Chyba nie zazdroszczę obecnej Radzie Polityki Pieniężnej dylematu: podnosić stopy czy nie. A co bym zrobił, gdybym był w jej składzie? Byłbym za podniesieniem. Niemniej mam świadomość bilansu zdarzeń, które przemawiają za- i przeciw takiemu ruchowi.
Dla kogoś kto chciałby dowiedzieć się co zrobić w obecnej sytuacji makroekonomicznej, tzn. podnieść stopy czy nie i o ile, lektura opisów dyskusji po spotkaniach RPP nie pomoże. Wręcz przeciwnie, może poważnie utrudnić. Nie zamierzam jednak opierać wpisu na blogu na banalnej krytyce RPP. Wystarczy, że kilku innych ekonomistów zaczyna krytykować małą profesjonalność w komunikacji niektórych członków RPP rynkiem czy powątpiewać w słuszność decyzji o podniesieniu stopy rezerwy obowiązkowej z początkiem nowego roku. Na dodatek członkowie RPP dość istotnie się podzielili. Podział jest na tych, którzy chcą stopę utrzymać bez zmian, czyli na poziomie 3,5% i tych co chcą podnieść o 0,5 pkt. proc. W obecnych realiach makroekonomicznych to spory rozdźwięk.
Lekturę zapisów argumentów i opinii jakimi się posługiwano na spotkaniach RPP, oczywiście polecam bo jest dobrym odzwierciedleniem dylematu przed jakim stoją obecnie makroekonomiści. To nie tylko pytanie o to co nas czeka w makroekonomii, czyli co z inflacją, PKB, eksportem czy inwestycjami. To poniekąd spór o role stopy procentowej w procesie wychodzenia gospodarki z okresu niskiego wzrostu gospodarczego.
Zapis z dyskusji ze spotkania RPP 27 października tego roku polecam, ponieważ jest w nim wymieniany cały zestaw makroekonomicznych problemów jakie należy brać po uwagę podejmując decyzję co robić ze stopami. W pierwszej chwili to spory miszmasz informacyjny, ale w połączeniu z lekturą „Raportu o inflacji, październik 2010 r.” układa się w pewną całość. Warto więc na spokojnie wypisać sobie wszystkie kategorie makroekonomiczne wymienione w trakcie dyskusji i przypisać im potencjalne scenariusze zmian, czas ich wystąpienia i czynniki jakie mogą te zmiany wywołać oraz przypisane im prawdopodobieństwa wystąpienia.
Jak w każdej prognozie, również i w „Raporcie o inflacji…” napotykamy na problemy z określeniem tego co będzie w dłuższym terminie. Prognoza NBP jest przygotowana do końca 2012. O ile prognoza w terminie rocznym jest łatwiejsza do wyprowadzenia, bo można ją oprzeć na bieżących trendach, to w dłuższym terminie z natury rzeczy rośnie ryzyko błędu. Czytając uzasadnienie dla prognoz na koniec 2011 i 2012 r. miałem wrażenie jakby prognoza oparta na modelu ekonometrycznym ustępowała miejsce prognozie eksperckiej. Podobnie jak prognoza z raportu czerwcowego, przyjęto, że tempo PKB, przy tak niskiej stopie, będzie oscylowało wokół 4% rocznie. W końcowym okresie prognozy, zaczyna się powoli obniżać. Z punktu widzenia polskiej gospodarki, jest to poziom dosyć przeciętny. Nie jest to tempo, które prowokuje poważniejszą reakcję cenową, czyli zagrożenie niepożądanego wzrostu wskaźników cenowych. Niestety nie jest to też tempo, przy którym wpływy budżetowe załatwią za polityków problem deficytu finansów publicznych i długu publicznego. Dlatego autorzy raportu wspominają o konsekwencji działań rządu zmierzających do ograniczenia deficytu. Autorzy raportu zdają się dość ostrożnie podchodzić do czynników, które mogłyby ewentualnie podnieść tempo PKB powyżej 4%. Na zakończenie warto dodać, że 4% PKB to poziom, który w Polsce nie oznacza niskiej stopy bezrobocia, ani nie zachęca sektora prywatnego do odważniejszego inwestowania (jeżeli taki poziom by się utrzymywał przez dłuższy czas i istniało ryzyko spowolnienia).
Zwracam na to uwagę, ponieważ w ocenie niektórych członków RPP może to oznaczać, że będą zwlekać z podwyżką stóp jak długo się da, by nie być posądzonym o schłodzenie gospodarki.
Więcej rozterek może budzić projekcja inflacji. Przy założeniu stabilności stopy procentowej, inflacja utrzymuje na ogół pomiędzy 3%-3,5%, czyli tuż pod górną granicą celu. Rozpiętość prognozy, ważona prawdopodobieństwem wystąpienia, zawiera się w relatywnie wąskim przedziale – od 1% do 5% na koniec 2012. To stosunkowo „wąska” prognoza jak na sporą nieprzewidywalność zmian w krajowej i światowej gospodarce, na którą słusznie zwracają uwagę autorzy. Chodzi tu głównie o skutki makroekonomiczne redukcji deficytów. Już jako ciekawostkę podam, że – przykładowo – w projekcji z połowy 2008 r., rozpiętość prognozy CPI była trzy razy większa w perspektywie ponad dwóch lat.
Jeżeli wiec przy utrzymaniu obecnej stopy nie zaszkodzimy gospodarce i utrzymamy inflacje w pożądanych granicach, to po co już podnosić? Sądzę, że tak właśnie może stawiać problem część członków RPP.
W znacznym stopniu mamy do czynienia ze koniecznością zmierzenia się z własna wiedzą ekspercką i podjęciem pewnego ryzyka. Inaczej mówiąc, skoro projekcje nie podpowiadają co robić, to pozostaje odnieść się do doświadczeń i/lub szkoły ekonomii jaką się wyznaje. Obecna stopa realna jest niezwykle niska (obecnie niemal zerowa) i nawet podniesienie stopy do 4% nie zmienia tego istotnie. Przy założeniu inflacji w przedziale 3%-3,5%, różnica to przedział 0,5%-1%. Uważam, że na przykład tempo inwestycji podane w prognozach NBP, ma ogromne szanse się wypełnić przy nieco wyższych stopach. Projekcja NBP wspomina też o dość stabilnym kursie walutowym w okresie prognozy. Stabilny kurs w połączeniu ze niską stopą procentową oznacza politykę o relatywnie niskiej restrykcyjności jak na nasze dotychczasowe doświadczenia.
Podsumowując, jestem zwolennikiem podniesienia stopy referencyjnej do 4%. Dopiero wtedy będzie można wstrzymać się z dalszymi ruchami do głębszego poznania jak rozwinie się sytuacja makroekonomiczna. Nie sądzę też by taka podwyżka miała jakieś poważniejsze konsekwencje dla rynku finansowego. Wg stawek FRA, rynek od dawna przyjął do wiadomości, że podwyżka może mieć miejsce w każdej chwili. O popycie na polska walutę i tak w większym stopniu decyduje sytuacja makroekonomiczna w Polsce i na świecie. O ewentualnej aprecjacji złotego zdecydują perspektywy naszej gospodarki i jej atrakcyjność względem innych krajów.