawioną przez PiS. To swego rodzaju polityczny szantaż. Kto spróbuje krytykować 500+, ten traci. Powoli więc opozycja, każde z ugrupowań w różnym tempie, wycofuje się z krytyki, na rzecz akceptacji programu. W ostatnich dniach Nowoczesna przestaje straszyć redukcją programu, a politycy PO zaczynają zapewniać o jego kontynuacji czy wręcz rozszerzeniu m.in. o rodziny pominięte, po ewentualnym przejęciu władzy. Jeszcze kilka miesięcy temu politycy opozycji ze wstydem apelowali o rozszerzeniu kręgu beneficjentów czy zasadę złotówka za złotówkę. Pytania dziennikarzy o sprzeczność takich postulatów z apelami o dbałość o finanse publiczne, wywoływała u polityków PO, Nowoczesnej czy PSL, rumieniec wstydu. Teraz już nie. Cóż, takie mamy politycznie czasy.

Jeszcze w 2016 któryś z ekonomistów czy polityków opozycji (a może któryś z publicystów) apelował o powstanie ruchu nie tyle przeciw 500+, co ‘za’ zdrowymi (i bezpiecznymi) finansami publicznymi i ‘za’ wydawaniem tylko tyle na ile nas stać. Większego odzewu jednak nie było. W Polsce partia ekonomicznie liberalna (zrównoważony deficyt itd.) nie miała i nie ma wzięcia.

Ten polityczny i ekonomiczny klincz czy też szantaż, może jeszcze długo potrwać.  Barierą są możliwości finansowania programu. Te zaś wyznacza dopuszczalny poziom deficytu finansów publicznych i zadłużenia.

PiS być może będzie w stanie ciągnąć 500+ w obecnej postaci przez całą obecną kadencję. Wpierw wykorzystano powiększenie deficytu. W dalszej kolejności są środki z Funduszu Rezerwy Demograficznej, który – dla własnej wygody – PiS chce solidnie powiększyć. Ale to już jest zabawa finansami systemu emerytalnego. My dostaniemy zapisy na kontach, a rząd kupkę pieniędzy do wydania w najbliższych latach. Jest jeszcze kilka innych ‘numerów’ które można wykorzystać, w tym likwidacja NFZ i podporządkowanie decyzji rządowi o skali nakładów na służbę zdrowia. Podejrzewam jednak, że jeżeli 500+ będzie priorytetem, to redukcji ulegną inne obietnice (sfera emerytalna, czy podwyżka nakładów na służbę zdrowia) lub…PiS będzie zmuszony podnieść podatki czy też wpływy z danin generalnie. Czy będzie to dokonane wzrostem stawek czy bazy podatników, to bez znaczenia. Przymiarki do takich działań są już czynione od ubiegłego roku.

Kiedy skończy się ten finansowy klincz i spór na wyniszczenie, nie potrafię powiedzieć. M.in. dlatego, że rząd nie gra fair w tej rywalizacji o społeczne poparcie. Chętnie sięga po nieczyste zagrania z obszaru finansów publicznych.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz